12/2018

Człowiek z ryby. Sztuka bez ścian

 

Obrazek ilustrujący tekst Człowiek z ryby. Sztuka bez ścian

rys. Bogna Podbielska

 

[…]

GRISZA
Zastanawiałem się kiedyś, jak pisać o Paryżu. Jak dzisiaj pisać. Po tym wszystkim.

BENOIS
Po attaque terroriste?

GRISZA
Po tym wszystkim, co zostało napisane. Chodziłem po Paryżu przez kilka dni i uświadomiłem sobie, że nie wiem, jak o nim napisać. Przy czym wcale nie byłem w delegacji. Po prostu. A później siedziałem tam na tym asfalcie przed Centrum Pompidou, jadłem bagietkę z winem i serem i przypomniałem sobie Szczurołapa. Tak. Tam na placu był człowiek, który puszczał ogromne bańki mydlane. Dookoła siebie miał pełno dzieci. Było jeszcze kilku grajków, jacyś inni artyści, ale olew totalny. Bańki ich pokonały. I wtedy pomyślałem, że właśnie tak Szczurołap powinien być pokazany w teatrze. A dzieci powinny być dziećmi widzów. Byłoby nieźle, gdyby ktoś to tak zrobił. W sensie, że niby spektakl dla dzieci, ale tak naprawdę dla dorosłych. I w pewnym momencie dzieci mogą wejść na scenę i pobawić się tymi bańkami. A potem wyprowadzają je za kulisy. I tyle. Rodzice w tym czasie słyszą historię o Szczurołapie.

LIZA
Dzieci zostają za kulisami?

GRISZA
Tak. Nie wiadomo, gdzie są w tym czasie. Wyprowadzono je. Ogólnie są w jakiejś bawialni. Ale rodzice nie wiedzą. Oglądają spektakl. Przecież nie zaczną ich szukać. Oglądają spektakl.

SAŁMANOWA
Brutalne.

GRISZA

No. Później pomyślałem, że ze spektaklem to bez sensu. Ale właśnie tak można by napisać o Paryżu. Ja tak bym napisał. Jedna bańka odlatuje. I jedna z dziewczynek zaczyna za nią biec. Obok… tego wszystkiego najbardziej paryskiego. To pozwoli mi pisać o nim. Wpierw bezpieczne wyliczenie całej klasyki. Biegnie obok, obok… obok atrakcji. Dyżurnych zabytków, ale nie tylko. Obok tego miejsca na Île de la Cité, które według mnie jest najlepszym miejscem na świecie. Od strony, gdzie prawie nie chodzą turyści, a wieczorami miejscowi zakochani siedzą tak blisko siebie, że zlewają się w jedną bryłę. Gruda miłości. A rankiem nikogo już tam nie ma. Jest za to wierzba, stoi na koniuszku wyspy, nad samą wodą. Kojarzycie? Wyobraziłem sobie kiedyś, że jeśli ta wierzba ze starości upadnie albo coś się z nią stanie, na przykład piorun uderzy, to świat się skończy. Nie śmiejcie się. Albo się śmiejcie. To jak taki mit. Jak jeden z ostatnich fragmentów Mitu. Obok… nie wiem… prochów Napoleona. Obok… Pochodzenia świata Courbeta w Orsay czy gdzieś. I tak dalej, i tak dalej… Obok zielonych drzwi, czerwonych, niebieskich, takich absolutnie paryskich drzwi do budynków z piaskowca. À propos, miałem kiedyś znajomą, paryżankę z Witebska, która malowała paznokcie właśnie na te trzy kolory, na zmianę, i bardzo lubiła otwierać drzwi. Albo udawać, że otwiera. I na Instagram.

LIZA
To gorsze niż picie herbaty ze spodka.

GRISZA
Nie, ładne te dłonie miała. Obok wycałowanego grobu Morrisona na Père-Lachaise. Obok wznoszącej się na górze i w oddali białej Sacré-Cœur. Obok zaspanego Kurda, który podnosi swój koc i pewnie myśli, że w domu, na swojej ziemi by tak nie zmarzł. Ale jego dom umarł. …A więc robi się coraz poważniej. Na opalonej brudem twarzy Kurda bieleją oczy. Gęste rzęsy. Obok tych, którzy stoją po zupę. Bolesna kolejka czarnych ludzi. Poniżenie. Obok smrodu amoniaku, w smrodzie. Długie wyliczanie i coraz dalej od centrum. I już jest Lasek Buloński, gdzie przez wieki historii prostytucji zostało zadartych tyle rozmaitych sukien, że można by napisać Encyklopedię Mody Paryskiej. Później przedmieścia, o których słyszałem, że policja boi się tam wjeżdżać. Dzielnice, w których odwet za politykę kolonialną doszedł do granic możliwości. À propos, ciekawe, czy to prawda, przypomnijcie mi, żeby zapytać Benois. Dziewczynka wszystko widzi. Albo nic nie widzi. Biegnie za bańką. Koniec Europy, nowa wojna domowa, zawał serca cywilizacji, nowy porządek świata, zwycięstwo islamu, katastrofy ekologiczne, może nowa cywilizacja, nowy wschód Ziemi – wszystko to przesuwa się przed nią, obok niej, a ona biegnie za tym powietrzem w mieniącej się otoczce, za złudną, kruchą powierzchnią. Podczas gdy Szczurołap… Co Szczurołap? Nie wiem. Po raz kolejny zanurza swój sznur w wiadrze? Wstępuje na szafot? Śmieje się szatańsko, jak bohater komiksu? Nie wiem. To na razie szkic pomysłu.

LIZA
Twoje szkice są smutne.

GRISZA
A teksty?

LIZA
Teksty nie. Teksty to czysty seks. Szczególnie „Gruba kupczycha w cyberprzestrzeni”.

[…]

*

[…]

LIZA
Bo wiecie… Jednak monolog.
Tak, monolog, monolog. Bo wiesz… wiesz,
że to ciało…
Które ciągle jeszcze płonie od twoich dotyków
wiesz,
co to znaczy?
To znaczy ja – że ja je zawsze czuję przynajmniej jeszcze przez dobę. Czuję skórę – swoją powłokę, granicę, czuję jakby-siebie. To ja. Granice ciała dane w odczuciach. I powinnam być jemu wdzięczna za to wszystko, co mogę czuć, czuję, czułam, odczułam. Za możliwość odczuwania. I jestem. Jestem wdzięczna. Tylko że. Czując to tak na maksa, totalnie, jednocześnie czuję, absolutnie wyraźnie czuję, że
ono
jest tym, co nie daje mi wyjść na plac. Podnosisz brwi? Podnosisz brwi?
Ono,
wypieszczone przez ciebie do kości, wychwalane przez twoje dłonie, ono nie daje mi stanąć do walki. Bo to wszystko, że to jakby-ja, że ty jakby mnie kochasz i mnie chcesz, nie daje mi iść na mityng. Iść… nie wiem, gdziekolwiek. Dlatego że się o nie boję. Boję się, bo ono jest tym, co cię ze mną wiąże. Ciebie ze mną. Co za wstyd. Boję się tych wszystkich pałek, krwiaków, kopniaków, glanów, uderzeń twarzą o asfalt, złamań – z twojego powodu, z twojego, z jego powodu. Strasznie. Ono mi przeszkadza. Nie daje mi być obywatelem, wyrazić swojej woli, okazać sobie choć odrobinę szacunku. Być człowiekiem. Nie wierzysz, że chciałabym?
Boże, jak ja cię nienawidzę w takich momentach.
Seks przeciwko rewolucji. Rewolucja przeciwko seksowi. Eros przeciwko Tanatosowi. Boże. Ja już nic nie wiem. Boże. Pieprzę od rzeczy?

[…]

*

[…]

SAŁMANOWA
Współczuję wszystkim. Moja postać jest teraz mocno na plusie. To poważne i trudne rozwarstwienie, a ten monolog jest po to, aby ono było maksymalnie prawdziwe, żeby czas mógł płynąć i stopniowo z każdego coś wydobywać. Jest jeszcze adnotacja, że moja bohaterka zaczyna zmywać naczynia. Niepotrzebna, ale brzmi w porządku. Myje talerze, a reszta nie ma odwagi, żeby powiedzieć. Czas mija. Oni myślą o Odri, która przechodzi teraz dezynsekcję. (Postacie nigdy tam nie były; wiemy to jako aktorzy – byliśmy tam i tłumaczono nam całą procedurę).

Dezynsekcja i Odri, która o wszystkim, co się tyczy soli kąpielowej, szamponów lawendowych, pian, mleczek i bomb wie więcej niż sama Kleopatra.
Która na półce ma całą kolekcję rurek do napojów, przez które
puszcza w wannie bańki,
mieszając, jak podejrzewamy, szampony
należące do wszystkich kobiet z tego mieszkania.
I blokując tym samym łazienkę.
Dezynsekcja.
Odri.
Gdzieś tam.

Czy uda im się ją wyciągnąć? Ktoś powinien o tym wiedzieć. Jako aktorka powinnam to wiedzieć, czytałam przecież sztukę do końca. Wszyscy powinniśmy. Moja bohaterka zmywa naczynia. Grisza pali. Julka obejmuje go i mówi, że niedługo wyjedzie. Liza chce się napić. Stasik milczy, bo śpi. Benois jest w szoku. System wyłapuje z niebycia swoje ofiary i dzieci. Wierzba na czubeczku Île de la Cité rośnie. Co jeszcze? Kołysze się. Szczurołap zanurza w wodę z mydłem swoją pętlę. Ktoś przypadkowo spotyka kogoś na wystawie w Pompidou. Grisza myśli o tym, że mógłby już spaść śnieg. On bardzo go lubi, ten obraz – „śnieg na Karawannej”. Jeszcze z filologii. Byliśmy w jednej grupie, Julka trzy lata niżej. Widywała go czasami, ale poznali się dopiero przez ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorów. Dziwne, do wczoraj nikt nie wiedział, że jest zakochana. Śnieg na ulicy Karawannej – to, dla czego byli gotowi wrócić do kraju, do umarłego kraju bohaterowie Biegu Bułhakowa. Do domu, na rozstrzelanie. Grisza chciałby tak nazwać swoje czasopismo, grupę artystyczną, album ballad rockowych albo chociaż powieść. Mówił: to wszystko, co nam pozostało po kraju, przy czym już sto lat temu. Jak czaszka po homo heidelbergensis albo pięta po Nakalipithecusie. Pingwiny na Antarktydzie przytulają się do siebie i są jednością. Gdzieś w Permie człowiek właśnie mija długi blok. Czas powoli płynie. Julka myśli: „To był jakiś odjazd. Szał. No tak, kocham, ale żyć bez niego i będę, i mogę. Bo »jak widać żyję«, »jak widać żyję«1. Wyjadę, tym razem na zachód. Tylko jeszcze…”. Stasikowi śni się, że wlazł na szczyt Twierdzy Pietropawłowskiej. I robi selfie. Bohater. Odri odpowiada do dyktafonu na idiotyczne pytania.

Dąb jest drzewem.

Róża jest kwiatem.

Jeleń jest zwierzęciem.

Wróbel jest ptakiem.

Rosja jest naszą ojczyzną.

Śmierć jest nieuchronna.

No cóż.

No cóż.

Koniec.

1. J. Brodski, ***, tłum. K. Krzyżewska, Wiersze bożonarodzeniowe, Kraków 2006, s. 35.

 

przełożył Krzysztof Tyczko
(fragmenty)