9/2018
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Męki miłości

 

 

Jak wyjedziesz z naszej wsi na trasę i przez most w stronę Ołefiriwki, to trafisz na piaszczystą drogę, która poprowadzi przez łańcuszek chutorów. Większość budynków stoi pusta. W chutorach nie ma też sklepów, nie podłączono gazu, nie kursują tędy autobusy. Dwa lata temu pojechaliśmy tam z rodziną, fotografowaliśmy stada żurawi i malowniczą śmierć wsi. Prawie przy samym wyjeździe z chutoru Panasiwka zobaczyliśmy podwórko ozdobione różnymi posągami. Były tam gołe syrenki, Wakuła ujeżdżający czorta, leśny pan i różne inne postacie z Gogola, mitologii i baśni. Wyglądały zaskakująco i dziwnie. Zatrzymaliśmy się, by się im lepiej przyjrzeć. Z chaty wyszedł wysuszony mężczyzna około siedemdziesiątki. Przedstawiliśmy się sobie. Był autorem tych rzeźb. Potem zaprosił nas do domu. Ascetyczne wyposażenie – stół, łóżko polowe, dużo kwiatów w doniczkach i obrazy na ścianach. Jego obrazy. Przedstawiały przede wszystkim motywy klasyczne. Malarz nazywał się Wałerij, ale zaprzeczał, jakoby był malarzem. Swoich obrazów nie sprzedawał, na zamówienie nie malował, wsparcia finansowego nie przyjmował w żaden sposób. Napstrykaliśmy masę zdjęć i pod wielkim wrażeniem wróciliśmy do domu. W następne lato znowu odwiedziłam Wałerija. Nie miał za co kupić drew na zimę, ale tak samo kategorycznie odmawiał przyjęcia pieniędzy. Wtedy zaczęłam błagać, by namalował mi jakiś obraz (z nadzieją, że mu za to jak najwięcej zapłacę). Zgodził się niechętnie. Mijał czas, on nie dzwonił, już przestałam liczyć na obraz.

Kiedyś natrafiłam na zdjęcie Wałerija na Facebooku. Jeden z blogerów dowiedział się, że Wałerij zawsze marzył, by odwiedzić Grecję i postanowił spełnić to jego marzenie. Napisał na Facebooku wzruszający post, wrzucił kilka fotek i w ciągu kilku dni zebrał sumę potrzebną na dziesięciodniową wycieczkę do Grecji. Przez miesiąc z przejęciem obserwowałam na Facebooku przygotowania do tej podróży. A potem zjawiły się reportaże z wyjazdu: Wałerij na tle wspaniałych ruin, Wałerij na tle morza, Wałerij w galerii sztuki… Wszędzie był w jednym i tym samym swetrze, z kraciastą torbą w ręku. Robiło to wrażenie jakiegoś fotomontażu. Ale nie, to był prawdziwy Wałerij w prawdziwej Grecji.

Jakiś miesiąc po powrocie zadzwonił do mnie i niezadowolonym tonem poinformował, że obraz jest gotowy i że mogę go zabrać, ale on liczy na to, że mi się nie spodoba i zostawię go jemu, bo nie przywykł do malowania na zamówienie. Przy pierwszej okazji pojechaliśmy do Panasiwki. Nim pokazał mi obraz, długo opowiadał o swojej Grecji. Nie podobały mu się przyroda i kuchnia. Mówił, że nawet nie ma co porównywać z ukraińską. Kiedy poszedł po obraz, zamarłam. Żadnego konkretnego zamówienia mu nie złożyłam. To był ten przypadek, kiedy artysta sam decyduje, jaki obraz ci namaluje i w pewnym sensie jest to jak diagnoza lekarska po wykonaniu badań albo jak skomplikowany horoskop.

Było na nim sześć pięknych i młodych kobiet na polanie. Jedna leżała w środku, a reszta siedziała dookoła, życzliwie i uważnie się jej przyglądając. Ubrane były w przezroczyste lekkie tuniki, ich włosy i ubrania ozdabiały kwiaty. Wałerij zatytułował obraz Męki miłości, choć był namalowany na wzór obrazu Wenus i jej służące Hansa Zatzki z dziewiętnastowiecznej Austrii. Kobiety były całkowicie skopiowane z oryginału, ale otaczający świat był czysto ukraiński. Ukraińskie kwiaty i rzeka Pseł, od dziecka znana mi polana z koniczyną i ostami. Zaskakujący i nieproporcjonalny budynek z kolumnami po prawej. Ni to dom kultury, ni to dacza lokalnego deputowanego. Obraz miał rozmiar jakieś metr na półtora. Ozdobiony własnoręcznie zrobioną drewnianą ramą i gipsowymi kwiatami. W tym obrazie wszystko było piękne, także jego rewers, bo został namalowany na kwiecistym prześcieradle chińskiej produkcji. Na płótno Wałerija nie było stać. Pytanie: brać, czy nie brać obrazu, nie istniało. Rzecz jasna wzięłam. Ale moja próba zapłacenia za niego skończyła się prawie fiaskiem. Autor zgodził się wziąć tylko tyle pieniędzy, ile wydał na materiały. Długo się targowaliśmy. Powtarzał: „Proszę mnie nie rozpieszczać. Utracę spokój, jeśli wezmę pieniądze. One nie są mi potrzebne”. Wtedy zrozumiałam, że mój lęk o to, że wyjazd do Grecji i publiczność zmienią tego człowieka, był niepotrzebny. Wałerij to niezniszczalna, monolityczna bryła.

Obecnie Męki miłości stoją u mnie w domu i czekają na decyzję, gdzie będą wisieć. I męczą mnie. Wiem, że nie mam takiej ściany, na której wyglądałyby sensownie. Chyba nigdzie na świecie nie ma takiej ściany. Wyłącznie w Panasiwce w domu Wałerija. No, może jakby obraz powiesić odwrotnie, od strony prześcieradła „Made in China”? Wyobraźcie sobie na swojej ścianie kawałek prześcieradła w ramie? Ja też sobie wyobrażam. A sześć kobiet w tunikach wśród ostów i koniczyny? Kobiet z okresu, kiedy jeszcze nie było wojny, zdrad, śmierci oraz sztuki współczesnej, a mękami nazywano tylko oczekiwanie i przeczucie miłości? Nie mam gdzie powiesić takiego obrazu.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).