7-8/2018

Walcząc o przetrwanie

Siłą spektaklu Iwony Kempy jest dar obserwacji i mięsisty język Vedrany Rudan oraz świetnie grający zespół aktorski.

Warszawskie Spotkania Teatralne dały nam w tym roku duże widowiskowe spektakle, jak Wesele Klaty czy multimedialny Lokis Twarkowskiego. Ale pośród dziewięciu propozycji znalazł się też bardzo kameralny spektakl Iwony Kempy. Pokazany na Scenie Przodownik, spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem widzów. Reżyserka przyzwyczaiła nas już do swojego teatru intymnego, skupionego na emocjach i psychologicznej grze bohaterów, w którym postaci zadają sobie ból, cierpią, szukają wyjścia z życiowych traum. Jako widzowie odczuwamy dla nich specjalny rodzaj empatii. Współczujemy nie tylko postaciom, ale i wcielającym się w nie aktorom. Niedawno wyreżyserowane w Ateneum Nad Czarnym Jeziorem Dei Loher jest przecież grą na wszelkich emocjach. „Traktuję teatr jak laboratorium wiedzy o człowieku, przestrzeń do zadawania pytań o to, kim jesteśmy, dlaczego zachowujemy się tak, a nie inaczej. Interesuje mnie to, co dzieje się między ludźmi w bardzo bliskich relacjach, kiedy człowiek jest najbardziej bezbronny i szczery, w pewnym sensie nagi” (Przestrzeń intymna, [z I. Kempą rozmawia M. Pilch], „Teatr” nr 4/2018).

Przedstawiony na WST spektakl oparty jest na powieści chorwackiej pisarski Vedrany Rudan Murzyni we Florencji. To właśnie opowieść o człowieku nagim, który przeżył najbardziej krwawy konflikt w Europie po II wojnie światowej. Historia członków przeciętnej chorwackiej rodziny zamknięta jest w formie monologów komentowanych przez dwa bliźniacze płody (!). Z ich perspektywy patrzymy też na bohaterów: Babunię, Babcię, Dziadka, Mamę i Wujka. Bliźnięta komentują świat poznawany dzięki zasłyszanym w brzuchu opowieściom bliskich i programom telewizyjnym. Kempa, idąc wiernie za strukturą powieści, proponuje teatr opowiadany, a co za tym idzie – umowny. W świecie utraconych po bałkańskiej wojnie relacji nie ma miejsca na dialogi. Postaci przedstawiają swoje dawne i obecne życie w długich solilokwiach, które często przechodzą w pełen żalu, pretensji i frustracji krzyk. Zachętą do osobistych wynurzeń jest honorarium, proponowane przez Wujka za każdą nagraną opowieść. Jak się jednak później okaże, rejestrowanie wypowiedzi nie było częścią projektu amerykańskiego. Biografie członków rodziny, w których przeplata się śmiech i strach, seks i śmierć, mają stać się doskonałym materiałem na literacki debiut Wujka (Maciej Sajur). Destrukcja świata w powieściach Rudan przejawia się nie tylko w braku dialogów, ale też w rozpadzie języka. Wykręcona w stawach powojenna rzeczywistość da się opisać tylko wulgaryzmami i drapieżną ironią.

Kempa, korzystając z konwencji estradowej, każe wychodzić postaciom na środek sceny i mówić wprost do widzów. Wpisując się w te ramy, aktorzy rysują swe postaci grubą, nieraz karykaturalną kreską, poruszają się między kabaretem, skeczem, melodramatem i tragedią. Już sam fakt, że o rzeczach najbardziej wewnętrznych i tragicznych mówią do odzierającego z intymności mikrofonu, staje się paradoksem. Ich monologi, za sprawą bardzo dobrego aktorstwa i dobrze napisanego tekstu, wywołują śmiech. Jest on jednak cierpki.

Reżyserka z czułością, ale bez czułostkowości przygląda się swoim bohaterom. Widzi ich wady, ale dostrzega także ich samotność, potrzebę miłości i samoidentyfikacji. Jej spektakl to historia o poszukiwaniu tożsamości w wielonarodowościowym, zglobalizowanym świecie, w którym – w zależności od perspektywy – w oczach innych stajemy się Murzynami sprzedającymi parasole za kilka euro.

Serb i Chorwat dalej się nienawidzą, Europejczycy boją się arabskich terrorystów i niezmiennie nie lubią bogatych Żydów, a biali, jak twierdzą Azjaci, źle się odżywiają i śmierdzą. Murzyni we Florencji to także spektakl o kobietach i ich sprzeciwie wobec, prowokowanych przez mężczyzn, konfliktów.

Dla mnie to również dojmująca opowieść o samotności. Każdy w tym świecie, choć mieszka pod jednym dachem z innymi członkami rodziny, jest sam. Babunia (Elżbieta Karkoszka), która sprzedała dom, by ukochany wnuk mógł studiować na zagranicznej uczelni, rozmawia przez telefon z dawnymi przyjaciółmi, którzy jak i ona wspominają z rozrzewnieniem czasy towarzysza Tito. Kiedy jednak wsłuchamy się w jej zabawny monolog o niewykorzystanych szansach, usłyszymy ból samotności osób starych. Bohaterka czuje się jak zbędny przedmiot, który powinno się już dawno wyrzucić. Starość to „zmiana układu sił” – ci, którzy niegdyś decydowali o życiu swych dzieci, dziś skazani są na ich scenariusze. „Wszystko wam oddałam i teraz wam przeszkadzam, a ja nie mogę żywcem położyć się do grobu, gdybym mogła, zrobiłabym to” – mówi do córki. To głos niejednej babuni. Samotności doświadcza też Babcia bliźniaków (Anna Tomaszewska), czyli córka Babuni, utrzymująca rodzinę dzięki pracy we Włoszech. W poszukiwaniu czułości wchodzi w romans z niezbyt przystojnym Antoniem. Czego można się chwycić, gdy ma się pięćdziesiąt lat, depresję, lęk przed chorobą cywilizacji i znerwicowanego męża? Tylko bliskość drugiego może zapewnić spokój. Mąż Babci wrócił z wojny z zespołem stresu pourazowego PTSD. Całymi dniami przesiaduje w pokoju, pali papierosy i patrzy w ścianę. Dzieci nie spełniają stawianych przed nimi oczekiwań. Syn, mimo zagranicznej edukacji, nie osiedlił się w Stanach. Uciekł od chińskiej żony i dziecka, bo tęsknił za chorwackim zachodem słońca (jeśli nie można porozumieć się w ramach jednej kultury, to jak żyć z osobą z zupełnie innego świata), a córka, ochrzczona Chorwatka, jest w ciąży z Serbem. Podczas gdy mieć coś wspólnego z Serbem – to dla każdego Chorwata kamień odrazy. Mimo iż od wojny minęło kilkanaście lat, jej cień wciąż kładzie się na wszystkim.

Jedynie Bliźniaki (świetni Juliusz Chrząstowski i Sławomir Maciejewski), które z niepewnością i lękiem czekają na decyzję matki, czy pozwoli im się urodzić, czy jednak dokona aborcji, konwersują ze sobą. Może zresztą z powodu tego zagrożenia. W spektaklu Kempy dialogi Bliźniaków stają się jak dopowiedzenia i komentarze chóru. Uniwersalizują opowieść oraz ukazują jej związek z sytuacją publiczności. Są różne, więc każde wydarzenie oświetlają z dwóch stron. Głos dzieci, będący ekspresją zbiorową, wraz z rozwojem historii nabiera dojrzalszego tonu i bardziej tragicznego wyrazu. Bliźnięta nie chodzą już w niemowlęcych czapeczkach mocno przytulone do siebie, lecz uważnie słuchają członków rodziny. Po poznaniu historii o zbiorowym gwałcie na serbskiej dziewczynce, wypowiadają gorzkie słowa: „– Nasz dziadek jest zbrodniarzem wojennym. – Nie jest. Gwałt w czasie wojny nie jest zbrodnią, to walka o wolność innymi środkami. – Czy każda walka o wolność to ruchanie dziewczynek? – Każda”. A po monologu Matki (Martyna Krzysztofik) zastanawiającej się, co zrobić z niechcianą ciążą, zadają pytania, które mógłby postawić każdy widz swojemu sąsiadowi: „– Płaczesz? – Płaczę. – Ja też płaczę”. Ich rola polega też na przełamywaniu tragizmu. Na pozór infantylne dialogi Bliźniąt i ich kształtowana przez media filozofia w zestawieniu z przerażającymi faktami wywołują efekt groteskowy, nieraz komiczny. Ale chyba tylko tak można jeszcze opowiadać o rzeczach naprawdę okrutnych.

Siłą spektaklu Iwony Kempy jest zespół aktorski, cały czas obecny na scenie. Trudna rola przypadła tu Dziadkowi (Jacek Romanowski), który przez większą część historii siedzi tyłem do widza, zatopiony w swojej depresji, by wreszcie prosto, bez zbędnego patosu i ozdobników, opowiedzieć o wojennych przeżyciach. Mocną stroną przedstawienia jest też jego polityczna neutralność. Choć w tle bardzo dużo mówi się o hipokryzji i podziałach, jakie niesie ze sobą współczesna polityka, to inscenizacja Kempy nie została osadzona w żadnym – lewicowym czy prawicowym, liberalnym czy konserwatywnym – dyskursie. Problem starości, samotności czy aborcji przedstawiony jest z szerszej, humanistycznej perspektywy. Nie ma tu siły żaden argument polityczny. Do głosu dochodzą racje czysto ludzkie. Czy studentka, której matka pracuje za granicą, a ojciec każdego ranka wyje z niezabliźnionego bólu, ukończy edukację i zarobi na utrzymanie bliźniąt? Jaką tożsamość będą miały jej dzieci? A co, jeśli wybierze aborcję i nigdy nie poradzi sobie z własną traumą lub umrze na sepsę?

Choć wszyscy są na siebie wściekli, to jednak w sytuacji kryzysowej odsłania się coś, co można nazwać ludzką tajemnicą. Dowiadując się o ciąży, w przejmującym monologu dziewczyna błagalnie prosi własną matkę o pomoc, ostatnim życzeniem umierającej Babci staje się wysłanie Babuni do Florencji, a osiemdziesięcioletnia staruszka sprzedaje rodzinny grób, by za zdobyte pieniądze zrealizować marzenie. Jeszcze się potrzebujemy, jeszcze mamy nadzieję – zdają się mówić bohaterowie. Złączeni niczym w rytualnym kręgu, tańczą wspólnie do znanej bałkańskiej melodii. Ostatnie słowa, które docierają do widza, brzmią: „Bóg się rodzi, moc truchleje, nie ma, nie ma ciebie”. Jak kończy się ta opowieść? Zadecyduje Wujek, pisząc książkę o życiu chorwackiej rodziny. A może jednak scenariusz przyniesie życie…

 

Teatr Nowy Proxima w Krakowie
Murzyni we Florencji Vedrany Rudan
tłumaczenie Marta Dobrowolska-Kierył
adaptacja, reżyseria, scenografia Iwona Kempa
premiera 5 listopada 2017
pokazy 28 maja 2018
w ramach XXXVIII Warszawskich Spotkań Teatralnych

teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).