11/2018
Do Stanisława Radwana od Cichej Wielbicielki

Do Stanisława Radwana od Cichej Wielbicielki

 

 

Kochany Panie Stanisławie,

piszę do Pana pod wrażeniem lektury wywiadu rzeki „Zagram ci to kiedyś…”. Jakże zazdroszczę Panu Jerzemu Illgowi, że mógł z Panem przebywać, popijać „środki rozluźniające”, słuchać Pana, a w przerwach patrzeć, jak księżyc nad Suchą Górą „dużeje”. Całe szczęście, że Panowie podzielili się z nami Waszym spotkaniem i powstała ta wspaniała książka.

Być może wyda się to Panu babską egzaltacją, ale co tam – pragnę Panu wyznać tak, jak Agnieszka w Apollu z Bellac:
– Pan jest piękny.

Ale nie mówię tego tylko jak zakochana kobieta, by zwrócić na siebie uwagę. I nie chodzi o to, że Pan mi się podoba jako mężczyzna, choć nie jest łatwo oprzeć się urokowi Pana spojrzenia, a i ten charakterystyczny „szeplen” w Pana głosie może także wywołać przyjemny dreszcz. Nawet sposób, w jaki Pan pali papierosy, jest – jak to się teraz mówi – sexy. (Mam nadzieję, że Pani Dorota Segda wybaczy mi te uwagi). To wszystko można by potraktować jako wykwit subiektywnych emocji, ale jestem przekonana, że Pana piękno jest całkowicie obiektywne. Trzeba być zupełnie pozbawionym wrażliwości, żeby go nie odczuć. Co więcej, trawestując Krasińskiego, można by powiedzieć, że „przez ciebie płynie strumień piękności, bo ty jesteś pięknością”. Zapewne nieczęsto się zdarza, aby w artyście połączyło się piękno jego sztuki z ludzkim pięknem. Czy byłoby możliwe, by Pana twórczość zyskała ten nadzwyczajny charakter, gdyby Pan nie był tym, kim jest?

Oczywiście domyślam się, że na to cudowne zjawisko, jakim jest Stanisław Radwan, złożyły się Pana rozmaite doświadczenia osobiste, podróże, spotkania z wybitnymi artystami, o których Pan tak świetnie opowiada, że chciałoby się tego słuchać jeszcze i jeszcze. Mówi Pan, że miał szczęście do ludzi – ale też oni o ile byliby ubożsi, gdyby nie spotkali Pana na swej drodze? Jak by brzmiał na przykład teatr Jerzego Grzegorzewskiego bez Pana muzyki? Wspominam go, bo w nim też kryło się piękno i ośmielę się przypuszczać, że pośród tylu wielkich indywidualności, z którymi Pan współpracował, chyba z tym twórcą miał Pan szczególne porozumienie. W każdym razie płyty Coś co zginęło szuka tu imienia z Pana muzyką do przedstawień Grzegorzewskiego słucham wciąż z nieprzemijającym zachwytem. Czasami siedząc przed lustrem, podśpiewuję sobie tę frazę z Tak zwanej ludzkości w obłędzie:

Czas tak ucieka jak jaki Express.
Gońmy go gońmy, jak zająca pies.

Płaczę, gdy Ewa Konstancja Bułhak śpiewa kolędę z Wyzwolenia:

Bożego narodzenia
ta noc jest dla nas święta.
Niech idą w zapomnienia
niewoli gnuśne pęta.

I zastygam, gdy słyszę Pana muzykę do słów wiersza Pavesego:

Przyjdzie śmierć, i ta śmierć
będzie mieć twoje oczy.

W książce jest wiele anegdot o tym, jak Pan lubi znikać. Odwieziono Pana na lotnisko w Krakowie, był świadek, który widział Pana wchodzącego do samolotu. W Warszawie na Okęciu czekał na Pana Zygmunt Hübner, a jednak Pan nie doleciał. Podobno już złożony chorobą przed śmiercią dyrektor Powszechnego dopytywał się: jak to było możliwe? Pan to wyjaśnia, ale tak myślę, że owo znikanie jest Pana absolutnym prawem, a może wręcz istotą Pana bytowania. Przecież tu nie chodzi o kaprys artysty. Takich, co się migają przed obowiązkami, jest bardzo dużo. Ale w Pana przypadku, jeśli mogę pozwolić sobie na domysły, jest to sprawa muzycznego poczucia czasu, to znaczy takiego, w którym dźwięk musi zaistnieć tylko w odpowiednim momencie, ani wcześniej, ani później. Tu niczego nie można, a nawet nie wolno przyspieszać. A brak dźwięku, czyli cisza, również bywa sensem muzyki, a tym samym życia. Myślę, że przebywanie z Panem w ciszy jest najpiękniejszym doznaniem.

Wiem, że z moją miłością do Pana muszę się dzielić z wieloma osobami. A książka jeszcze bardziej rozbudza te uczucia, o czym świadczą rozmaite recenzje czy opinie na jej temat. Ale dobrze, że możemy kochać Stanisława Radwana. Ta miłość jest kształtem piękna.

Pana Cicha Wielbicielka

PS Jak kobieta kocha, to czasami jest w stanie zrobić coś szalonego z tej miłości. Myślałam o tym, żeby dla Pana nauczyć się grać na kontrabasie. Wyobraziłam sobie jednak, że Pan kryje twarz w rękach, słysząc mnie brzdąkającą – i szaleństwo mi przeszło. Jedynym marzeniem niech będzie to, że mogłabym do Pana mówić: Stasiu.