1/2019

Zaimprowizuj sobie święto

Wrocław ma szansę na zupełnie nową i nietypową cykliczną imprezę teatralną. Tym razem inicjatywa wyszła z kręgu miłośników teatru improwizacji.

Obrazek ilustrujący tekst Zaimprowizuj sobie święto

fot. Aleksander Tatarek

 

Z najsłynniejszą owieczką w historii nauki, sklonowaną z dorosłych komórek somatycznych Dolly, Dolnośląski Festiwal Teatrów Improwizacji (skrótowo DOLi) na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego. A jednak gdybyście zapytali o taki związek organizatorów wydarzenia, odpowiedź mogłaby was zaskoczyć. Dowiedzielibyście się rzeczy nowych i nieoczekiwanych, składających się na dziwaczny, lecz na swój sposób prawdopodobny zbieg okoliczności, który sprawił, że wrocławska impreza tak naprawdę w prostej wręcz linii wywodzi się z odważnych eksperymentów nad DNA. Usłyszelibyście na przykład o teoriach głoszących, że Dolly w rzeczywistości wcale nie została uśpiona i wciąż jeszcze żyje. Mało tego, osiągnęła świadomość i nieśmiertelność. Podporządkowała sobie naukowców w laboratorium, zdobyła „nadowcze” zdolności i władzę nad naszą małą planetą. Myślicie, że skąd taki Donald Trump wziął się w Białym Domu? A ten nagły zwrot w polityce Korei Południowej? Wielka Owca z pewnością maczała w tym swoje kopytka. Festiwal też jest, rzecz jasna, jej, czyli Dolly, pomysłem. Sama go sobie wymyśliła i sfinansowała. Po prostu uwielbia teatr improwizacji. Bez żadnych „beee”.

Zmyślam to wszystko. Improwizuję właściwie. Podobnie, a jako doświadczeni zawodowcy z pewnością o wiele lepiej, mogliby mnożyć takie historyjki wszyscy uczestnicy festiwalu. Wymyślać to i owo bez uprzedniego przygotowania. Wystarczy, że wprawimy ich wyobraźnię w ruch. Chociażby zaproponowaną wyżej teorią, a nawet samym hasłem: „owieczka Dolly”. I już. Na naszych oczach zaczyna powstawać spektakl. Stwierdzenia, że teatr jest sztuką ulotną, że każdego wieczoru ten sam spektakl jest nieco inny, uznawane są za truizmy, jednak teatr improwizacji, taki, jaki mogliśmy podziwiać w ciągu tych dwóch październikowych wieczorów, doprowadził zasadę „tu, i tylko tu” oraz „teraz, i tylko teraz” do konsekwentnej skrajności, której na scenach dramatycznych raczej nie odnajdziemy.

Ale wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii finansów, bo wydaje się ona w tym wypadku szczególnie ważna i interesująca. Pomysły na własne małe święto, będące jednocześnie przeglądem dolnośląskich zespołów, prezentem dla widzów i po prostu świetną wspólną zabawą, już od jakiegoś czasu krążyły w środowisku improwizatorów. A jednak przejście od słów ku rzeczywistym działaniom wymaga czegoś więcej. Mówiąc najprościej, należało wymyślić, jak zdobyć na to wszystko kasę. Rzecz jasna, do wielu prac można było zaangażować wolontariuszy – co w studenckim Wrocławiu nie stanowi problemu. Poza tym każda z grup ma swoją, kibicującą ich poczynaniom, ekipę, a także rodzinę, znajomych i przyjaciół. Ale co ze sprzętem, salą i innymi wydatkami? Związani z wrocławską grupą Improkracja Asia i Artur Jóskowiakowie, małżeństwo, które należy zaliczyć w poczet prekursorów tej sztuki w stolicy Dolnego Śląska, przerobiło pomysł na konkretny projekt i zgłosiło go do kolejnej edycji programu budżetu obywatelskiego „Aktywny Dolny Śląsk” z obszaru kultury. Mieszkańcy miasta swoimi głosami potwierdzili, że przedsięwzięcie jest godne publicznego wsparcia. Czy można wyobrazić sobie lepszy kredyt zaufania?

Festiwal miał być wydarzeniem otwartym dla wszystkich zainteresowanych. Imprezą z nieformalną atmosferą przyjacielskiego spotkania. I taki właśnie był. Organizatorzy wymyślili nawet kreatywny sposób, aby zachęcić widzów do wzajemnego zapoznania się i zawierania nowych znajomości. Już na wstępie każdy z gości dostawał do ręki promującą DOLi ulotkę oraz flamaster w wybranym kolorze. Jak wyjaśnili ze sceny prowadzący Krzysztof Mikoszewski i Tomasz Marcinko, ulotki, z zaprojektowanym przez Kasię Głód festiwalowym logo, są tak naprawdę kolorowankami. Była więc okazja do popisów w tej szczególnej sztuce. A żeby obraz wyszedł naprawdę różnobarwny, należało aktywnie wymieniać się flamastrami, co niemożliwe było bez rozpoczęcia rozmowy. Integracji widzów sprzyjała też wybrana dla festiwalu przestrzeń. DOLi gościł znany we Wrocławiu klub Firlej.

Sztukę scenicznej improwizacji trudno nazwać wynalazkiem nowym. Jednak w tej formie, którą promują organizatorzy, zaczęła się rozwijać dopiero w pierwszej połowie XX wieku. Jej ojczyzną są Stany Zjednoczone, skąd kilkanaście lat temu teatry improwizacji przewędrowały do Polski.

Obecnie największą popularnością cieszą się w dużych miastach: Gdańsku, Krakowie i Warszawie. Każde z nich ma swoje, podobne do DOLi festiwale. Najsłynniejszy z nich i mogący pochwalić się najdłuższą tradycją to ImproFest w Krakowie, na którym można zobaczyć grupy z całej Polski.

Wrocław nie chce i nie będzie pozostawał w tyle. Do uczestnictwa w festiwalu zgłosiła się bardzo reprezentatywna ilość zespołów. Wśród nich irga, Teatr Improwizacji Jesiotr, Improwizowane Poniedziałki, Dwaj Panowie, Improton, Co Oni i Papaja. Przy tym żadnej rywalizacji, tylko współpraca. „Wrocławski festiwal jest wyjątkowy przede wszystkim dlatego, że różne grupy, które na co dzień zajmują się własnymi projektami, zgodziły się połączyć siły i razem stworzyć przedstawienia. Publiczność, która zna te grupy na co dzień, będzie mogła zobaczyć ich z całkiem innej strony” – zapewniała Joanna Jóskowiak. Notki promocyjne zgodnie podkreślały: „Wkraczamy na zupełnie nowy poziom improwizacji uwolnionej od ograniczeń personalnych i zmierzającej do integracji wrocławskiego środowiska”. I tym razem udało się w stu procentach.

Podobnie jak z obietnicą, że festiwal stanie się okazją do zapoznania się z wieloma obliczami teatru improwizacji. Zaczęło się wszystko od form dłuższych. Paptak postanowił połączyć improwizację z inną, też zyskującą popularność w ostatnich latach, aktywnością: exit room, czyli grą przygodową odbywającą się w rzeczywistym świecie. W ich scenicznej wersji, co prawda, uczestnicy nie musieli rozgryzać porozrzucanych tu i ówdzie zagadek, jednak ograniczeni byli narzuconą im przez widzów wyobrażoną przestrzenią akcji, której nie mogli opuścić. Ze strony publiczności natychmiast padło z tuzin intrygujących propozycji: „sauna”, „izolatka”, „szpital psychiatryczny”… Niespodziewanie jednak wybrano hasło „IKEA”. Tym sposobem następną godzinę mogliśmy podglądać zwykły wieczór pracowników jednego ze sklepów tej wszystkim znanej światowej franczyzy. Wieczór, który zaczynał się od banalnej rutynowej inwentaryzacji, skończył się pojedynkiem o tytuł wodza-menedżera oraz próbą złożenia ludzkiej ofiary kapryśnym bogom Wikingów. Śledziłem to wszystko z uporczywą myślą, że niezły, naprawdę niezły wyszedłby z tego film. Najlepiej, gdyby nakręcił go ktoś ze słynnej czeskiej szkoły komediowej.

Jak się okazało, inspiracją do improwizowanego występu może stać się w zasadzie wszystko. Na przykład zdjęcia wrocławskiej fotografki Justyny Żądło, które wybrała sama i których uczestnicy zespołu irga wraz z grającymi gościnnie artystami wcześniej nie widzieli, jednak na które natychmiast reagowali kilkuminutowymi komicznymi scenkami. Przezabawnymi, nawet gdy ich tematem był ostatni koncert dla zmarłego dyrygenta (którego udało się, po dłuższych pertraktacjach „tam na górze”, z powrotem przywrócić do świata żywych). Kolejne hasła dla kolejnych scen współtworzyli widzowie i niezastąpiona, jeśli chodzi o nieoczekiwane podpowiedzi, wyszukiwarka Google. Długo też będę pamiętał powalający dubbing znanej sceny z Pulp Fiction, gdzie Samuel L. Jackson, ze spluwą w ręku, instruuje bezbronną ofiarę, jak należy obchodzić się – bo taka była sugestia widzów – z miąższem. Dokładnie tak, z miąższem.

Należy wspomnieć też o spektaklu według formatu Lotus. Przedstawieniu „dla wszystkich, którzy pragną teatralnej uczty z doskonałą fabułą, interesującymi historiami i pełnokrwistymi postaciami”. Na scenie śledziliśmy trzy przeplatające się i niespodziewanie łączące się ze sobą wątki. Zabawne, ale też wzruszające i chwilami bardzo ludzkie. Trudno zapomnieć choćby zaimprowizowany dialog rozpadającego się małżeństwa: „– Wszystko było zbudowane na kłamstwie. / – Ale solidnie, dobrze zbudowane”.

No i ten wspaniały finał. Zespół Improkracja wraz z gośćmi zaprezentował „Musical Absolutnie Improwizowany”. Wystarczyło, jak poprzednio, jedynie podrzucić artystom hasło. Wybór i tym razem mnie zaskoczył. Bo musical miał być o kaczkach. Wyszła z tego prawdziwa, kilkupokoleniowa saga rodzinna z elementami magicznego realizmu, czystej groteski i kabaretu. I oczywiście pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Wymyślane na żywo piosenki zachwycały swoją trafnością i pomysłowością. Prawdziwy musical za trzy grosze. Wcale się więc nie dziwię, że sala klubu Firlej przez oba wieczory była wypełniona po same brzegi. Pewien jestem, że i za rok, i za dwa też tak będzie. Oby organizatorzy wytrwali w tej walce o nową cykliczną wrocławską imprezę i sprostali każdemu wyzwaniu równie dzielnie co na scenie.

I Dolnośląski Festiwal Teatrów Improwizacji DOLi
Wrocław, 13–14 października 2018

doktor nauk humanistycznych, krytyk, członek redakcji portalu teatralny.pl. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.