9/2018
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Kwestia gustu

 

 

Ratunku, pomyślałem, i napisałem felieton. Ratunku, bo nie rozumiem nowych teatralnych obyczajów. Najpierw posłuchajcie o niedoli jurora teatralnego. Ale jaka to niedola, zapyta zwykły widz? Siedzi taki tydzień w pięknym mieście wojewódzkim, czasem nawet nad morzem, w hotelu śniadanka pochłania, w dzień na plaży się wyleguje, a wieczorem jeszcze do teatru śmiga i spektakle za darmo ogląda, a jego jedyna praca to wydać werdykt. Co to zresztą za praca, skoro ci panowie i te panie bez przerwy krytykują, wyrokują i oceniają dla przyjemności? Może zdenerwować taki juror, zwłaszcza gdy do ocenienia na całym festiwalu ma tylko dwa spektakle, jak mi się ostatnio pechowo przytrafiło w Gdańsku na moim ulubionym Festiwalu Szekspirowskim.

Jedna nagroda, dwa spektakle, a jurorów trzech, co brzmi dość zabawnie, ale to czysta prawda. I teraz uważajcie. Skoro dwa spektakle, a jedna nagroda, prawdopodobieństwo sukcesu startujących w konkursie wynosi pięćdziesiąt procent. A jeśli jakiemuś aktorowi zdarzyło się grać w obu przedstawieniach, bo akurat oba wyprodukowano w tym samym mieście, to dla tego aktora prawdopodobieństwo wzrasta do stu procent, i czego by nie pokazał na festiwalowej scenie, zawsze wygra. Cieszą się więc i artyści, i dyrektorzy teatrów, a pewnie też zwykli widzowie, że właściwie wszystko już szczęśliwie rozstrzygnięte, święto teatru i w ogóle. Aż tu nagle… No wyobraźcie sobie, jurorzy nie przyznają głównej nagrody, swój pożal się Boże werdykt ograniczając do dwóch chudych wyróżnień.

No i zaczęło się. Reżyser pierwszego spektaklu w ogóle na galę nie przybył. Reżyserka drugiego po wyróżnienie długo wyjść nie chciała, a gdy w końcu wyszła, spojrzała na jurora, czyli na mnie, chmurnie, a dyplom przyjęła bez słowa. I nie dziwota, wszystkim przecież popsuliśmy zabawę, chociaż i my jakoś w niej uczestniczyliśmy, bo przecież śniadanka, plaża i spektakle ledwie dwa do obejrzenia. Ale, niestety, oba słabe, tak nam się przynajmniej wydało, słabsze od tych, które na festiwalu zdobywały nagrodę wcześniej, a nawet słabsze od innych, dobrych przedstawień, które w tym roku można było czasami w Polsce obejrzeć. Nie ma ten Szekspir ostatnio szczęścia do naszych reżyserów, oj nie ma.

Tak, wiem, że nasza jurorska ocena w dużej mierze na nieuchwytnym guście się opiera, i słusznie o tym przypomniała wyróżniona reżyserka, która w innej konkurencji też była na festiwalu jurorką. Werdyktem się nie przejmujcie, mówiła do tych offowych artystów, którzy odeszli z kwitkiem, bo nasz wybór to tylko kwestia gustu. Kiedy jednak sama nagrody nie dostała, o guście innych jurorów zapomniała i z miejsca zaczęła ostrzegać organizatorów festiwalu, że zaprotestuje. No bo jak to, spektakl znalazł się w finale – znalazł, znaczy bardzo dobry, aktorzy przez trzy godziny grali z poświęceniem – grali, trzeba więc uszanować ich wysiłek i nagrodę przyznać. Przez trzy dni na oficjalny protest czekałem, ale się nie doczekałem, choć znajomi z różnych miast pytali, co też ci reżyserzy wyrabiają. Czy to teraz tak już będzie, że jurorzy najpierw swoje, a artyści potem swoje? Po jednych zawodach drugie i jeszcze dogrywka w prasie?

Czekałem na oficjalny protest i różne mnie myśli nachodziły. Może już niedługo artyści z jurorami do okrągłego stołu siadać będą i werdykt negocjować? Albo powołają własne jury, które rozda własne, ważniejsze nagrody. Czyją masz nagrodę – tych oficjalnych, czy tych niezależnych? Niezależni lepsi, wiadomo, więc zapobiegliwi organizatorzy szybko ich przejmą, po czym pojawią się nowi niezależni i tak dalej. A może artyści będą po prostu samych siebie nagradzać, w końcu najlepiej znają swój spektakl. No i dlaczego nie mieliby przyznać w konkursie dwóch pierwszych nagród, albo nawet trzech? Publiczność tylko się ucieszy, bo gala dłuższa, a bankiet obfitszy. No i wreszcie skończymy z dyktaturą tych drętwych krytyków i teatrologów, którym daje się wyśmienite warunki do pracy, a oni nie nagradzają.

Nie myślcie jednak, że tylko artyści mnie zaskakują nowymi obyczajami. Kiedy po powrocie z feralnego festiwalu znowu przedzierzgnąłem się w redaktora, zadzwoniła do „Teatru” pewna autorka z informacją, że wysłała nam swój tom, a teraz oczekuje na recenzję, ale „nie taką byle jaką”. Dobrze, pomyślałem, będzie miała poważną, choć czuję, że i tak zaprotestuje. Zdarzały się już przecież listy do redakcji w sprawie niekompetentnych krytyków, którzy nie docenili autora albo wytknęli mu błędy. Mam wrażenie, że niektórzy autorzy sami najchętniej napisaliby tekst o własnej książce, znają ją przecież i rozumieją najlepiej. Nie byłaby to oczywiście recenzja krytyczna, ale czy po kilku latach ciężkiej pracy autorzy nie zasługują na pochwałę? Może więc w przyszłości wydawnictwa powinny wysyłać egzemplarze z gotową recenzją autorską ukrytą wewnątrz tomu? Tymczasem wystarczy kilka telefonów, żeby „byle jakie” recenzje zniknęły z łamów czasopism, a recenzenci z redakcji. Potem weźmiemy się za jurorów.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.