10/2018
Marek Kochan

Reinwencja autonomiczna

 

 

– Przepraszam, czy pan jest autonomiczny?
– Ja nie, ale mój samochód tak. I dom też.

Taki sobie dialog, możliwy, hipotetyczny. Bo „autonomiczny” to słowo roku, słowo miesiąca, słowo tygodnia, a może przedpołudnia tylko. Autonomiczny, czyli niezależny od. Od czego? Od czegoś niezależny, to może od czegoś innego zależny. Jak Autonomia Palestyńska.

Sprawdzam, o co chodzi z tym modnym przymiotnikiem. Jest, w Wikipedii. Budynek autonomiczny: „zaprojektowany tak, by mógł funkcjonować niezależnie od zewnętrznej infrastruktury, to jest bez dostarczania z zewnątrz energii elektrycznej, wody oraz bez odbierania ścieków i kanalizacji burzowej”. Kosztuje to wprawdzie więcej, bo za te same pieniądze wybuduje się dom autonomiczny o 25% mniejszy, ale pewnie warto. Poczucie bezpieczeństwa, niezależność. Brzmi to dobrze. Ale jak taki dom zbudować? Energia, rozumiem, panele na dachu lub turbiny wiatrowe. Ale woda, ścieki? Czyli co, woda w obiegu wewnętrznym, oczyszczana i znów puszczana do rur? Sam nie wiem, czy chciałbym. Chyba że własna studnia, deszczówka, pisuary bezwodne i toalety kompostujące. Szara woda do nawożenia ogródka. A czy w innych sferach też autonomiczny? Bez kina, bez teatru, bez książek? Bez dozorcy i ochrony może, gdy ludzie sami sprzątają i pilnują. A żywność? Co, marchewka w ogródkach na balkonie, kury i krowy na dziedzińcu, zboże na dachu? Taka pełna autonomia, to dopiero byłoby coś. Jak w kolonii na Marsie. Tylko czy to możliwe. Zawsze jakoś ograniczona będzie ta autonomia.

A znów autonomię auta autonomicznego można rozumieć na czterech poziomach. Jeden: automatyka wybranych układów, na przykład ABS. Dwa: wspólne działanie układów, zwolnienie kierowcy z niektórych czynności, na przykład tempomat. Poziom trzeci: automatyzacja samojezdna, kierowca zostaje, by kontrolować pracę systemów. I wreszcie czwarty: auto jeździ samo, pasażer tylko wpisuje, gdzie chce dojechać. Ja bym jeszcze dodał poziom piąty: auto nie potrzebuje pasażera ani celu podróży. Jeździ samo, kiedy chce i gdzie chce. To by dopiero była pełna autonomia. Im bardziej samochód autonomiczny, tym bardziej kierowca ubezwłasnowolniony. I kto nim właściwie steruje, takim autonomicznym autem? Komputer. Czyli kto naprawdę?

Teraz drugie modne dziś słowo: „reinwencja”. Otóż podobno całą drugą dekadę XX wieku nazywa się „erą reinwencji”. Wiedzieli Państwo? Bo ja nie. Otóż „reinwencja” to podobno „jedyna właściwa jednostkowa reakcja na życie w świecie zglobalizowanego neoliberalizmu” – pisze znany antropolog. Podobno podmioty teoretycznie wolne zmuszone są dziś do „reinwencji permanentnej”, muszą bowiem metaforycznie „przylegać do świata”, który coraz mniej obiecuje, a coraz więcej wymaga.

Trzeba, towarzysze, demonstrować jednostkową gotowość do zmiany, elastyczności i permanentnej adaptacji! Oznacza to „pragnienie zmiennokształtności zewnętrznego wizerunku i pragmatyzację ego”. Nowy wspaniały świat ocenia bowiem jednostki według chęci do podejmowania zmian. Musimy, towarzysze, poddać się natychmiast presji reinwencji! Przyniesie nam to „wzrost postaw zorientowanych na wartości i popularność uczestniczącego stylu życia”. Reinwencja w ruchu, reinwencja mindfulness, mitologia zdrowego stylu życia, jazda rowerem, bieganie, maty z trawy, przenośne domy z bambusa, kotlety z robaków. Nie możemy już, towarzysze, zachowywać się zgodnie z wzorem naszego zachowania ukształtowanym w przeszłości, który zamyka nas w pojedynczej, ograniczonej perspektywie i uniemożliwia drogę ku alternatywnym sposobom myślenia!

Zapuść brodę, bo ci każą w kolorowym piśmie celebryci i jutubowi influencerzy. A potem zgól, bo ci znów każą, przekupieni przez producentów golarek, którym podupadł interes. Wytatuuj się, a potem zmaż to laserem. Zrób sobie, jak porządny samochód, lifting co dwa lata, a co cztery pokaż się jako zupełnie nowy model. Zmień kolor, zmień kształt, zmień napęd. Kup spodnie wąskie, potem szerokie, potem krótkie, potem z dziurami, żeby ci marzły kolana, a potem wysadzane brylantami, gdy dziurawe się znudzą, czyli szybko. Gdy cię wyrzucą z korpo, ciesz się, odkryj coś nowego. Kup dom w Bieszczadach i przerzuć się na agroturystykę, a gdy trendy się zmienią, sprzedaj go w cholerę i zamień na modne znów małe mieszkanie w bloku i żyj, używając tylko stu przedmiotów. Skończ kolejne studia i zatrudnij się w innej branży, zaczynając od zera. Zapomnij wszystko, pozmieniaj biogramy i nie pamiętaj, że je zmieniałeś, ciesz się z tego, że jesteś ciągle kimś zupełnie innym. Nie miej żadnego konkretnego stylu, gustu, nie przywiązuj się. Bądź jak Małgorzata Rozenek, raz sprzątaczką, raz damą, raz kim tam ci każą być twoi obecni mocodawcy z telewizji. Gdy się znudzisz, zrób jakąś hecę, rozpętaj flejmłorsy i gównoburze, żeby przypomnieć o sobie. Pójdź do teatru performatywnego, zobacz tam bełkot bez postaci, bez dramaturgii, bez pomysłu. Okaż entuzjazm, zachwalaj znajomym, że śmieszne, przyjmij estetykę sztuki bez sztuki, bądź cesarzem z bajki Nowe szaty cesarza, której nie czytałeś, bo już nie wypada, nie bądź dzieckiem.

Bądź autonomiczny: kup auto autonomiczne, zamieszkaj w domu autonomicznym, gdy będzie to konieczne. Dokonuj autonomicznej reinwencji, wymyślaj się ciągle na nowo, permanentnie.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).