9/2018
Artur Pałyga

fot. Agnieszka Dróżdż

Oni

 

 

Nagle znalazłem się wśród nich. Pierwszym widocznym znakiem, że to oni, była nieobecność kobiet. Na spotkanie zaproszono pisarzy, poetów, dramatopisarzy, pomijając pisarki, poetki, dramatopisarki.

Kobieta, A., zajmowała się kawą, wodą mineralną oraz sprawami organizacyjnymi. W przerwie męskich dyskusji o literaturze i teatrze pogadałem z A. o jej doktoracie z Simone Veil. A. powiedziała mi przy okazji, że za to wszystko płaci PWM. PWM? Państwowe Wydawnictwo Muzyczne. Hm. No taki układ. Taka układanka. Dlatego wodę mineralną trzeba sprowadzać z Krakowa. Bo przetarg na wodę dla PWM ma firma z Krakowa.

– Ale proszę nie wnosić do salonu filiżanki z kawą bez spodeczka! Proszę się wrócić po spodeczek! No jak to wygląda! – mówi organizator, Józef Maria R. z Krakowa, autor książki o czerwonych pająkach w Ludowym Wojsku Polskim.

Powinienem był zrezygnować? Wyjechać natychmiast? Nie godzić się i zamanifestować niezgodę odmową uczestnictwa? Rozważałem to. Rozważanie zawsze zmiękcza, racjonalizuje, schładza emocje, odwleka. To w sumie ciekawe, co tu się będzie działo. Ostatecznie decyzję o pozostaniu podjąłem, kiedy zaczęło się o teatrze. Kiedy zaczęli mówić, jaki to nie jest ten współczesny teatr w Polsce, i że się wszyscy zgadzamy, że to upadek i skandal, ruja i poruta. I że się wszyscy przecież z tym zgadzamy.

– Nie – mówię. – Chciałem zaznaczyć, że nie wszyscy.

Niezwykle przyjemnie znów poczuć we włosach ten wiatr rebelianctwa, piractwa, resistance w swojej najprzyjemniejszej, samotniczej odmianie. I kierowany tym hedonizmem oporu postanowiłem zostać, tłumacząc sobie, że moja obecność hamuje, zakłóca tę śliską zgodność, godzi w poczucie oczywistej słuszności. Oczywiście wiąże się z tym strach. Przed zakrzyczeniem, przed upokorzeniem, przed nieprzewidywalnym. Szczególnie, gdy na każdym kroku ci towarzyszy, mój bracie, refleksja. I że w sumie musisz się zbiegunować, musisz przejść cały na pozycje plus, bo oni są na minus, a to uproszczenie. Że ci ludzie, przed którymi masz stanąć, to już nie jacyś my, ale oni. Musisz się zgodzić na to uproszczenie, tłumiąc refleksję, bo inaczej dupa, poślizgniesz się, spadniesz w śmieszność albo w nieistotność.
– Nie! Teatr w Polsce jest świetny, jest jednym z najlepszych na świecie! Jest żywy! Jest gorący! – mówię głośno i wyraźnie.

Kolega mój, felietonista miesięcznika „Teatr”, zaczął uderzać w ton, że ten nowy, ten zepsuty, ten straszny, nic niewarty, ten ohydny teatr (jak ktoś z obecnych rzucił, „spod znaku Zandberga”) stanowi obecnie 90 procent teatru w Polsce. I pytam kolegę, gdzie ma te 90 procent? Niech pokaże. W Warszawie powiedzmy. Ten teatr, którego nie lubi, to jest Teatr Powszechny i Teatr Powszechny, i Teatr Powszechny, i co? A zostaje ci Teatr Narodowy, Teatr Dramatyczny, Teatr Polski, Teatr Capitol, Teatr Syrena, Teatr Ateneum i cała masa innych. Gdzie jest te 90 procent?
– Nie jestem statystykiem – mówi.

– Gdzie masz te 90 procent we Wrocławiu? W Krakowie? – drążę. – Szczególnie teraz, kiedy w miazgę obrócony został wrocławski Polski i krakowski Stary?
– Dwa teatry wam odebrano i już wielkie aj-waj! – mówi.
– Dwa z ilu w Polsce? – pytam. – Z trzech? Z czterech? To jest te 90 procent?
– Nie jestem statystykiem.
Uch! Jak przyjemnie! Już wiem na pewno, że stąd nie wyjadę. Bo nagle staje się jasne, że ich interesują tylko te teatry. A może w ogóle już tylko Powszechny. Że gdyby w Polsce wszystkie teatry, z wyjątkiem Powszechnego, nagle zaczęły grać wyłącznie Zemstę w wersji szkolnej, to też by mówili, że teatr zepsuty, że 90 procent, bo ten jeden Powszechny byłby dla nich wszystkim. Gdyby Łysak ze Sztarbowskim poprowadzili teatr Baju Baj w Gaciach Małych, wtedy oni widzieliby tylko Baju Baj w Gaciach, marząc o jego przejęciu.

– Conan barbarzyńca – nazwał mnie Józef Maria R. z Krakowa, gdy do salonu przedarłem się bez spodeczka oraz w koszulce bez rękawów, z nagimi ramionami. – Narzuć coś na ramiona! – mówi.

– Jak w Iranie – cieszę się i myślę sobie, że strasznie łatwo byłoby zrobić z tego szopkę, parodię, okazać się lepszym, światlejszym i po słusznej stronie. I że jakkolwiek wydaje mi się to śmieszne, skandaliczne, dziwaczne, trzeba to przezwyciężyć w imię pokoju na świecie.

No ale przeważyły wystąpienia, podczas których mówiono, że najważniejsze jest piękno i że „od dziecka kochałem się w pięknie”. I pan, który pisze swoje wspomnienia, mówił, że nie przyjęli go do związku pisarzy. Zakrzyknięto, że wiadomo, bo to postkomuna. I ta myśl, że to oni teraz dostają granty. W ostatniej chwili dodałem na początek swojego wystąpienia wiersz Bursy, że „wynieś to wiadro, bo strasznie tu śmierdzi szczyną”. Zacząłem od wymienienia nazwisk nieobecnych dramatopisarek. Drżały mi ręce. Bałem się, żeby nie drżał mi głos, bo to zawsze żenada. I co? Gratulacje! „Jest mi całkowicie obce to, co pan mówi, ale gratuluję i szanuję” – mówi pan od piękna. A potem rozmowy, że nie taki straszny jednak ten dzisiejszy teatr, że tak naprawdę aż tak to nie myślą. I nawet kolega felietonista, ten od 90 procent, powiedział, że ostatni Garbaczewski w Powszechnym bardzo dobry. Zadziwiło mnie to i nadal nie wiem, co myśleć. I już przekroczyłem dozwoloną objętość felietonu, więc kończę.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).