7-8/2018
Artur Pałyga

Wyznania uzurpatora

 

 

Odwlekam pisanie. Tak jak organizm ludzki w siedemdziesięciu procentach składa się z wody, tak pisanie w siedemdziesięciu procentach składa się z odwlekania. To strasznie męczące – robienie wszystkiego, żeby tylko nie pisać, żeby nie zacząć.

Boję się, że nie wyjdzie, że to sztuczna czynność, że ja tylko udaję, że jestem pisarzem i że umiem pisać, a tak naprawdę podszywam się, uzurpuję, robię to, o czym wiem, że robią pisarze i boję się, że się wyda. Że sam przed sobą ostatecznie i bez wątpliwości zdemaskuję się, jako fałszerz, oszust, samozwaniec. I wtedy nie wiem, co dalej. Spacery po lesie. Boję się, że to nieuchronnie nastąpi i odwlekam ten moment. Na razie ciągle balansuję. Ciągle mam nadzieję, że jednak. Wkurzam się, że się na tym skupiam. Że nie o to chodzi w pisaniu, żeby się skupiać na tym, czy się jest pisarzem. I to, że się na tym skupiam, już mnie demaskuje. Prawdziwy pisarz nie pisze po to, żeby sobie udowodnić, że jest pisarzem – myślę. Prawdziwy pisarz ma to w dupie. Ma inne, ważniejsze sprawy na głowie. A ja grzęznę.

Prawdziwy pisarz jest jak kobieta, która sika, kiedy chce jej się sikać. Na chodniku, przy stoliku w knajpie, pragmatycznie, w odwiecznej kobiecej trosce o innych, pilnując, aby strumień moczu nie przeszkadzał, aby popłynął w kierunku od-ludzi. Powiedziałby ktoś, że to niewychowane albo zdziczałe kobiety, że nie warto w ogóle rozmawiać o takich kobietach. Powiedziałby ktoś, że z całą pewnością są to kobiety bezwstydne. Ale mój pisarz-uzurpator we mnie takie właśnie kobiety kocha. Kiedy widzi, jak kobieta wstaje od stolika, idzie kawałek w trawę, zsuwa majtki i po prostu zaczyna na tę trawę sikać, zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Mój pisarz-uzurpator myśli wtedy o tym, że są to kobiety wrażliwsze, a więc mniej baczące na sprawy drugorzędne. Kiedy czujesz z całą ostrością, jak się sprawy mają na świecie, jaką gorącą i niesłychaną lawą jest życie ludzkie, jak z ostrością perwersyjnie zaostrzonej brzytwy czas tnie życie wszystkich tych małych stworzonek, i jak pulsują czystą krwią owe z cieniutkich, niewidzialnych żyłek utkane sieci, z których wszystko jest uplecione, mocno powiązane, kiedy odczuwasz to wyraźnie każdym nanomilimetrem mózgu podtrzymywanego wciąż w tym cudownym i niesłychanym istnieniu przez wariacką i niezmordowaną pompę w niewiarygodny sposób wprowadzoną w wieloletni, jednostajny ruch, wtedy oddawanie moczu z całym jego zapachem i symboliką na żywą trawę, poprzez którą wsącza się on w głąb ziemi, lub na chodnikowe płytki zrobione z kamieni, które pamiętają nie wiadomo co, wydaje się naturalne, oczywiste, kosmiczne, zawiera w sobie odwieczną tajemnicę życia, gołego życia, które nie zna wstydu, które zna tylko lęk i rozkosz, rozpacz i ekstazę, trwanie i spełnianie. Facet, który sika, kiedy chce mu się siku, to zwykły cham, kumpel albo uzurpator, który udaje spontaniczność, udaje wolność, udaje bezwstyd.

Gdybym był prawdziwym pisarzem, umiałbym to wszystko powiedzieć po prostu, bez napinania się, bez sztuczek. Samo by płynęło. Organicznie, bezwstydnie.

Po czym odróżnić prawdziwe pisanie od udawanego? Prawdziwy mocz od zabarwionej wody? Po zapachu. Na początku jest zapach. Najtrudniejszy do opowiedzenia. Opowiadanie zapachu to jałowy bieg. Nic się nie dzieje. Można mnożyć setki tysięcy porównań i nie posunie się do przodu ani nic. Ani w bok, ani w tył. Zapach nie posiada ukierunkowania. Jest się zapachem i jest się w zapachu. Mogę ci powiedzieć: tak pachnie igła sosnowa, tak pachnie żywica. Ale to już coś więcej niż zapach. To już wymaga obycia, otrzaskania, skojarzeń, łączenia się rzeczy, konturów i kształtów. Kiedy jest tylko zapach, jeszcze tylko zapach, jeszcze nie ma nic (bo jest przed wszystkim), wtedy nie oprzesz się na żadnej igle. Wtedy się nie oprzesz. Wtedy płyniesz ku igłom, ku żywicom, ku sosnowym lasom, ku ściółce, ku runu. Płyniesz w powietrzu, którego jeszcze nie ma, płyniesz w ziemi, która się jeszcze nie uziemiła, płyniesz tą nieuziemioną ziemią, płyniesz korytarzami, które dopiero staną się korytarzami za miliony lat, płyniesz w przestrzeni, która się stanie przestrzenią. I nie masz języka, nie masz oczu, nie słyszysz, jeszcze nie istnieje dotyk. Szybciej, szybciej, wolniej, szybciej, szybciej, wolniej. Przekształca się, przemienia, pręży, rozprzestrzenia, wygina się, wytryska, znika znów, przesącza się przez inne zapachy, bo pełno zapachów i nie ma nic, jedynie zapachy, strumienie zapachów, które krążą sobie dość bezładnie, łączą się, rozdzielają, tworzą wodospady, wulkany, gejzery. Szukają swych granic. Szukają konkretu, ściany, od której mogłyby się odbić, w którą by się mogły wsączyć, przeniknąć, zatrzymać. I ponieważ nie ma tych ścian, więc je tworzą. Gęstnieją, gęstnieją, cisną się, ściskają ograniczane tylko same sobą, kręcą piruety szybciej, szybciej, wolniej. Rodzi się tornado, które przybiera kształt, jest kształtem, rodzi się trąba powietrzna, która przybiera dźwięk i piachem, zapiachem sypie w jeszcze nieotwarte usta. Umieć to opisać.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).