1/2019

Nie tylko piwnice

Tegoroczny ImproFest przebiegał pod znakiem „zmiany pokoleniowej”. Grupy zasłużone dla budowania ruchu improwizatorskiego w Polsce, takie jak Klancyk, Improkracja czy AD HOC, ustąpiły miejsca swoim wychowankom.

Obrazek ilustrujący tekst Nie tylko piwnice

fot. Wojtek Rojek

 

15 sierpnia 2018

Warszawa. Późnym popołudniem zjechałem na pobocze, by punktualnie i przy tym w zgodzie z przepisami drogowymi wysłać e-mail ze zgłoszeniem na warsztaty podczas zaplanowanego na listopad VIII Międzynarodowego Festiwalu Improwizacji Scenicznej ImproFest. Wybrałem dwa: „Zatroszcz się o »teraz«” i „Praca nad sceną – szkoła chicagowska”. Prowadzi je Jonathan Pitts – improwizator z trzydziestoletnim doświadczeniem, związany między innymi z chicagowskim Second City, czyli kolebką komedii improwizowanej. Ostatecznie na żaden z wybranych warsztatów nie dostałem się. Można to uznać za miarę środowiskowej popularności. Im szybciej znikają miejsca na warsztatach, tym jest ona większa. Na ImproFeście w Krakowie znikały w sekundy.

9 listopada 2018

Kraków. Warsztaty trwały od środy, od czwartku „Nocne improwizacje” (na razie w formie dżemu, później krótkich prezentacji mniej doświadczonych grup), ale to w piątek formalnie rozpoczął się ImproFest. Rozpoczął się zresztą w sposób daleki od improwizacji, był bowiem wyreżyserowany. Otwarcie festiwalu utrzymane w konwencji musicalu przeplecionego arią operową, z nawiązującą do rozterek niejednego improwizatora piosenką: „To nam się (nie) uda!”, było widowiskowe, to na pewno. Towarzyszące konferansjerom tancerki (i tylko tancerki, bez tancerzy) oraz orkiestra Akademii Górniczo-Hutniczej mogły wręcz wybić ze strefy komfortu widza impro przyzwyczajonego do piwnicznej duchoty: to już nie skromne podziemie, a wypełniony kilkuset osobami studencki Klub Studio położony wśród akademików AGH. To już nie podwyższenie, z dwoma składanymi krzesłami na środku, ale spora scena dzielona z zespołem muzycznym Impro Band, który stale współpracuje z organizatorami festiwalu z krakowskiej grupy AD HOC.

Konfetti w końcu opadło, a reżyser skończył pracę. Na początek ImproFestu każda z zaproszonych grup i dwaj soliści dostali po dziesięć minut na prezentację. Przyjemnie tu odnotować dwa eksperymenty. Grupa Arnold Improv z Warszawy zaprezentowała skrojony kilka godzin wcześniej, bardzo zgrabny format nawiązujący nieco do klasycznego Harolda, nieco do mniej popularnego JTS Brown. Organiczna, zbiorowa scena stała się inspiracją dla kilku krótkich historii, które wkrótce spotkały się w ponownej zbiorowej scenie. Z kolei każdy z pięciorga członków AD HOC zaproponował widzom wymyślone na poczekaniu założenia spektaklu i jednocześnie rozwinięcie liter M.W. (inicjały kobiety z publiczności). Przepadło między innymi „Maltretowanie wierszem”. Propozycja miała potencjał komiczny, bo zakładała, że każdy rym sprawia partnerowi na scenie ból. Zwyciężył jednak format „Mówią wszyscy”. Miał to być szereg scen, które rozpoczynały się i kończyły, gdy wszyscy aktorzy mówili jednocześnie. Ze względu na łatwe do przewidzenia trudności w odbiorze, format został wypróbowany pewnie po raz pierwszy (dobrze) i ostatni (też dobrze). Po przerwie ponownie zaprezentowały się dwie warszawskie grupy – Damy na Pany i wspomniany Arnold. Pierwsza inspiracje czerpała z prostych i przez to wdzięcznych interpretacji malarstwa. W większości klasyczne dzieła sprowadzane były do banalnych pytań typu: „Co tu się przed chwilą wydarzyło?” albo „Skąd oni wracają?”. Wracali więc z Marszu Niepodległości i… randkowali. Grupa Arnold porzuciła natomiast eksperymenty i zagrała sprawdzony „Strumień świadomości” – szereg krótkich sekwencji, z których każda stanowiła inspirację dla kolejnej. Arnold to osiem osób doskonale odnajdujących się w scenach zbiorowych. Na przykład w kasynie, gdzie toczyła się rozgrywka w makao. Co wytrwalsi widzowie uczestniczyli jeszcze w „Nocnych improwizacjach” i mniej oficjalnej części wieczoru, do czego skłaniał parkiet i bar studenckiego przecież klubu.

10 listopada 2018

Irga z Wrocławia do Krakowa przyjechała z fabularnym formatem „Tymczasem”. Spektakle tego formatu zawsze dzieją się w jednym miejscu, które dzieli się na wiele zakamarków. Może to być dajmy na to… organizm człowieka. Ta inspiracja została odważnie przez improwizatorów przyjęta – i odwaga się opłaciła. Zwieńczona improwizowaną piosenką historia strajku ust i języka, które w trosce o swego właściciela domagały się od mózgu autonomii w formułowaniu miłosnych zaczepek, była jednym z najlepszych i, sądząc po reakcjach publiczności, obiektywnie najzabawniejszych momentów tegorocznego ImproFestu. W tym trudniejszej sytuacji była występująca po irdze lubelska grupa Innymi Słowy z krótkimi grami impro. To paradoksalnie trudne formy. Choć wielu improwizatorów uczy się najprostszych z nich na pierwszych warsztatach, gry wystawiane na scenie wymagają odwagi, intuicji i wyczucia tempa. Najciekawsza z zaprezentowanych polegała na tym, że każdy z improwizatorów, gdy padło wybrane przez publiczność, indywidualne dla każdego słowo, musiał zejść ze sceny, bądź na nią wrócić.

Sobota to jeszcze, oprócz występu związanych z Resortem Komedii weteranów (jak na młode polskie impro) z grupy Hulaj po Warszawsku, prezentacje gości z zagranicy prowadzących w Krakowie warsztaty. Występ (tym razem prawdziwych) weteranów z Second City (kalifornijskiego i tego z Chicago), czyli Davida Razowsky’ego i Jonathana Pittsa, oparty był głównie na słowie i był pokazem najwyższej jakości rzemiosła bez zbędnych fajerwerków. Na nieco więcej szaleństwa zdecydowali się Brytyjczycy Heather Urquhart i Jules Munns. Swobodnie wymieniali się postaciami, wielokrotnie z ról wychodzili i burzyli czwartą ścianę, także po to, by zdystansować się wobec własnych spontanicznych wyborów scenicznych. Format „Ten Thousand Million Love Stories” to zawsze opowieść o miłości. W Krakowie była to miłość, do której gnać trzeba było autostopem. Inspiracją tej pełnej żartu, ale i ciepła historii były – jak to w impro bywa – prawdziwe przeżycia kogoś z publiczności.

11 listopada 2018

Miał odcień bardziej różowy niż biało-czerwony, szczególnie jeśli któryś z uczestników festiwalu rozpoczął ten dzień rano warsztatami i nie niepokojony doniesieniami telewizyjnymi dotrwał do późnego popołudnia i wieczoru w Klubie Studio. Niedziela była dniem solistów i jubilatów. Soliści to kolejno Rafał Kaczmarski, Paweł Kukla i Wojtek Tremiszewski. Każdy z nich zaprezentował krótki, jednoosobowy spektakl, wcielając się naraz w kilka postaci – realistycznych (Kaczmarski), baśniowych (Kukla) albo podwodnych (Tremiszewski). Jak zwykle solowe impro było trudnym kompromisem pomiędzy scenicznym szaleństwem a konsekwentnym budowaniem wymyślanego na żywo świata. Najciekawsze proporcje znalazł tu Tremiszewski, stawiając na… absurd, niemal kompletne szaleństwo i porozumienie z publicznością kosztem nawet niedomkniętych wątków podwodnej historii. Jubilaci to natomiast gospodarze ImproFestu, czyli grupa AD HOC, która okazję (słusznie!) wykorzystała, by uczcić swoje dziesięciolecie. Podobnie jak podczas inauguracji festiwalu, widowisko było w większości wyreżyserowane (przez Izabelę Kałę i Grzegorza Dolniaka), choć przeplatane występami improwizowanymi. Wśród nich znalazła się dziesięciominutowa reaktywacja trójmiejskiej grupy W Gorącej Wodzie Kompani, która zakończyła działalność w 2013 roku. Członkowie AD HOC w królewskich szatach zasiadali na scenie, przyjmowali hołdy od uczestników festiwalu i nieobecnych w Krakowie komików, którzy nagrali dla nich specjalne filmy. Było głośno i nawet z lekkim „kabaretowym” przepychem, na miarę największego festiwalu improwizacji z Polsce.

Ciekaw jestem, kogo organizatorzy ImproFestu wyciągną z coraz liczniejszych improwizatorskich piwnic za dwanaście miesięcy. Tegoroczny festiwal przebiegał pod znakiem „zmiany pokoleniowej”. Grupy zasłużone dla budowania ruchu improwizacyjnego w Polsce, takie jak Klancyk, Improkracja czy AD HOC, wystąpiły tylko w benefisowym koncercie finałowym. Dzięki temu na dużej scenie, przed prawdopodobnie największą w swojej niedługiej karierze publicznością, mogły pokazać się zespoły wykształcone w ostatnich latach w warszawskiej Szkole Impro (Arnold) czy wrocławskiej Akademii Improwizacji (irga). Działające zaledwie kilka lat grupy zawiesiły poprzeczkę wysoko. Zrobiły to bez zbędnych kompleksów, potwierdzając, że liczące sobie kilkanaście lat środowisko impro w Polsce, choć wciąż młode, wkracza w wiek dojrzały.

VIII Międzynarodowy Festiwal Improwizacji Scenicznej ImproFest
Kraków, 7–11 listopada 2018

absolwent Wiedz o Teatrze warszawskiej AT, dziennikarz, wydawca informacji w Radiu TOK FM.