7-8/2018
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Ojczyste ruiny

 

 

W czasie podróży często spotykam moich rodaków, który kiedyś podjęli decyzję o wyjeździe z Ukrainy. Rozpoznaję ich dość szybko, nawet nie zdążą otworzyć ust. Najczęściej chwalą się nowym życiem, jego przewagą nad życiem na Ukrainie. Ale nigdy nie wyglądają na szczęśliwych i pewnych. Zawsze mają kompleks niższości – i jest to nie do zniesienia.

Po raz pierwszy zobaczyłam Ukraińców bez tego kompleksu całkiem niedawno, zgadnijcie gdzie. Wyglądają i zachowują się jak poważni, pełnowartościowi obywatele kraju, gdzie ich opinia ma wagę i znaczenie. Zachowują się godnie i przypominają jakichś Szwajcarów w Szwajcarii. Ukraińcy w Kanadzie to coś niesamowitego.

Moja Kanada rozpoczęła się kiedyś dawno w Zaporożu. W dzieciństwie miałam koleżankę Tanię Koszow. Spotykałyśmy się tylko latem na wsi, dokąd ją i brata przywozili rodzice do dziadków. Miałyśmy wspólną morwę, która wyrosła prosto na parkanie. Ja nazywałam ją „moja”, a Tania nie protestowała. Kiedy bawiłyśmy się w „panią i służkę” – ja zawsze byłam panią, a ona służką.

Kiedy przyjeżdżała koleżanka z innego sąsiedzkiego podwórka, Inna, zaczynałam się bardziej kolegować z nią – ona uczyła mnie złych rzeczy. A Tańce razem dokuczałyśmy. W dodatku Tańkę lubiła moja mama, bo była delikatnym i grzecznym dzieckiem. To bardzo wkurza, kiedy twoja mama lubi kogoś prócz ciebie. Nazywaliśmy Tańkę lizuską i donosicielką. Ona płakała, ale wszystko nam wybaczała i biegała za nami.

Potem Tania podrosła i w czasie jednych wakacji zakochała się w miejscowym lowelasie Hryszy. Hrysza od czternastego roku życia uwodził dziewczyny – przyszła kolej także na Tanię. W przeciwieństwie do innych Tania kochała go szczerze i na zabój.

Sasza, jej brat, w tym samym czasie zakochał się w córce sąsiadów Łarysie, za co został mocno pobity przez miejscowych. Długo szukaliśmy go po ciemnej łące, aż znaleźliśmy całego we krwi, z wybitymi przednimi zębami. Na całe życie zapamiętałam jego niewyraźne „Ja lublu jejo, pust’ ubjut menia” – Koszowowie mówili po rosyjsku. Łarysa pracowała jako dojarka na fermie i na krótko została gwiazdą wsi. Ale to lato zakończyło się tak samo jak wszystkie poprzednie, Koszowowie powrócili do Zaporoża, Łarysa na fermę, a Hrysza do nowych dziewczyn.

Niebawem dowiedzieliśmy się, że rodzina Koszowów wyemigrowała do Kanady. Z Łarysy podśmiewano się, więc wyjechała na Daleki Wschód pracować jako kucharka na statku. Przez kilka lat wypływała w morze, a potem przyszło dla niej zaproszenie z Kanady. W ten sposób została żoną kanadyjskiego policjanta Saszy. Tak dla niej zakończyła się letnia przygoda z chłopcem z Zaporoża. Miejscowi nazwali to krótko „wyjazd do Kanady” i zazdrościli. Lato za latem mijało bez nich. Babcia i dziadek dawno umarli. Chata się waliła, podwórko zarastało chwastami.

Nagle pewnego lata Sasza i Łarysa wrócili z anglojęzycznymi dziećmi, Tania z kanadyjskim mężem i dziećmi, ich rodzice… Byli nie do poznania. Bardzo spokojni i rozważni. Mówili w pięknym, ale obcym języku ukraińskim, wyglądali jak potężny klan rodzinny z meksykańskiego serialu. Miejscowi nazwali to krótko „wyszli na ludzi” i zazdrościli. Chociaż powód przyjazdu był smutny – ich ojciec umierał na raka i przywieźli go, by się pożegnać. Ale jak oni się żegnali! Ubierali go w białą koszulę i wozili po krewnych i znajomych, dawali wszystkim prezenty, wszędzie urządzali przyjęcia, spokojnie mówili o przyszłej śmierci. Można ich było zobaczyć na łące, w lesie, nad rzeką. Żegnał się z krajobrazami swojego dzieciństwa, z ludźmi ze swojego dzieciństwa. Wyglądało to bardzo uroczyście i wzruszająco.

Po roku znów przyjechali, ale już bez ojca, i przywieźli gruby album fotograficzny. Znów chodzili po krewnych i znajomych i go pokazywali. Był tam pełny raport z pożegnania – tu ojciec na łożu śmierci, a wokół niego cała rodzina. Tu ojciec umarł i leży w trumnie, ubrany w wyszywankę, wokół niego cała rodzina. Tu ojca żegna pop, tu go chowają, a tu jego grób. A tu jego teraz pusty pokój i puste łóżko. Patrzyliśmy i dziwiliśmy się. Przyzwyczailiśmy się do tego, by się wstydzić śmierci i głęboko chować ból i wspomnienia.

Po tych wakacjach Tania wróciła do Kanady w ciąży i urodziła trzecie dziecko, mówią, że Hryszy. Każde z nich na swój sposób zabrało tam kawałek Ukrainy. Przed wyjazdem zaproponowaliśmy Koszowom, by sprzedali nam swoje podwórko, czy choć jego część. Ich dom dawno zamienił się w ruiny, przyroda przejęła wszystko. Odmówili. „Będziemy czasem przyjeżdżać i patrzeć na nasze ruiny”.

Tego lata moja Kanada rozszerzyła się – po raz pierwszy tam byłam. Spotkałam się z ukraińską diasporą i w każdym z nich poznawałam naszych Koszowów. Silnych, poważnych, godnych i dobrych ludzi o mocnych korzeniach. Przez ostatnie lata trwa wojna – oni bardzo pomagają Ukrainie.

Mój przyjaciel zapytał: „Jeśli oni tam są tacy wspaniali, może sprowadźmy ich z powrotem na Ukrainę? Żeby wszystko tu zorganizowali jak w Kanadzie”.

„Chyba tylko za pomocą stalinowskich czy hitlerowskich metod uda się ich tu przygnać” – niewesoło zażartowałam.

Mimo całej miłości i tęsknoty do Ukrainy, albo właśnie dzięki niej, bardzo się rozczarowują, kiedy widzą, jak się ona zmienia, nawet na lepsze. Lepiej przyjechać i popatrzeć na ruiny, niż zupełnie jej nie poznać.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).