11/2018

Centrum i obrzeża Edynburga, czyli klasyka górą

Nie da się napisać pełnej relacji z festiwalu teatralnego w Edynburgu, który co roku pobija własne rekordy sprzedaży biletów, liczby zjeżdżających tu wykonawców i prezentowanych spektakli. Nie sposób fizycznie wziąć udziału w choćby pokaźnym procencie wydarzeń składających się na Edinburgh International Festival, a już zwłaszcza Fringe.

Obrazek ilustrujący tekst Centrum i obrzeża Edynburga, czyli klasyka górą

fot. Matthew Thompson

Spośród sztuk obejrzanych w nurcie głównym wyróżnić należy przede wszystkim Czekając na Godota przygotowany przez irlandzki Druid Theatre Company z Galway (reż. Garry Hynes) i uznany za jedną z najlepszych produkcji ostatniego ćwierćwiecza. Rzeczywiście, wszystko w tym spektaklu, zresztą zgodnym z duchem Becketta, zachwyca. Scenografia obwiedziona jasną ramą okna sceny operuje delikatnie zmieniającą się chromatyką barw, tak stonowanych, spatynowanych, że daje to wrażenie obrazu stworzonego przez dawnych mistrzów pędzla – a może jakiejś starej, panoramicznej pocztówki? Ruch sceniczny postaci, idealnie wkomponowanych w otoczenie, jest precyzyjnie zaplanowany. Tekst podawany klarownie, z uwydatnieniem najdrobniejszych niuansów słów i intonacji, z naprzemiennymi zmianami tempa – od rozciągniętych sylab po monolog „wystrzelany” w stylu występu bitników. Była ta wersja nadzwyczaj przesycona humorem słownym i sytuacyjnym. Główni wykonawcy, niczym postacie z burleski czy komedii slapstickowej, zaznaczali w każdym detalu wszelkie możliwe akcenty absurdalnego żartu. Nigdy jednak nie było to przerysowane i nie trywializowało samego tekstu, zaś zaskakująco poważne zakończenia obu aktów przypominały o tragicznym wymiarze sztuki Becketta. Spektakl został znakomicie przyjęty przez publiczność zgromadzoną w Royal Lyceum Theatre.

Podobnie skontrastowane było gorzko-słodkie Midsummer w wykonaniu aktorów National Theatre of Scotland (reż. Kate Hewitt). Sztuka Davida Greiga i Gordona McIntyre’a swoją głośną prapremierę miała już przed dziesięciu laty, ale w nowej wersji jej szanse na sukces wzrastają. W komediodramacie rozpisanym na cztery głosy (ta sama para bohaterów w młodym i podeszłym wieku) – prócz znanych tematów, takich jak miłość, fascynacja ciałem i pieniędzmi, brak perspektyw zawodowych – umiejętnie rozegrany jest też wątek konfrontacji odmiennych wersji zdarzeń, „prawdy” o przeszłości. Wszystko podane do rytmu wykonywanych na żywo piosenek, a w tle realia Edynburga.

Nie zdążyłem zobaczyć spektakli paryskiego Théâtre des Bouffes du Nord: teatralno-filmowej adaptacji mikropowieści Marguerite Duras La Maladie de la mort oraz autorskiego, współreżyserowanego przez Petera Brooka The Prisoner w – jak zwykle u tego twórcy – międzynarodowej obsadzie. Natomiast fringe’owy First Snow/Première neige (reż. Patrice Dubois), przygotowany przez aktorów narodowego teatru szkockiego oraz dwóch grup montrealskich – Théâtre PÀP i Hôtel-Motel – z powodzeniem mógł się zmieścić w programie oficjalnego EIF. Napisana przez dwoje Szkotów i Kanadyjczyka prapremierowa sztuka sięga do ich wspólnego doświadczenia: odrzucenia w referendach możliwości ogłoszenia niepodległości obu narodów. Tekst dotyka problemu potrzeby identyfikacji na wielu poziomach. Zaczynem akcji jest wspólne spotkanie porozrzucanych po świecie członków rodziny w ich domu. Kwestia bycia/niebycia „u siebie”, uznania siebie/innego za „swojego”/„obcego” – przekracza familijne progi, poruszając kwestie polityczne i kulturowe: państwa, narodu, języka, religii. Aktorzy regularnie wychodzą ze swoich ról, by opowiedzieć o osobistych losach, które nie różnią się od odgrywanego właśnie dramatu tożsamości. Czyni to spektakl bardzo dotkliwym i wiarygodnym; dodam, że otrzymał on nagrodę The Scotsman Fringe First Award.

Na Fringe zjechało w tym roku do Edynburga około 1 200 podmiotów wykonawczych, dających w sumie ponad 50 tysięcy przedstawień (średnio 250 imprez dziennie). Ten twórczy natłok próbowali opanować organizatorzy, określając główne kierunki tegorocznej edycji. Były to m.in.: stulecie I wojny światowej i siedemdziesięciolecie Państwowej Służby Zdrowia, rodzina, życie online, niepełnosprawność, porozumienie oraz wiara w różnych jej aspektach. Patrząc na pełną ofertę programową, miało się jednak wrażenie, że najważniejsza była po prostu rozrywka: osobne katalogi reklamowały same tylko komedie, kabarety, variétés, pokazy cyrkowe, stand-upy i wszelakiej maści solo shows. O nich nie będę się rozpisywał, podobnie jak o wszechobecnej na festiwalu polityce: wiele było przedstawień zaangażowanych, ale i scenicznych komentarzy do najgorętszych wydarzeń ostatnich lat: satyry Brexit i The Laird’s Big Breaxit, komediodramat powyborczy Hilary’s Kitchen albo kampowy drag-kabaret Margaret Thatcher: Queen of Soho. Wszystkich wykpiwanych decydentów przyćmił jednak, rzecz jasna, najnowszy prezydent USA. Wysyp przedstawień z nim związanych był imponujący: wśród nich Trump the Musical, Trumpaggedon, a nawet… Trump Lear. Nurt komediowo-satyryczny był bardzo krzykliwie reklamowany i niewątpliwie najobficiej reprezentowany, ale ilość niekoniecznie szła w parze z jakością.

W poszukiwaniu tej ostatniej wybierałem spektakle zainspirowane klasyką dramatu i wielkiej prozy. A było tych inscenizacji nadspodziewanie dużo. Pokazano dwie wersje Don Kichota i kilka Antygony – wśród nich… północnoirlandzki wariant historii z czasów wojny państwa z IRA. Była Elektra do współczesnej muzyki i Grail Project – legendy arturiańskie okraszone nowoczesnym tańcem i piosenkami; były inscenizacje losów Orestesa, Persefony czy Medei, a wreszcie The Odyssey of Homer – wersja „kobieca” eposu, zrobiona w konwencji teatru cieni i deklamowana pentametrem – oraz nowe adaptacje Metamorfoz Owidiusza. Jedna z nich, Ovid’s Metamorphoses, przygotowana przez londyński Pants on Fire Theatre (reż. Peter Bramley), skojarzyła antyczny tekst z czasem II wojny światowej. Na początkowy fragment oryginalnego tekstu o chaosie została nałożona projekcja urywków z autentycznych filmowych kronik wojennych, a reszta spektaklu okazała się inteligentną grą z klimatem tych czasów – ówczesną modą, gadżetami, celebrytami, muzyką, tańcem i, rzecz jasna, życiem codziennym bombardowanej stolicy Wielkiej Brytanii. Postacie mitologiczne mieszały się z popkulturowymi „herosami” epoki (filmik zrównujący Narcyza z postacią Clarka Gable’a), część tekstu aktorki śpiewały niczym The Andrews Sisters, panowie zaś dawali wodewilowe popisy, wymawiając teksty z wdzięcznie archaicznym akcentem. Imponowały tu pomysłowość zadań wokalno-aktorskich i liczba metamorfoz przestrzeni scenicznej.

Ważne miejsce zajął na festiwalu Fringe Szekspir. Można się zastanawiać nad sensem przedstawień w stylu „the best of” (pantomima The Whole of Shakespeare), upolitycznieniem pisarza na potrzeby bieżącej publicystyki (Shakespeare Catalyst), a już zwłaszcza nad pomieszaniem na przykład Wieczoru Trzech Króli z piosenkami Presleya (All Shook Up) czy sensem „interaktywnej” wersji najsłynniejszej historii miłosnej (Romeo and/or Juliet) – lecz większość kompilacji i adaptacji autorskich była do przyjęcia. I tak, Bad Shakespeare zestawiał w jednym miejscu „czarne charaktery” Szekspirowskie, a to dobry pretekst do przypomnienia słynnych scen i monologów; A Shakespeare Song okazał się w gruncie rzeczy kameralnym koncertem do sonetów i fragmentów dramatów; zmodyfikowana wersja Jak wam się podoba (As We Like It) nawiązywała do czasów słynnego Lata Miłości, zaś Wiele hałasu o nic – do roku 1945. Na potrzeby edukacyjne organizowano liczne czytania wybranych fragmentów bądź całych sztuk Szekspira, grano też wiele jego tekstów w sposób tradycyjny, włączając w to muzykę i instrumenty z epoki.

Taki właśnie stylizowany kształt miał A Midsummer Night’s Droll (reż. Brice Stafford) – spektakl o tyle wart uwagi, że oparty na jedynej ocalałej w całości krotochwili będącej nielegalnym wariantem Snu nocy letniej z połowy XVII wieku, niegranym przez trzysta pięćdziesiąt lat. Założona w Cambridge trupa The Owle Schreame – nagradzana już za innowacyjne wystawienia klasyki – znakomicie bawiła się tekstem anonimowego autora sztuki opowiadającej o… powstawaniu nieudolnego przedstawienia. Nieco podobna idea przyświecała edynburskiemu C Theatre, który, już tradycyjnie, jako gospodarz otwierał nurt fringe’owy przedpremierowym pokazem klasyka: tym razem był to Shakespeare for Breakfast (tytuł zobowiązuje: kawa i rogaliki w cenie biletu) oparty na Poskromieniu złośnicy. W tym realizowanym zespołowo pokazie, pomiędzy fragmentami mówionymi regularnym wierszem oryginału, pojawiały się interludia wciągające widownię w tworzenie spektaklu.

Mniej może było klasyki późniejszej, ale trafili się i Molier, i Goldoni, i Büchner, a nawet Dickens. Pokazano azjatycką wersję Fausta, kobiecą przeróbkę Czekając na Godota, a z drugiej strony – wierną adaptację powieści 1984 Orwella. Treścią społeczno-polityczną, redukującą okrucieństwo Historii do kameralnego spotkania dwóch postaci, podszyte było przedstawienie Teatru Hooam z Seulu. Black and White Tea Room. Counsellor (tekst i reż. Cha Hyun Suk) to obsypany nagrodami dramat, który mógłby zainteresować zapewne nawet Romana Polańskiego, gdyż gra ulubionymi motywami tego reżysera, a są to: zetknięcie się dwóch osób pozornie niemających ze sobą żadnego związku, stopniowo odsłaniająca się tajemnica ich przeszłości, kolejne odgrywane przed sobą role, ustalenie relacji kat – ofiara zapowiadającej tragiczne zakończenie… Do którego wszak nie dojdzie.

Pisząc o obecności klasycznej literatury, trzeba jeszcze przywołać przykład młodego Raiser Theatre z Londynu, dobrze przyjętego na poprzednich edycjach Fringe Festival, który pokazał Przemianę wg opowiadania Kafki (w materiałach brak informacji o reżyserze). Pole gry zredukowano do kąta w klaustrofobicznej sali, a samą grę aktorską – do bardzo fizycznych zadań aktorskich, wymagających trudu zwłaszcza w przypadku głównego wykonawcy. Ciekawie zainscenizowano relacje pomiędzy głównymi postaciami i wydobyto z tekstu bodaj wszystkie możliwe elementy humorystyczne. Uwagę zwracał także pokaz Trainspotting Live oparty na kultowym – klasycznym właściwie! – filmie oraz głośnej książce Irvine’a Welsha. Przedstawienie rozgrywano w jednym z drogowych tuneli w zachodniej dzielnicy Edynburga (ulicę na te potrzeby wyłączono z ruchu).

Polskich śladów w Edynburgu nie było w tym roku zbyt wiele. W edycji oficjalnej EIF mieliśmy reprezentantów tylko w nurcie muzyki klasycznej, choć była to obecność zauważona. Pisano zwłaszcza o Krystianie Zimermanie, który zagrał z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną między innymi Symfonię nr 2 The Age of Anxiety Leonarda Bernsteina. Amerykański kompozytor ponoć zażyczył sobie kiedyś, by w setną rocznicę jego urodzin to właśnie polski wirtuoz wykonał ów utwór; wola została spełniona w pięknym Usher Hall. Z kolei w Queen’s Hall solowe występy dał Piotr Anderszewski, prezentując utwory z repertuaru Bacha i Beethovena.

Widowisko z Polski przywiózł na Fringe jedynie Teatr Biuro Podróży. Ściślej rzecz biorąc, były to dwa uzupełniające się spektakle plenerowe: mająca długą historię i wielokrotnie nagradzana Carmen Funebre oraz jej sequel – Silence, uhonorowany po tygodniu nagrodą The Herald Angel Award. Aktorzy z Poznania już w pierwszym oficjalnym dniu festiwalu zaznaczyli swoją obecność na Royal Mile, zabytkowym trakcie miejskim: ich zamaskowane postacie na wielkich szczudłach jak zwykle budziły strach lub zaciekawienie tłumu przechodniów i z powodzeniem przebijały się przez dziesiątki konkurencyjnych trup teatralnych prowadzących hałaśliwą autoreklamę.

Innych rodzimych wykonawców nie odnalazłem, natomiast za ewentualne „polskie” akcenty można uznać jeszcze dwa przedstawienia: Dr Korczak’s Exemple edynburskiej kompanii teatralnej Strange Town oraz Legend for Witkacy w wykonaniu amerykańskich studentów z Brigham Young University w Ohio. Ten drugi, kompilacja Mątwy i eseju o Teorii Czystej Formy, to raczej work in progress, w ciekawy sposób łączący fizyczność z konwencją teatru kukiełkowego i maskowego.

Hasło przewodnie najnowszej edycji festiwalu Fringe brzmiało: „Into the Unknown”. Cóż, nie takie to jednak „nieznane”, jak mogłoby się wydawać. Chociaż niewymagającej rozrywki, polityki i cielesności było w bród, klasyka wciąż miała się dobrze, pomimo wielu śmiałych prób poddania sprawdzianowi jej formy (w każdym znaczeniu tego słowa). Ostatecznie więc podczas tegorocznego Edinburgh International Festival oraz Fringe Festival nadal ważną rolę grały teksty dramatyczne znane i często od pokoleń uznane przedstawienia, w których słowo, tekst, scenariusz wciąż pozostawały ważnym elementem inscenizacji. Nowoczesność spotkała się w pół drogi z tradycją i taki układ wyraźnie przypadł też do gustu publiczności. Wydaje się, że trudno o bardziej krzepiącą konkluzję na zakończenie największego teatralnego wydarzenia świata.

 

Edinburgh International Festival
3–28 sierpnia 2018