7-8/2018

Co „robił” Mickiewicz w Collège de France?

Mickiewicz pojawiał się w Collège de France jako mag i jako przewodnik misteriów. Wierzył, że jego „akcje fizyczne” w auli paryskiej uczelni służą transgresji: odsłaniają oryginał historii każdego narodu, Polakom i Francuzom w szczególności.

1.

Działania Mickiewicza w paryskiej uczelni, czyli jego lekcje o „literaturze słowiańskiej”, były próbą (poetycką, naukową, egzystencjalną) o konsekwencjach tajemniczych i arcyważnych. Adam Mickiewicz postanowił, że w auli paryskiej uczelni osiągnie trzy skromne cele: odnowi chrześcijaństwo, przemieni poezję w nowy, dramatyczny stan skupienia, to znaczy w prawdziwie chrześcijański sposób bycia, wszak Chrystus był poetą, a przy okazji wyzwoli Polskę, Francję i Europę z niewoli egoizmu.

To był zamach Mickiewicza „na wszystkość” – czyniony całym sobą.

2.

Ponieważ nie możemy ustalić z całą pewnością, co Mickiewicz w Collège de France powiedział, musimy pochwycić to, czego nie powiedział. To, czego nie powiedział, tkwi w tym, jak mówił.

To, co powiedziane, niech mówi zatem o jego milczeniu. Jego milczenie mówi zaś o „siedlisku” (o „siedziszczu”) Głosu, który mówił przez niego to, co nie mieści się w słowach.

To przez niego mówiło.
Czym jest To?
Co mówi To, milcząc:
Skąd się bierzemy i dokąd zmierzamy?
Skąd zło?
Gdzie jest Bóg?
Kim jest Syn Człowieczy?
Czym jest chrześcijaństwo?
Skąd bije źródło wiary?
Dlaczego śmierci nie ma?

Oto „węzły chłonne” Mickiewiczowego przeżywania poezji. Milczenie Mickiewicza mówiło pod jego słowami, pomiędzy słowami, w gestach, w „tonie”. Milczenie Mickiewicza działo się ciałem.

Mickiewiczowe doświadczanie wiary i poezji wiąże się z oraturą. Odnawianie przez Mickiewicza chrześcijaństwa dotyczy penetracji Głosu. Mówienie milczeniem stanowi istotę prelekcji paryskich Mickiewicza.

Pan Bóg tkwi w szczegółach – powiadał Aby Warburg. Bóg Adama objawiał się, przez mgnienie, w paryskiej auli przy rue des Écoles. Trzeba odtworzyć ówczesne wydarzenia. Pisać, jakbym tam był. Sprawdzić, na ile możliwe, najdrobniejsze szczegóły. Wymiary, odległości, nawet twardość ławek i duchotę sali. Kto był i kiedy? Jak reagował? Jak zachowywał się Mickiewicz? Kto wzdychał, kto szlochał, kto się pocił, kto omdlewał, kto się buntował, kto wypisywał do kogo i co o wydarzeniach w Collège de France, kto donosił, do kogo i po co?

Ale jeszcze sporo wody upłynie w Sekwanie i w Wiśle, zanim na te pytania będę gotów jasno odpowiedzieć.

3.

Tymczasem widzę i opisuję działania Mickiewicza, sięgając po teksty starych Mistrzów. Warron w natchnionej rozprawie o naturze języka łacińskiego (Warrona przypomniał Giorgio Agamben w najnowszym eseju Karman. Krótki traktat o działaniu, błędzie i geście) wzbogacił Arystotelesowy podział na poesis (robienie) i praxis (działanie) o „trzeci rodzaj czynienia” (tertium genus agendi), który nazwał słowem gerere.

Możemy przecież – pisał Warron – coś robić (facere), ale nie grać (agere), jak na przykład poeta, który robi sztukę, ale jej nie gra (facit fabulam et non agit: agere znaczy również „grać”); przeciwnie – aktor (actor) gra (agit) w sztuce, ale jej nie robi. Zatem dramat jest zrobiony (fit) przez poetę, ale nie jest przezeń grany (agitur), a przez aktora jest grany, ale nie zrobiony. Ale za to imperator (urzędnik) obdarzony imperium, o którym powiada się, że podlega mu ono jako res gerere, ani nie robi, ani nie działa, ale gerit, to znaczy bierze coś na siebie i to podejmuje (sustinet), staje na urzędzie, wedle niektórych rękopisów: „unosi ciężar”, to znaczy mierzy się z całych sił z tym, co (czego) się podjął.

Czasownik gerere, z którego pozostało w dzisiejszej mowie słowo „gest” i jego pochodne, oznaczał (jeśli poprawnie interpretuję Warrona, podpierając się argumentacją Agambena) takie szczególne zachowanie, które obejmowało całego człowieka: jego mowę, ciało i emocje oraz wyznaczało szczególną postawę wobec tego, co czyni. Ten, kto gerit („podejmuje i niesie ciężar”), dokonuje gestu, którym stawia siebie samego na szalę, ryzykuje całym sobą. Ten gest jest aktem całkowitym. Ten, kto gerit, nie lęka się lęku.

Takie gesty wykonywał Mickiewicz w Collège de France, chociaż czasami wyglądały one „teatralnie”, a chwilami nawet „cyrkowo”. Wystarczyło wyjść z Łacinki i przejść na drugą stronę Sekwany, by wylądować w jakimś radosnym Cyrku Olimpijskim. To było widowsko. Widowisko obrzędowe, podczas którego mag uprawiał magię. I zamieniał się w myśliwego polującego na Słowo. Słowo stężone milczeniem. I polował na upiory, czyli mówiąc inaczej – obmyślał i ćwiczył sposoby na potrząsanie dusz wędrujących przez kanały poszczególnych wcieleń. Mickiewicz, który gerit. Mickiewicz imperator obarczony i obdarzony imperium. Nie dajmy się zwieść powierzchownym sensom tych wyrazów.

Myślę o dwóch ostatnich cyklach wykładów Mickiewicza w Collège de France oraz o jego zachowaniach w Kole Sprawy Bożej, w papieskich antyszambrach, na posiedzeniach czcigodnych towarzystw, w salonie domowym i po salonach cudzych. O teatrze urządzanym w emigranckich kwaterach na Batigniolach lub po kościołach: w archikatedrze paryskiej lub w kościele Świętego Rocha. W tej kwestii historycy są zgodni. Niechętni Mickiewiczowi ziomkowie mówili o „hecy mistycznej”. Wolę mówić o res gerere.

4.

Czwarty (trzeci również) kurs literatury słowiańskiej w Collège de France przemienił się w coś więcej niż teatr romantyczny, rozgrywany w auli dramat. Szczególnie zgęstniały, kiedy aktor, i jednocześnie reżyser, mówił o dramacie, występując w roli uczonego profesora, wyrzucającego z siebie magiczne zaklęcia po francusku, z silnym akcentem kresowym. Mickiewicz uprawiał w Paryżu tertium genus agendi.

Adam dokonywał „rzeczy gestykularnych” coraz rzadziej, za to zyskiwały one na intensywności. Przypomnijmy, że w roku akademickim 1840/1841 Adam Mickiewicz stanął na katedrze 41 razy, w roku następnym 32 razy, w roku 1843/1844 – 25 razy, a w roku 1844 tylko 14 razy. Deczyzja ministra oświecenia publicznego o zawieszeniu wykładów i o udzieleniu Mickiewiczowi płatnego urlopu została przyjęta z ulgą przez emigrację oraz przez francuskich przyjaciół Mickiewicza, którzy myśleli, że Polak zwariował. Modły Makryny Mieczysławskiej zostały wysłuchane: „diabelskie widowisko” dobiegło – mówiąc „po Towiańskiemu” – kresy swojej. Skończyło się ono w Collège de France, ale Mickiewicz uprawiał je w innych miejscach: w swych kwaterach na Batigniolach: najpierw na rue d’Amsterdam, później na rue du Boulevard i na rue de la Santé.

Mickiewicz „generował” tertium genus agendi przekonany, że odprawia „pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki”, który uchroni ludzi przed ich odczłowieczeniem, a świat cały przed nieuchronnie nadciągającą katastrofą. Mickiewicz wierzył, że bez res gerere nastąpi koniec świata, a Polska utraci ostatecznie szanse na zmartwywstanie. Adam budował to „coś”, co powinno wtajemniczać. Coś odsłaniać. Coś, co powinno pozwalać na godniejsze życie i dawać prawo do umierania własną śmiercią. Mickiewicz wierzył, że bez res gerere życie stałoby się nie do zniesienia. On wierzył, że bez jego „gestów” – aktów całkowitych – życie stałoby się całkiem nie do życia. Życie ludzkie stałoby się nie do życia, a życie człowieka-Polaka – to już nawet szkoda gadać.

5.

W jakiego Boga wierzył Mickiewicz? Pytanie wydaje się absurdalne albo prowokacyjne, bo niby wiadomo. Otóż nie wiadomo. Mickiewicz pozostawał w konflikcie z Kościołem katolickim przez wiele lat, a mówiąc dokładniej – z jego sługami. Księża zmartwychwstańcy uznali go za heretyka. Niektóre pisma Adama trafiły na indeks. Po zasięgnięciu opinii u znanego teologa monachijskiego Görresa, xiądz Kajsiewicz zanotował: „Przecież to wszystko żydowszczyzna”. Owe „to wszystko” dotyczyło towiańszczyzny, to znaczy Mickiewicza, wszak pozostawał on z Kołem Sprawy Bożej najściślej związany. Źle mówię: on żył kołem, a koło stało się jego życiem. Ilu dawnych przyjaciół odwróciło się od Adama, gdy w czasach towianistycznych uniesień nie chciał wyprzeć się swojej wiary? Wiary w co? Gdzie był jego Bóg ukryty?

Słowacki w drugim i niewysłanym liście do Xięcia Czartoryskiego – a przecież wiemy, jak bardzo napięte i skomplikowane stosunki łączyły (a raczej dzieliły) obu poetów – ubolewał nad odsunięciem Mickiewicza z katedry w Collège de France i wstawiał się za nim, prosząc Xięcia o interwencję:

Filozofowie francuscy (z ducha poganie) – litowali się nad ludźmi – i o głupotę oskarżali tych – którzy krew swoją i żywoty nieśli w obronie jednostki – słowa jednego w niezrozumianej i niepotrzebnej niby tajemnicy – ale opieka Boża nad ludzkością sprawiła, że instynkt ludów mocniejszy był nad zimną rozwagę rozumu – a doniósł nam w katolickim kościele dogmat cały – przez Chrystusa zostawiony – krwią drogą tyle razy wykupiony u barbarzyńców… Dziś rozbłysnął nareszcie i pokazał prawdę prawd – na której wszelkie prawdy mają być wybudowane na nowo. – My, Polacy, po raz drugi od Boga mamy najwyższą syntezę świata duchowego…

Niechże więc Wasza Xiążęca Mość się nie dziwi – że mały jakiś pisarz – Domu Bożego strzegący – chce od francuskich form oczy W.X. Mości odwrócić – a zarazem chce w polskim jego duchu Polaka prawdziwego obudzić […]. Wielka moc i wielki ogień rodzi się w duchu przez miłość prawdziwą rozbudzonym – powietrze niby jakieś pełne dla natchnienia pokarmu. – Duch Święty piorunuje ludzi przez spokojne usta takiego człowieka – wszystkie duchy jemu oddają siły swoje – i w nim pracując radosne są, bo wiedzą, że dla ojczyzny pracują [podkreślenia moje – K.R.].

A Wasza Xiążęca Mość co?

6.

Jego Xiążęca Mość – nic, bo nawet gdyby Juliusz Słowacki zdecydował się ofrankować swój list, to pewno Adam Czartoryski wzruszywszy ramionami, oddałby go sekretarzowi do akt. Nie dziwmy się Xięciu: pomijając już dwuznaczność pisma – wszak nie wiemy, czy „spokojne usta człowieka”, przez które piorunuje Duch Święty, należą do Mickiewicza, czy do Towiańskiego – argumenty Juliusza zabrzmiałyby w uchu wytrawnego dyplomaty zabawnie.

Gdyby jednak Słowacki swoje pismo wysłał, to przypuszczam, że Xięcia uderzyłaby stanowczość i napięcie w tonie listu broniącego profesora Collège de France, który o autorze listu wspomniał w ciągu czterech lat wykładania tylko aluzyjnie, i w dodatku z niechęcią. O Słowackim nie sposób powiedzieć, że nie był artystą ambitnym, więc skoro tak zajadle bronił Mickiewicza, to najwidoczniej z przyczyny arcyważnej, którą nazwał w kolejnym fragmencie listu:

Świadkiem jest zatamowane wolne słowo na katedrze paryskiej – iż Wasza Xiążęca Mość lekko traktujesz uszczerbek, który się dzieje w trudno rodzącej się polskiej idei… nie uważając na tę olimpijską stronę nowej Iliady wieków… która w tem jedynie zgrzeszyła, iż zanadto w duchowe krainy uniosła chleb, który Pan Bóg dla świata udzielił… Wszakże to pierwszy raz po tylu wiekach Sorbona [tzn. Collège de France – przyp. K.R.] – od Danta jeszcze głucha i nie rodząca – pierwszy raz, mówię, twórcze theologiczne słowo usłyszała… Polak mówił… [podkreślenie moje – K.R.].

„Twórcze słowo theologiczne” po raz pierwszy od wielu stuleci, dzięki Polakowi – dla Polaków, dla Franuzów, dla wszystkich chrześcijan. Mickiewicz objawił się Słowackiemu „theologiem”, a właściwie – Adamem Odnowicielem: ducha chrześcijaństwa. W Paryżu, w latach czterdziestych XIX wieku, w Collège de France, działo się coś na miarę epoki. Spełniała się duchowa rewolucja lub, jak powiedziałby Słowacki – „rewolucja z ducha”. Dlatego Juliusz chciał prosić Xięcia o zdecydowaną interwencję. Nie poprosił, ale czuł, że coś się święci. Co?

7.

Mickiewicz pojawiał się w Collège de France jako mag i jako przewodnik misteriów – mistagog. Przewodnik odgrywa rolę poważniejszą niż Guślarz podczas święta dziadów na wiejskim cmentarzu: on wiedzie ku przemianie wszystkich na sali obecnych i sam dokonuje transfiguracji w chwili, kiedy wypowiada słowa święte i natchnione, wprowadziwszy się przedtem w odpowiedni stan duchowego uniesienia. Mickiewicz wierzył, że jego „akcje fizyczne” służą w auli paryskiej uczelni transgresji: odsłaniają oryginał historii każdego narodu, Polakom i Francuzom w szczególności, ponieważ, jako zaciekły krytyk linearnego postępu, wierzył w konieczność powrotu do matrycy wszelkich zdarzeń na zasadzie wiecznego powrotu, bowiem to, co kiedykolwiek wydarzyło się w dziejach, już było. Mickiewicz twierdził, że: „Historia symboliczna jest pierwowzorem wszystkich epok następnych; w każdej z nich się powtarza, lubo na coraz szerszą, coraz wyższą miarę”.

Mickiewicz wziął na siebie (sustinet) ciężar, którego – jako imperator Słowa – nie mógł nie podjąć.

8.

Res gerere Mickiewicza w Collège de France, szczególnie w ostatnim okresie, przypomina misteria pogańskie, ale odprawiane w duchu pierwszych chrześcijan, które koncentrują się na odkupieńczej ofierze Chrystusa, bardzo różniąc się od nauki trzech pierwszych Ewangelii, nie bez powodu najbliższy sercu Mickiewicza był św. Jan Ewangelista. Zbawienie dokonuje się przez złączenie się wiernego z Panem. W ten sposób rodzi się nowy człowiek ukształtowany na podobieństwo samego Chrystusa. „Przyoblec się w nowego człowieka” i „przyoblec się w Chrystusa” są to wyrażenia jednoznaczne. Odkupiony chrześcijanin żyje „w Chrystusie”. Życie w Chrystusie powinno się rozpocząć w tamtej auli, w Collège de France. Mickiewicz głęboko wierzył w natychmiastową przemianę.

Adamowy zapał, by dotrzeć do „stopnia zero wiary”, powrócić – w gigantycznym trudzie mistyka – do miejsca, w którym judaizm i chrześcijaństwo tworzą ponadwyznaniową jednię i przeciwstawiają się nie sobie nawzajem, lecz nowemu pogaństwu, czyli barbarzyństwu XIX wieku, ujawnił się najmocniej w zwierciadle duszy i w udręczonym ciele xiędza Edwarda Duńskiego. On pierwszy wyruszył jako zmartwychwstaniec, by walczyć z Mickiewiczową herezją, a potem stał się kimś w rodzaju kapelana Towiańskiego.

Xiądz Duński, człowiek anielskiej dobroci, umierał w strasznych cierpieniach na gruźlicę kości, był „opętany Chrystusem”. Dzięki opętaniu odzyskiwał siły i odkrywał zapomnianą zdolność jasnego widzenia Pana w zachwyceniu. W jego umęczonym ciele, dzięki naśladowaniu Chrystusa, rozkwitała moc prawie nadludzka.

Stan chrześcijaństwa w XIX stuleciu Duński i Mickiewicz postrzegali jako katastrofę. Obaj wierzyli w całkowite i nieuniknione zwycięstwo dobra, w odkupienie grzechów. I w paruzję, choć xiądz Duński ujrzał w końcu w Adamie kacerza kacerzy, ponieważ sądził, że Mickiewicz zdradził objawienie Towiańskiego.

Xiądz Duński pojmował kapłaństwo jak Mickiewicz rolę profesora w Collège de France: przemienił się w Paryżu, stolicy świata, w mistagoga nowych misteriów dionizyjskich przesyconych duchem pierwotnego chrześcijaństwa, by zatańczyć ze Zbawicielem.

9.

W tym sensie pojmować wypada Mickiewiczową krytykę „Kościoła urzędowego”. Encyklika Cum primum potępiająca powstanie listopadowe wywarła na Mickiewiczu, podobnie jak na wielu innych Polakach, bardzo złe wrażenie, ale Mickiewicz uznał ją w końcu tylko za kolejny przejaw upadku „ducha chrześcijaństwa”, który musi się odrodzić dzięki powrotowi do własnych źródeł, po dotarciu do „punktu zero”, w którym Nowy Testament wyłaniał się dopiero ze Starego Testamentu, a Izrael pozostawał „starszym bratem” w nowej wierze. Dla Mickiewicza pojawienie się Chrystusa oznaczało wielką rewolucję w skali indywidualnej i kosmicznej. Bez rytualnego pasażu ku źródłom wiary Europę zaleje nowe pogaństwo, które – raczej bezwiednie – „Kościół urzędowy” szerzy i wspiera.

Kościół (jeśli wypada użyć takiego słowa: wirtualny) pozostawał dla Mickiewicza opoką Piotrową, źródłem światła i siły. Dlatego tak wielkie znaczenie przypisał w prelekcjach paryskich żenująco słabej Legendzie Krasińskiego, której autor powtarzał Schellingiańską tezę o końcu starego Kościoła i nadejściu epoki św. Jana. Sklepienie Bazyliki św. Piotra podpierała w Legendzie szablami polska szlachta nad głową papieża, ale w końcu zginęła pod gruzami wraz z Namiestnikiem Piotrowym. Mickiewicz – zgodnie ze swymi przyzwyczajeniami, w poczuciu odpowiedzialności szamana lub mistagoga, dbającego, by transfiguracja uczestników obrzędu koniecznie nastąpiła – Legendę w prelekcjach ulepszył (również pod względem artystycznym) i stwierdził, że każdy, kto szuka Kościoła przyszłości, do Rzymu pielgrzymować musi, ale nie po to, by szablą podtrzymywać kopułę: „Nie oręż ziemski ani oręż jednostek zdoła ją ocalić, ale duchy narodów. Duchy narodów podtrzymują tę kopułę, zagrożoną runięciem. Przebiją w niej otwór dla światła niebieskiego” [podkreślenie moje – K.R.].

10.

Zatrzymać czas – otworzyć wieczność: taki był cel Mickiewicza – „theologa”. Odnaleźć wieczność w każdej chwili istnienia, bo każda chwila jest wiecznością, a wieczność nie ma chwil. Otworzyć wieczność na chwilę w Collège de France. Przelatywać ponad sprzecznościami, „skakać po górach, przeskakując pagórki”. Dlatego prelekcje Mickiewicza budziły niechęć, zgorszenie, coraz częściej – grozę.

Dopiero teraz widać, że Mickiewiczowe próby odnowienia chrześcijaństwa, to znaczy odnowienia poezji, to znaczy – uczynienia, a nie napisania dalszych części Dziadów – były wydarzeniem wyjątkowym w skali europejskiej. Jezus-poeta mówił ustami poety poezję czyniącego.

11.

Zygmunt Krasiński, najbardziej przenikliwy i najbardziej krytyczny polski umysł XIX wieku, w okresie dramatycznych spotkań z Adamem w Rzymie w roku 1848, pisał do Delfiny Potockiej: „Chce świętych w szeregu stojących na kształt sołdatów kierowanych przez sierżantów, oficerów, pułkowników”. Święci sołdaci – to zastęp poetów „nowej epoki” zdolnych słowem góry przenosić. Oto narodziny „nadczłowieka”, nieskończenie silnego pokorą, ponad pół wieku przed pojawieniem się pomysłów mędrca, który filozofował młotem.

12.

W zadziwiającej przedmowie do siódmego paryskiego wydania Pism z roku 1844, z sygnaturą Aleksandra Chodźki, ale z pewnością poprawionej, jeśli wręcz przez Mickiewicza nie napisanej, czytamy:

Poezja jak ją dotychczas pojmowano powszechnie, dzisiaj już zamknięta. Dlatego niniejszy zbiór poezji wielkiego wieszcza naszego uważamy za zupełnie skończony. Tworzy on osobną epokę w życiu poety, w życiu Polski. To, co odtąd leżało w przeczuciu ich twórcy, stoi dziś przed nim w całym ogromie kolosu, widomej rzeczywistości swojej, odkąd poezja słowo wcieliła się w poezję czyn.

Poezja czynna jest odnowionym chrześcijaństwem. Jest obecnością. Obecnością Jezusa.

13.

Poezja pisana utraciła dla Mickiewicza wartość. Prawdziwa poezja – „poezja czynna” – powstawała inaczej. Jednym Mickiewicz objawił się wtedy jako prorok, innym – jako wariat, jako patriota albo jako zdrajca, apostoł albo apostata, kapłan albo błazen. Mickiewiczowym „próbom całości” towarzyszyła atmosfera zachwytu lub skandalu, ekscytacji lub drwiny, uwielbienia lub odtrącenia, tragedii lub farsy, a czasami stawała się i tragedią, i farsą.

Zdmuchnij świecę, Mości Xiążę. List Słowackiego nie nadejdzie. Uśnij w fotelu, pomarz o Polsce. Bóg Adama ukryty. Mickiewicz – imperator. Między res gerere i res publica – różnica. Dobranoc, Xiążę.

pisarz, dziennikarz i tłumacz, profesor UW. Autor książek: Paryskie pasaże (1994 i 1995), Raptularz końca wieku (1997), Wokulski w Paryżu (2010).