7-8/2018

Pierwszy raz

Norbert Rakowski testuje siłę dramatu Iwana Wyrypajewa, sprawdza strategie autora, konfrontuje go z aktorami. Właśnie tak, jak Pijani w szczecińskim Współczesnym, powinna wyglądać prapremiera ważnego utworu.

Pijani ukazali się po polsku w styczniowym numerze „Dialogu” z 2015 roku i już po pierwszej lekturze zrobili na mnie potężne wrażenie. Iwan Wyrypajew był wówczas oczywiście w innym niż dziś punkcie artystycznej drogi. Znaliśmy jego Lipiec, arcydzielne Iluzje, fascynujący Taniec „Delhi”, wreszcie zuchwale eksperymentalny UFO. Kontakt, gdzie sam obnażał własny teatr jako narzędzie przemyślnej mistyfikacji. Byliśmy jednak długo przed premierami dwóch ostatnio poznanych dramatów autora Tlenu – Nieznośnie długich objęć oraz Słonecznej linii. Szczególnie pierwsza z tych sztuk w kontekście Pijanych wydaje się symptomatyczna. Pokrótce przypomnijmy: Nieznośnie długie objęcia to przeplatane ze sobą monologi czworga bohaterów. Każdy pochodzi z innego świata, nikogo nie trzymają się jakiekolwiek zobowiązania, wszyscy istnieją niczym wolne elektrony, poszukujące desperacko iluzji spełnienia na każdym polu. Czworo bohaterów próbuje zatem wyrwać się z rygoru przyziemności przez doświadczanie doznań ekstremalnych. Może to być obrazowo opisywane seksualne zbliżenie, ale też chęć dotknięcia Absolutu, złączona z niezmąconą wiarą, iż on istnieje, więc warto za nim biec. Bohaterka tej sztuki zatraca się we „wykurwistej nieskończoności” i niczym tytułowej Dziewczynie z lilią Borisa Viana wyrasta jej w organizmie ogromny kwiat. Hipsterzy z dramatu Wyrypajewa z pozoru oddają się jedynie hedonistycznym przyjemnościom, za nic mają geograficzne granice, z minuty na minutę przenoszą się z Nowego Jorku do Berlina, bo to są dziś stolice nowoczesnego świata. Od pierwszej chwili znać jednak, że to im nie wystarcza. Autor pozwala stworzonym przez siebie postaciom zaznać transcendencji, chociaż na chwilę daje upust ich głodowi metafizyki.

Ma Wyrypajew własny język i styl, w którym brutalność miesza się z patosem, poezja przechodzi w ironię, bronią się samoistnie najbardziej karkołomne porównania. Zacząłem od Nieznośnie długich objęć, bo wydają się bliskie Pijanym zarówno pod względem dramaturgicznej konwencji, jak i tonu opisywania rzeczywistości i wychyleniu ku nieskończoności. Na sceniczny test najlepszego – jak dla mnie – dzieła rosyjskiego, a ostatnio coraz bardziej i polskiego pisarza, czekaliśmy długo. Mówiło się o prapremierze w warszawskim Teatrze Narodowym, ale nie doszła do skutku. Pijani stali się przebojem w Moskwie i na zachodzie Europy, ale zrealizować ten utwór to wcale niełatwa sprawa. Nie ma tu głównych ról: w obsadzie czternastu aktorów w zadaniach niemal równomiernych, w pozornie poodrywanych od siebie scenach. Tyle że jedna nie może istnieć bez drugiej, bo tylko razem tworzą jedyny w swoim rodzaju pejzaż. A może lepiej byłoby powiedzieć – krajobraz po katastrofie.

Postaci z Pijanych noszą w sobie wewnętrzne spustoszenie, codziennie doświadczają braku zasad i krachu ostatnich wartości. Są tego spustoszenia uczestnikami i współautorami, a jednocześnie zachowują resztki świadomości. Ona pozwala im choć ułamkowo zrozumieć swe położenie, a co najważniejsze – mimo wszystko powalczyć o wyzwolenie. Dlatego ludzie z Pijanych słyszą szept Boga, a my w to z całym dobrodziejstwem inwentarza wierzymy. Podobnie jak w to, że u Wyrypajewa Bóg mówi właśnie przez pijanych. Dlatego ze sztuki wręcz wylewa się współczesna mizantropia. Niech tak będzie.

Skoro tak jednak, trzeba respektować inscenizacyjne wymagania autora. Nie da się obsadzić aktorów w kilku rolach jednocześnie, nie ma sensu grać Pijanych w przestrzeniach kameralnych, bliski kontakt z widownią działa tu przeciw sztuce. Bez wątpienia potrzebuje ona oddechu i właściwej skali, jej niby-kameralna forma jest niczym innym, jak jeszcze jedną mistyfikacją Wyrypajewa. Niejeden raz udowadniał on, że w teatrze chce zbudować wszechświat. Pijani są tego przeświadczenia kolejnym dowodem. Wszystko to powoduje, że atrakcyjni i pociągający dla ludzi sceny Pijani to utwór o nieprawdopodobnym poziomie trudności.

Prapremiera w szczecińskim Teatrze Współczesnym udowadnia, że łatwiej pokonać go, idąc za autorem. Dlatego reżyser Norbert Rakowski zaczyna od uważnej lektury tekstu, potem zaś wyciąga z niej wnioski. Nie poprawia Wyrypajewa, nie dopisuje mu niczego, chce – tylko i aż – poznać, co kryje się w słowach i pod słowami.

W swych inscenizacjach Rakowski, sam przecież utalentowany aktor, nie siebie zazwyczaj stawia w centrum. Dotychczas brał się zwykle za tzw. repertuar użytkowy. Takie dostawał propozycje, w tę stronę szedł, w ten sposób szlifował warsztat. A przy tym zawsze doceniał rolę publiczności. Dyrektor opolskiego Teatru Kochanowskiego nie utrzymuje jak niektórzy, że przedstawienia mogą obyć się bez widzów. Co nie oznacza, że się do nich umizguje. Nie wszystkie rzeczy w jego reżyserii widziałem, ale nie mam złudzeń, że Pijani to najpoważniejszy sprawdzian w dotychczasowej karierze artysty.

Tym bardziej zatem imponuje, że Norbert Rakowski nadaje kierunek całości, a jednak wielokrotnie usuwa się na dalszy plan, na pierwszym zostawiając wizję autora oraz klasę aktorów Teatru Współczesnego. Szczeciński spektakl podąża za tekstem, próbuje utrzymywać jego ton. Znać, że wykonawcy dobrze rozumieją wagę każdego z wypowiadanych słów. Nie dostrzegłem żadnych istotniejszych ingerencji w oryginał, ale oczywiste jest, że obraz inscenizacji zależy od przyjętej przez reżysera konwencji. Wyrypajew mówi jasno, że bohaterzy Pijanych są w sztok pijani. Zataczają się, padają w kałuże, bełkoczą ledwo zrozumiale, po chwili osuwają się w alkoholowe odrętwienie. I w takim stanie dostają szansę na zrozumienie czegoś, przewartościowanie samych siebie, stanięcie w prawdzie wobec Boga. Ktoś zwierzy się z całego życia w obliczu śmiertelnej choroby, kobieta zrozumie, że całe życie kochała innego, ktoś weźmie ślub ad hoc na autobusowym przystanku z przygodnie spotkaną dziewczyną, wracając z własnego wieczoru kawalerskiego. Można powiedzieć, że pijanych dopada otrzeźwienie, a za nim własne przeznaczenie. Znajdują jednak tyle siły, by się z nim skonfrontować.

W szczecińskim przedstawieniu owo zderzenie wypada wiarygodnie i robi wrażenie. Aktorzy nie grają pijaństwa na wskroś naturalistycznie, często wystarczy im jeden akcent, by podkreślić stan swych postaci. Nie znaczy to na szczęście, że od ostrości opisów Wyrypajewa uciekają. Po prostu znajdują w zachowaniu swoich postaci jeden akcent, który buduje ich „pijaną” charakterystykę. W spektaklu spotkali się artyści doświadczeni. Wiadomo, że Grzegorz Młudzik albo Beata Zygarlicka nie będą grać pijaństwa kubłami, nie kontrolując własnej ekspresji. Mniej znaczy więcej i nie kłóci się z założeniami oryginału. Tym bardziej że w Teatrze Współczesnym pijaństwo dotyka cały świat, stając się jego nieuleczalną chorobą. A skoro pijany jest świat, ludzie ze swym upojeniem staną się zaskakująco normalni.

Całość rozgrywa się w umownej scenografii Marii Jankowskiej, umiejętnie ogrywającej niemal pustą przestrzeń i ruchome znaki, ukazujące przepływ czasu w obrębie jednej nocy, gdy wszystko w Pijanych się zdarza. Jankowska nie rezygnuje z ascezy środków, ale te, które sobie zostawia, wystarczyły do skonstruowania mocnych scenicznych obrazów. To znaczące, że bohaterowie ze swą samotnością pogrążają się w pustce – sceny i własnego wnętrza. I bardzo zgodne z wizją autora dramatu.

Mamy tu przedstawicieli różnych szczebli społecznej drabiny. Jest szef wielkiego festiwalu filmowego, młodociana prostytutka, wysoko postawiony pracownik banku, syn właścicieli wegetariańskiej restauracji i inni, równie istotni jak pozostali. Aktorzy Współczesnego nie wykorzystują struktury sztuki do tworzenia własnych solówek, ale dbają o rytm i dopełnianie się następujących po sobie sekwencji. Godni pochwały są wszyscy, ale szczególnie obok już wymienionych zapamiętałem Barbarę Lewandowską (Martha), przede wszystkim w pierwszej scenie drugiego aktu, debiutantów Karolinę Sawkę i Konrada Eleryka oraz Arkadiusza Buszkę. Finałowa rozmowa granego przez Buszkę Marka z Rosą Karoliny Sawki stanowi kulminację spektaklu i jego rozwiązanie. Wynosi go ostatecznie na poziom tekstu Wyrypajewa, bo właśnie wtedy na scenę Współczesnego wkracza prawdziwa metafizyka. Wcześniej pojawia się i znika, co zrozumiałe, bo tak skonstruowany jest dramat, a inscenizacja też musi grać różnorodnymi tonami. Podczas premiery bywały w niej fragmenty zbyt rodzajowe, uciekające w prostą komedię. Myślę jednak, że machina szczecińskich Pijanych, już naoliwiona właściwie, z czasem będzie funkcjonować jeszcze lepiej.

Dobrze, że dzięki Norbertowi Rakowskiemu i aktorom Teatru Współczesnego w Szczecinie prapremiera Pijanych zyskała właśnie taki kształt. Następne słowa powiedzą inni. Już w maju dramat Wyrypajewa trafi na afisz warszawskiego Teatru Dramatycznego.

 

Teatr Współczesny w Szczecinie
Pijani Iwana Wyrypajewa
tłumaczenie Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria, opracowanie muzyczne Norbert Rakowski
scenografia Maria Jankowska
kostiumy Wanda Kowalska
prapremiera polska 24 lutego 2018

krytyk teatralny, absolwent Wiedzy o Teatrze PWST w Warszawie.