12/2018

Anioły w Howards End

The Inheritance w londyńskim Young Vic to siedmiogodzinny spektakl o społeczności gejowskiej w Nowym Jorku. Nie wytrzymuje porównania z wystawionymi niedawno w National Theatre Aniołami w Ameryce Tony’ego Kushnera. Ale też nie sposób spisać go na straty.

Obrazek ilustrujący tekst Anioły w Howards End

fot. Marc Brenner

Edward Morgan Forster rzekomo porzucił karierę prozaika, gdyż realia pierwszej połowy XX wieku nie pozwalały mu otwarcie pisać o własnej seksualności. W swoich dziennikach z 1958 roku pisał o powieści Powrót do Howards End: „Chociaż odczuwam dumę z osiągnięcia, nie potrafię jej kochać, a okazjonalnie odczuwam irytację z powodu szelestu spódnic i nie-erotycznych objęć”. Trudno osądzić, ile w tym racji, gdyż opublikowany pośmiertnie w roku 1971 (a napisany w latach 1913–1914) Maurycy, choć niewątpliwie ważny dla kanonu, literacko nie dorównuje historii Schlegli i Wilcoxów czy Drodze do Indii.

Portorykański dramatopisarz Matthew Lopez wyraźnie jednak zainspirował się tym wątkiem biografii Forstera i trawestując ją, przekształcił siostry Schlegel (eliminując, po drodze, pokrewieństwo) w mężczyzn. Mało tego, uznał, iż chcąc uwspółcześnić klasyczną już powieść, kobiety należy uznać za niemal całkowicie zbędne. The Inheritance (Spadek) to dwuczęściowy, przeszło siedmiogodzinny spektakl o społeczności gejowskiej w Nowym Jorku. Brzmi znajomo? Sama forma zespolona z tematyką dramatu siłą rzeczy budzić będzie skojarzenia z Aniołami w Ameryce Tony’ego Kushnera. Znakomita ubiegłoroczna produkcja w londyńskim National Theatre (święcąca później tryumfy na Broadwayu) pokazała również, że „gejowska fantazja na motywach narodowych” pozostaje bardzo aktualna w Ameryce Trumpa.

Lopez niewątpliwie pisze z poczuciem powołania. W drugim akcie jeden z jego bohaterów wyznaje: „Potrzebujemy naszej społeczności i potrzebujemy naszej historii. Jak nauczymy bez nich następne pokolenie tego, kim są i skąd przybyli? Historia ludzkości od niepamiętnych czasów utrwalana jest poprzez opowieści. Pomyślcie o starożytnych epickich dziełach, o Odysei, o Mahabharacie, które pozwalały kulturom zrozumieć same siebie”. Mimo szczerych intencji dramat nie jest jednak gejowską Iliadą, choćby dlatego, że nie da się już dziś pisać o społeczności LGBTQ z perspektywy samego „G”. A zwłaszcza „G”, które reprezentuje wykształcony biały mężczyzna z klasy średniej mieszkający w apartamencie na środkowym Manhattanie.

Oto losy młodej pary, Eryka (Kyle Soller) i Toby’ego (Andrew Burnap). Eryk pracuje dla organizacji pożytku publicznego, Toby jest pisarzem. Ich położone nieopodal Central Parku mieszkanie, odziedziczone po babce Eryka, ma wkrótce zostać przejęte przez miasto. Głównym zmartwieniem Eryka jest zatem znalezienie nowego, idealnego domu. Na proszonych kolacjach w gronie wyłącznie homoseksualnych mężczyzn rozwodzi się nad losem i spuścizną kultury gejowskiej. O ile pokolenie bohaterów w dramacie Kushnera zmagało się z kryzysem AIDS, o tyle pokolenie reprezentowane w dramacie Lopeza zmaga się z brakiem kryzysu. Walka o równouprawnienie dobiegła końca, śluby par jednopłciowych są oczywistością i ogólnie przyjętą normą. Problemy bohaterów Lopeza są klasycznymi problemami mieszczaństwa. Autor zdaje się być tego świadomy, dlatego koncentruje się na temacie niepokoju o pamięć i świadomość wysiłku, który został włożony w walkę z wykluczeniem. Zapomina jednak, że Kushner poprzez garstkę postaci zobrazował szeroki przekrój amerykańskiego społeczeństwa. Każda z pierwszoplanowych postaci Lopeza pozostaje wariantem tego samego desygnatu.

Krąg znajomych Eryka i Toby’ego to nie tylko piękni młodzieńcy. Walter (Paul Hilton) stanowi pomost między wspomnianymi pokoleniami; dla Eryka jego doświadczenie jest także oknem na przeszłość i fundamentem przyjaźni. Ale tak jak Pani Wilcox w powieści Forstera, Walter skrycie zmaga się z chorobą, która w końcu odbierze mu życie. Pozostawia po sobie wiejską posiadłość, którą w spadku zapisuje Erykowi. Pozostawia także wdowca – Henry’ego Wilcoxa (John Benjamin Hickey), multimilionera i republikanina, który za namową synów nie informuje Eryka o ostatnim życzeniu zmarłego męża.

Toby tymczasem odnosi literacki sukces i pracuje nad przeniesieniem własnej powieści na scenę. Poznany w wyniku nieporozumienia, jak Leonard Bast u Forstera, Adam (Samuel H. Levine) staje się jego muzą, gwiazdą spektaklu i obiektem nieodwzajemnionej, miłosnej obsesji. W równoległym wątku śmierć Waltera zbliża Eryka i owdowiałego Wilcoxa, prowadząc ostatecznie Toby’ego i Eryka na rozdroże. Toby wkroczy na ścieżkę autodestrukcji, Eryk zaś odnajdzie szczęście u boku Henry’ego i otrzyma skrywany przed nim spadek, który, jak się okaże, służył w czasie kryzysu za ośrodek pomocy dla mężczyzn cierpiących na AIDS.

Fabuła trzyma się kręgosłupa wyznaczonego przez Powrót do Howards End, ale Lopeza bardziej od aspektów społecznych i psychologicznych interesuje melodramat. Dokonywane przez niego rekonfiguracje służą przede wszystkim pogłębieniu perypetii, w jakie wplątują się jego bohaterowie. Nie rozpoznają przy tym funkcji pełnionych w pierwowzorze przez poszczególne elementy. Postać Leonarda Basta zostaje np. rozszczepiona na wspomnianego wcześniej Adama, zamożnego aspirującego aktora, oraz bliźniaczo podobnego Leo, będącego męską prostytutką, w którym Toby odnajduje erzac swych niespełnionych uczuć. Pomimo kapitalnego wysiłku ze strony Levine’a w podwójnej roli, Leo nie staje się nigdy niczym ponad surogatem Adama. A szkoda. Bast pozwolił Forsterowi odmalować portret niedoli klasy robotniczej na początku XX wieku; jego małżonka pozwoliła obnażyć moralną hipokryzję nuworyszów reprezentowaną przez Wilcoxa. Dziś bezdomność i prostytucja stanowią poważny problem wśród społeczności LGBTQ, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza wśród młodzieży wywodzącej się z biedniejszych rodzin i mniejszości etnicznych, uciekającej przed prześladowaniem z domów we wsiach i małych miasteczkach. Może właśnie w tych historiach należałoby szukać problemów, których tak brakuje bohaterom The Inheritance. Jak widać, docierają one na próg apartamentowców na Manhattanie. Trzeba tylko otworzyć na nie oczy i zechcieć się w nie wsłuchać.

Niedoskonałości spektaklu Young Vic kończą się na tekście i nie są wystarczające, by spisać go na straty. Przeciwnie, spotkał się on z ogromnym uznaniem krytyków – dziennik „Evening Standard” nagrodził tekst jako najlepszy dramat 2018 roku.

Publiczności nie odstręczyła też długość rozbitej na dwa wieczory lub całodzienny pokaz produkcji (teraz kontynuującej sukces na West Endzie). Sporo w tym zasługi kunsztu reżyserskiego Stephena Daldry’ego. Przez meandry inscenizowanej opowieści prowadzi widzów Morgan (dublujący w tej roli Paul Hilton), będący oczywiście głosem samego Forstera. Prozaik przechadza się między scenami, podpowiadając postaciom, kim są, i wprawiając je w działanie. Jest więc figurą dziedzictwa, które poprzez pamięć i świadomość przeszłości kształtuje teraźniejszość.

Spektakl otwiera dyskusja o – osadzonej w jego centrum – powieści. Jedna z postaci odrzuca ją, mówiąc, że świat nie wygląda już jak dawniej. Jakby na przekór tym słowom, Daldry ubiera aktorów w proste, codzienne stroje i każe im przechadzać się boso po sosnowej platformie projektu Boba Crowleya; platforma służy też jako stół czy ogród, a jej prostota pozwala wprowadzanym na nią elementom zaznaczyć swą obecność w potężny sposób. Drzewo wiśni, które wyłania się w drugiej części, przywodząc na myśl Washingtona, istnieje w tej przestrzeni jako wyrazisty symbol kwitnącej wspólnoty. Równie mocna staje się obecność Vanessy Redgrave, która w ostatniej godzinie pojawia się w roli zarządzającej posiadłością Waltera Margaret.

Pragnąłbym, by Daldry podjął może odważniejsze decyzje adaptatorskie. Pod koniec części pierwszej Morgan informuje bohaterów, że jest już im zbędny i mogą usamodzielnić się w dalszym toku historii. Nabrałem po niej nadziei, że dojdzie do pęknięcia i reszta spektaklu uwolni się od kalki narzuconej przez powieść Forstera. Mimo znikomej obecności postaci autora tak się jednak nie staje, a spektakl podąża tym samym rytmem i tonem, bez przemian w obrębie własnej poetyki. Wątek Toby’ego jest obecny przez większą część spektaklu, a jego rozdarcie między bliźniaczymi postaciami Adama i Leo stwarza znakomity pretekst dla paraszekspirowskiej komedii omyłek. Niestety, elementy te nie mają żadnych konsekwencji dla ram świata przedstawionego. Pozostają jałowe. Niemniej udało się Daldry’emu i znakomitej obsadzie pokonać niedociągnięcia dramatu i stworzyć spektakl zapadający w pamięć. Mniej zdolny reżyser zapewniłby w najlepszym wypadku targowisko próżności – bez cudzysłowów czy italików.

 

Teatr Young Vic w Londynie
The Inheritance Matthew Lopeza
reżyseria Stephen Daldry
premiera 2 marca 2018 (część pierwsza) oraz 9 marca 2018 (część druga)

absolwent teatrologii UŁ. Mieszka w Londynie.