10/2018
Do Krystyny Jandy z niepokojem

Do Krystyny Jandy z niepokojem

 

 

Wielce Szanowna Pani,

piszę do Pani jako niezmienny admirator Jej talentu, i to od początku Pani kariery. Pamiętam, jaki zachwyt wzbudziła we mnie Pani pierwsza rola w Trzech siostrach w Teatrze Telewizji w reżyserii niezapomnianego profesora Aleksandra Bardiniego. Widziałem potem różne inscenizacje tej sztuki, ale na zawsze w oczach pozostała mi Pani Masza. Oczywiście inne Pani kreacje też przechowuję we wdzięcznej pamięci. Z żoną jesteśmy częstymi widzami Teatru Polonia, a już w szczególności nie opuszczamy premier z Pani udziałem.

Pozwalam sobie jednak napisać ten list, ponieważ przeczytałem wywiad z Panią w „Gazecie Stołecznej” i uderzyła mnie odpowiedź, jakiej Pani udzieliła na pytanie o publiczność. Powiedziała Pani, że wydawało się Pani, że zna swoich widzów, że wie, co ich interesuje i bawi. Ale teraz przestała Pani ich rozumieć i „już nie wiem, dla kogo gram”. W tym wywiadzie z Pani ust pada jeszcze szereg gorzkich słów pod adresem naszego społeczeństwa, że „wyłącznie myśli o sobie, albo nie myśli”, że nie potrafiło skorzystać z dobrodziejstw transformacji z powodu lenistwa i braku ambicji, a teraz kieruje się chęcią zemsty. „Tylko nie wiem za co” – mówi Pani i skarży się, że też pada ofiarą nienawistnych komentarzy.

Zapewne razem z żoną stanowimy tę część publiczności Pani teatru, którą Pani rozpoznaje. Nie kupujemy najdroższych biletów, bo nie stać nas z nauczycielskiej pensji. Chodzimy raczej w tygodniu niż w weekendy, gdy łatwiej o wejściówki. Omijamy też angielskie komedie, choć rozumiemy, że musi je Pani wystawiać, gdyż na nich najlepiej zarabia kasa teatru. W naszym wieku jednak nie czujemy potrzeby, by nas na siłę bawiono, sami z żoną wciąż potrafimy się rozśmieszać. Na przykład moja najdroższa, gdy przeczytała w wywiadzie z Panią, że nie może Pani od lat znaleźć polskiej gosposi, stwierdziła, że ja powinienem się zgłosić, bo całkiem dobrze sprzątam i gotuję. Czy przyjęłaby Pani taką ofertę od kończącego karierę nauczycielską inteligenta z PRL-owskim rodowodem?

Wie Pani zatem, z kim ma do czynienia. Takich osób jak ja z żoną jeszcze trochę siedzi na widowni Teatru Polonia. Wzruszamy się szczególnie na takich spektaklach jak Biała bluzka, Danuta W., czy ostatnio Zapiski z wygnania i Żeby nie było śladów. Bo one opowiadają też o naszym życiu. Naszą historię. Martwi nas, że pamięć o niej nie przydaje się za bardzo do myślenia o tym, co dziś się dzieje. To nas niepokoi, podobnie jak Panią. Jeśli jednak mogę pokusić się o refleksję na ten temat, to powiedziałbym, że może nas uratować tylko spokój. Ale nie chodzi o spokój, który zawiera się w wygodnej postawie nieangażowania się, życia w chacie z kraja. Myślę zresztą, że Pani tak by nie potrafiła. Co by powiedzieli Pani mistrzowie, na przykład Andrzej Wajda, gdyby teraz wycofała się Pani do swojego Milanówka? Jeszcze nie czas na to. Mnie także wiele rzeczy denerwuje, ale w sukurs przychodzi mi wieloletnie doświadczenie belfra. Szczerą prawdą jest porzekadło: obyś cudze dzieci uczył. Ale praca ta mimo wielu trudności nauczyła mnie jednego: cierpliwości. W każdej klasie jest różny, jak to mówimy, materiał uczniowski. Są młodzi ludzie, z którymi praca to prawdziwa przyjemność, ale są i tacy, których uczenie, nie mówiąc o wychowaniu, to udręka. Nie chcę tu Pani zanudzać opowieściami na ten temat, ale wspominam o tym dlatego, że wysiłek artysty, w szczególności teatralnego, jak sądzę, ma coś wspólnego z misją nauczyciela. Przecież Pani w swoim teatrze, swoimi spektaklami, też chce czegoś uczyć, na coś uwrażliwiać, tworzyć jakieś przesłanie. Oczywiście nie chodzi o nachalną dydaktykę, zwłaszcza z pozycji: ja wiem lepiej. Jeśli się Pani zgodzi z tym porównaniem, to warto pamiętać o cnocie cierpliwości. Musimy ją zachowywać – ja jako nauczyciel, a Pani jako artystka. Nie mogę swoim uczniom okazywać, że są debilami i do niczego się nie nadają. Mogę tak o nich myśleć w skrytości ducha, ale zdradzić się z tym przed nimi byłoby błędem niepowetowanym. Muszę natomiast zrobić wszystko, by trafić nawet do najbardziej opornego z uczniów. Może te starania się nie powiodą, choć nigdy nie wiadomo, co z zasianego ziarna wyrośnie.

Tak więc gdy mnie nasi rodacy denerwują, nie mogę zrozumieć, dlaczego zachowują się tak, jak się zachowują – to staje mi przed oczami moja klasa. I mówię sobie: cierpliwości i rób swoje, dawaj dobry przykład i nie zniechęcaj się. Wybaczy Pani ten mój mentorski ton – to skrzywienie zawodowe.

Jeśli mogę mieć do Pani jeszcze prośbę, to uśmiechnąłbym się o więcej poezji w Pani teatrze. Ja wiem, że dzisiaj to niepopłatny towar, ale przecież pamiętam, jak Pani wspaniale śpiewała z Markiem Grechutą wiersze Leśmiana. W Teatrze Polonia występują aktorzy, którzy na pewno znakomicie mogliby podawać poezję. Wydaje mi się ona potrzebna jak lekarstwo na plugawy język, jaki zewsząd słyszymy, nie tylko na ulicy, ale też w życiu publicznym. Jeśli rzeczywistość jest tak bardzo przygnębiająca, to może jedynym ratunkiem przed nią będzie poezja?
Z wyrazami szacunku,

Stary Polonista