11/2018
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Jesień straszna złota

 

 

Wychodzi wam selfie? Mnie nie bardzo. Kiedyś korespondowałam z przystojnym palestyńskim architektem i on poprosił mnie o selfie. Robiłam wiele prób, zmieniałam światło, dekoracje, wyraz twarzy itd. Ale i tak to była tragedia. Relacje, które mogły przerodzić się w coś niezapomnianego i wiecznego, zniszczyło to, że nie umiem zrobić selfie. Ale nie przestaję próbować i od czasu do czasu sprawdzam: może nagle – ups! – i wyjdzie mi? I będę mogła godnie odpowiedzieć na jeden z listów od smagłych nieznajomych.

Pierwsze prawie selfie robiliśmy w Jałcie sto lat temu. Wtedy Krym był nasz i jeździliśmy tam na zjazdy sportowe. W zaśnieżonym parku stała budka. Myśmy z koleżanką do niej wchodziły, wrzucałyśmy monetę i wykrzywiałyśmy się przed lustrem, a w tym czasie krasnoludki za ścianą pstrykały nas, a potem drukowały fotki. Nie wyobrażałyśmy sobie wtedy naszej przyszłości. Jak nie wyobrażamy sobie jej i teraz.

Selfie to zwierciadło duszy, nie wiedzieliście o tym? Moja dusza tej jesieni jest nieprzyjemna i smutna, jak morda mopsa. I zupełnie nie pomaga mi mantra: „Nie wolno narzekać, nie wolno narzekać”. Ta jesień jest taka złota, niewątpliwie. W ogóle nie wolno narzekać, wiecie o tym. Jak ostatnio powiedział malutki putin: „My (on i jego drużyna) pójdziemy do raju jako męczennicy, a oni (my i wy) po prostu zdechną”. Być może chodziło mu o to, że my wszyscy zbyt dużo narzekamy. W tym także na niego.

Nie można narzekać nawet na telefony, nie mówiąc już o putinie. Na telefony z niezidentyfikowanych numerów nie można narzekać. Można po prostu ich nie odbierać. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, kiedy nie odbieram telefonu. Nie lubię też wiadomości na Messengerze. Zawsze spodziewam się czegoś w rodzaju (i dostaję to): „Chcemy, aby pani poprowadziła warsztaty – zapraszamy do studia – proszę wypełnić druk do banku – przeczytać i podpisać umowę – przynieść do szkoły pracę na temat »złota jesień« – przeczytać mój scenariusz i wyrazić opinię – kupić dziecku nowe baletki – mogę się u ciebie zatrzymać na trzy dni – kupiliśmy pani bilet na trzynastego – kocham ciebie, a ty”.

Powiedzmy, że złapałam wirusa i choć na tydzień wszyscy się ode mnie odczepcie. Reżyserzy i producenci, redaktorzy, koledzy z dzieciństwa, mama, ukochany, wychowawczyni klasy. A potem zaboli mnie ząb i nie będę mogła rozmawiać i jeść, i kochać się też nie będę mogła jeszcze przez parę tygodni. A potem to już zacznie się zima. A w zimie narzekamy na coś zupełnie innego.

Życie nie jest takie ciekawe, jak to się może wydawać w jego pierwszej połowie, i nawet taka złota jesień jak ta tylko przypomina o tym, że nic się nie wydarzyło. Ale co się nie wydarzyło? Co się nie wydarzyło w życiu 43-letniego człowieka sukcesu? Kilka znaczących miłości, jedno znaczące dziecko, dużo podróżowania, wiele zainteresowania w Internecie, nawet poszczęściło mi się, by żyć w czasie wojny. Może nie przydarzyła mi się prawdziwa samotność?

Przypomniałam sobie jedną jesień. Wynajęte zapuszczone mieszkanie w Kijowie, na lewym brzegu, z widokiem na Dniepr i kępy, z widokiem na kanał i Ławrę, na mosty i radziecką rzeźbę Matki-Ojczyzny. Wtedy jesień zaczynała się wcześniej i już we wrześniu chodziliśmy w puchowych kurtkach i deptaliśmy mokry śnieg. Ale dokładnie nie pamiętam, bym tamtej jesieni wychodziła z mieszkania. Nauczyłam się gotować zupę, a na zupę miałam wszystko. Wtedy nie piłam wina bez towarzystwa, więc wystarczała mi paczka herbaty na całą jesień. Jakoś tak się stało, że tamtej jesieni zostałam sama. Sama. Zupełnie. Śmiertelnie pokłóciłam się z przyjaciółmi, nie miałam chłopaka. A u mamy, przeciwnie, pojawił się nowy, więc na szczęście nie mieli do mnie głowy. Starsza siostra, z którą wynajmowałam mieszkanie, wyszła za mąż i przeprowadziła się do męża. W mieszkaniu był telefon, ale dzwonił nie częściej niż dwa razy dziennie, a czasem milczał jak zabity. Okna w mieszkaniu były ogromne. Z dziewiątego piętra dobrze było widać, jak opadają ostatnie liście z drzew i zacinający deszcz wbija je w asfalt.

Wstawałam późno i szłam do kuchni nastawić czajnik i ugotować zupę. Przedtem głośno tupałam, wchodząc do kuchni, by przegonić chociaż część karaluchów, które zawsze dziwiły się na mój widok, ale nie zawsze się rozbiegały. W mieszkaniu był stary magnetofon i z dziesięć kaset. Książki Dowłatowa, Limonowa, Czechowa, Remarque’a. Gitara. Mam szesnaście lat. Gotuję zupę, po wielekroć czytam przeczytane książki, słucham zajeżdżonych kaset, piszę wiersze i piosenki. Potem biorę gitarę i nabieram akordy. Znam ich najwyżej pięć, ale to mi nie przeszkadza z tępym zawzięciem brzdąkać godzinami na gitarze. To jest moje główne zajęcie jesienią. Na początku moje piosenki przepełnione były dramatyzmem i rozpaczą, ale z każdym dniem, im dalej od lata i od ludzi, ich teksty nabierały jakiejś abstrakcyjnej i symbolicznej treści. I na duszy robiło się spokojnie jak cholera. A pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam, że całe miasto pokryte jest śniegiem. I zrozumiałam (wtedy, a może teraz), że to była jedna z najpiękniejszych i najdłuższych jesieni mojego życia.

Nie, ja na nic nie narzekam, prócz putina, słowo honoru. Tylko chcę, by czas ciągnął się tak powoli jak sto lat temu.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).