7-8/2018

Nie srajcie się!

Dobra Nowina brzmi dziś inaczej niż kiedyś. Zalęknionym Europejczykom Iwan Wyrypajew mówi: „Nie srajcie się!”, i dodaje: „Czas zacząć kochać kogoś innego niż samego siebie”.

Obrazek ilustrujący tekst Nie srajcie się!

fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Pijani Iwana Wyrypajewa to sztuka o aktualnej kondycji europejskiej klasy średniej. Fakt, że wszyscy bohaterzy tej komedii są na rauszu albo w stanie kompletnego upojenia, stanowi autorski sposób na sprowokowanie ich do szczerości. Na co dzień bowiem bohaterzy ci trzymają się planu, wypierając pozaracjonalne inspiracje. Dopiero alkohol może rozluźnić gorset obowiązku i przyjętych konwencji, rozwiązać języki. A Wyrypajew chce tym razem rozmawiać o dojmującym braku sensu, jaki odczuwają, i metafizycznej pustce ich świata.

Nie jest to sztuka o alkoholikach, podobnie jak nie była nią groteska Wieniedikta Jerofiejewa Noc Walpurgii albo Kroki komandora – obraz sowieckiej Rosji, kolportowany tam w samizdacie. Wyrypajew, podobnie jak jego wybitny rodak, używa figury „picia”, by opowiedzieć o ustroju i ludzkiej kondycji. Abstrahując od znanych mu dobrze realiów, nie pisze też o postkomunistycznej Rosji, ale o demokracji i jej złotych cielcach. Jednak pamięć o Krokach komandora, opublikowanych u nas w pierwszym numerze „Dialogu” z 1989 roku, mających potem serię inscenizacji w całym kraju, powoduje pewien dyskomfort, zmuszając do mimowolnych porównań. Tam tragicznie, a tutaj bez sensu. To gdzie jest dobrze? – można by zapytać.

Wyrypajew nie krytykuje jednak demokracji w ogóle, ale jej obecny, unijny model. Autor z pewnością nie jest też jednym z tych, którzy z satysfakcją punktują błędy Zachodu, by pochwalić rosyjski autorytaryzm. Pijani zatem to obraz pokolenia Europejczyków, którzy uwierzyli w potęgę pieniądza i korporacji, w tolerancję i otwartość jako panaceum na funkcjonowanie w społeczeństwie. W nowy wspaniały świat budowany poza tradycyjnymi wartościami, które jego konstruktorom wydawały się groźne, bo wyznaczały jakieś granice.

Monumentalna, surowa scenografia Anny Tomczyńskiej podkreśla betonową strukturę współczesnych metropolii. Brak kontaktu z naturą, zastępowanego wakacyjnym kontaktem z egzotyką, jest wszakże jedną z charakterystycznych cech nowego świata. Do wędrówki po nim Wojciech Urbański używa obrotówki, sukcesywnie odsłaniając kolejne sektory scenicznej przestrzeni. Ten ruch koresponduje z przemieszczaniem się bohaterów, idących niepewnym krokiem, często przewracających się. Podkreśla ich labilność i wirówkę sensów.

Dużą scenę Dramatycznego wypełniają mężczyźni w dopasowanych garniturach, tacy jak pracujący w banku Gustav (Łukasz Lewandowski) i Karl (Sławomir Grzymkowski), wieczorami topiący egzystencjalne niepokoje w alkoholu. Towarzyszą im żony (Lore Agnieszki Warchulskiej i Linda Anny Gajewskiej), piękne kobiety w szpilkach i świetnie skrojonych sukienkach. Bliźniaczo do siebie podobne, jak oni.

Na scenie pojawiają się też dziewczyny nie przestrzegające dress code’u: Martha Agaty Różyckiej i Rosa Martyny Byczkowskiej. Ich młode ciała stanowią wyzwanie dla rówieśników, ale i dla pokolenia ich ojców, nawet jeśli właścicielki tych ciał chodzą w trampkach. Byczkowska brawurowo gra prostytutkę zaproszoną na wieczór kawalerski, z uporem wracającą do kwestii z irańskiego filmu, który właśnie obejrzała. Świeżo upieczona absolwentka Akademii Teatralnej siedząc na kuchennym stole, zabawnie podkręca intonację tej kwestii, rozśmieszając publiczność – i kradnie scenę nieco starszym kolegom, okupującym lodówkę w poszukiwaniu mięsa i alkoholu. Przyjęcie odbywa się bowiem w wegetariańskiej restauracji rodziców smagłego Maksa (Otar Saralidze), niezadowolonego z jej obecności. Pracującego jednak w banku, jak Gustav i Karl.

Innych bohaterów portretuje z kolei wymiana partnerek. Podczas weselnego pijaństwa dochodzą do głosu wyrzuty sumienia panny młodej (Agata Góral), której mąż był przedtem związany z jej przyjaciółką. Laura (Martyna Kowalik) nie potrafi ukryć poczucia straty i zawodu. Jej osobista naiwność i nadmiernie otwarte podejście, dyktowane przez epokę, ujawniają teraz ciemne strony. W dramatycznej scenie między trojgiem widać też, że dawne uczucie nie wygasło, zanim pojawiło się nowe. Laurenz (Robert Majewski) z równym przekonaniem trzyma w ramionach a to jedną, a to drugą kobietę. Jakby bohaterzy, wskutek powszechnego wypierania tradycyjnych norm i mnożenia doświadczeń, stracili rozeznanie, czym w ogóle jest miłość. Małżonkowie wiedzą wszak doskonale, że budują swoje szczęście na krzywdzie Laury, i piją do dna.

Najbardziej gorzkie są jednak sceny pięćdziesięciolatków. Ich małżeństwa są fikcją, ich życie zawodowe także. „Jak mam być uczciwy, skoro pracuję w banku?” – to jedna z kwestii Grzymkowskiego, pokazująca rozjazd między teorią i praktyką. Przypominająca, że to siła pieniędzy ustanowiła nowy ład. Ale czego miał się trzymać bohater, by ocalić swoje małżeństwo? Skoro wszystko było dozwolone, a nawet postulowane? Skoro mówiono wyłącznie o otwartości? Szedł za głosem instynktu, bo ten okazał się najsilniejszy. A teraz jest życiowym bankrutem, mimo że bank daje mu zarobić.

Gustav Lewandowskiego, który spotyka na ulicy dwudziestoletnią Marthę – wystawia z kolei rachunek własnej żonie. Atrakcyjna, młodsza od męża Lore zaczyna walczyć o własne małżeństwo (świetna scena Warchulskiej, prezentującej siłę dojrzałej kobiecości). Ale te olśnienia, iluzje, którym ulegamy, sportretowane także przez Wyrypajewa i Urbańskiego w tegorocznym dyplomie Akademii Teatralnej, są przecież cieniem innej, większej miłości, która czyni nas w ogóle zdolnymi do życia, a której się wypieramy.

Jedną z postaci okazuje się szef międzynarodowego festiwalu filmowego (Maciej Wyczański), równie przejęty irańskim filmem jak Rosa. Autor dokonuje więc podsumowania europejskiej kultury, gwałtownie eksplodującego w monologu Laurenza. Pełen pasji atak na melancholię, grzebanie się w sobie i zajmowanie wydumanymi problemami, jakie oferują europejscy artyści (Pijani powstali kilka lat temu, kiedy ta postawa dominowała) – porywa premierową publiczność do braw. Majewski ma wreszcie okazję, by zaprezentować świetne możliwości. Gdy kończy tyradę – oklaski przerywają przedstawienie. Na tej samej scenie, gdzie w 1998 roku miała miejsce premiera Poskromienia złośnicy w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, pamiętny manifest nowego teatru, wybrzmiewa teraz atak na sztukę, która wtedy zdobyła polskie i europejskie sceny. Bohaterzy Pijanych, choć na trzeźwo nigdy by tego nie przyznali, czują się oszukani, a widownia w lot podchwytuje ich słowa. Kiedy spektakl się kończy, balkony wstają do braw, parter siedzi, rozważając zapewne, czy w tej sytuacji wstawać powinien, ale oklaski są gorące.

Upijając swoich bohaterów, Wyrypajew pozwala im wyrażać to, do czego inaczej by się nie przyznali. Ich dojmującą samotność. Tęsknotę za sensem i miłością, którą na co dzień ukrywają, a przede wszystkim za metafizyką i religią.

Ich wyparcie zaowocowało oderwaniem od własnych korzeni, lękiem przed przyszłością (zobrazowanym w Melancholii Larsa von Tiera, który abstrahuje jednak od prawdziwych przyczyn zjawiska), atomizacją społeczną i egotyzmem. Nastawienie na branie, a nie dawanie, czyni z nich bowiem notorycznych konsumentów, szczelnie zamykając życiowy horyzont. I trzymając w pułapce, z której wyjście zdradza w finale filmowy kurator.

Autor bada też, z czym w ogóle kojarzy się współczesnym Bóg, bo na pewno nie z surowym sędzią. Miłość do Niego utożsamiana bywa z miłością do wszystkich stworzeń, ale i do słodyczy. Gustav uważa, że każdy jest bogiem, ktoś twierdzi, że Bóg preferuje wegetarian. Powracają też kwestie z irańskiego filmu, bo łatwiej nam o fascynacje innymi kulturami niż o zgłębianie własnej tradycji. To pokazuje, że w dzisiejszej Europie, niczym w starożytnym Rzymie, wszelkie wierzenia i przekonania wymieszały się, biorąc nieco od siebie nawzajem. Bóg to miłość, ale co to oznacza – to już kwestia interpretacji. Jednym pozwala to przerzucić na Niego własną winę (pojęcie grzechu uległo największym manipulacjom), innym kochać i wybaczać. Niemniej jednak nadal słyszymy „szept Boga w swoim sercu”, czego dowodzi scena wspólnego płaczu, wieńcząca pierwszą część przedstawienia. Fraza ta powraca wiele razy, jakby Wyrypajew obawiał się, że publiczność, w tym recenzenci, dokona zwyczajowego wyparcia. Jeśli idzie o polskich krytyków, obawy te są zresztą uzasadnione.

Pijani dowodzą, że w skutek negacji chrześcijaństwa współczesnymi kierują złudzenia, przypadkowe spotkania, uniesienia, które biorą za poważne uczucia. Ciężko w tej atmosferze wziąć odpowiedzialność za swój los, obiecywać na całe życie, myśleć w perspektywie wieczności. Nienasycenie, o którym pisał Witkacy, przybrało w naszej epoce groteskowe formy. Wokół kręci się mnóstwo dziewcząt i chłopców po czterdziestce, a bywa, że i po sześćdziesiątce, ciężko walczących o młody wygląd, bo ten zapewnia branie z życia pełnymi garściami. Ale wartość zaczerpniętego złota gwałtownie spada, kiedy dostaje się w ich ręce. Marnujemy te dary, nie umiemy ich dobrze używać, nie wspominając o pomnażaniu.

 

Teatr Dramatyczny w Warszawie
Pijani Iwana Wyrypajewa
tłumaczenie Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria Wojciech Urbański
scenografia, kostiumy Anna Tomczyńska
światło Karolina Gębska
opracowanie muzyczne Natalia Czekała
choreografia Aneta Jankowska
projekcje Adrian Cognac
premiera 11 maja 2018

krytyk teatralna, w latach 2009-2020 zastępczyni redaktora naczelnego „Teatru”. Szefowa Teatru Telewizji od VI 2020 do IV 2021.