2/2019
Do panów krytyków

Do panów krytyków

 

 

Szanowna Redakcjo,

długo się zastanawiałam, czy pisać do Was, ale w końcu się zdecydowałam. Sprawa, z którą się zwracam, ma dla mnie wymiar osobisty. Ale zacznę od początku.

W tym roku będę zdawać maturę i chciałabym dalej kształcić się na wymarzonym Wydziale Wiedzy o Teatrze. Rodzice nie są najbardziej szczęśliwi z tego wyboru, szczególnie tatuś. Ciągle mi suszy głowę pytaniami, co ja będę po tych studiach robić, i kpi, że chyba zostanę sprzątaczką w teatrze. A ja chciałabym, ale to bardzo chciałabym być krytykiem teatralnym. Co prawda słyszałam kiedyś jednego sławnego aktora, który mówił, że zna wielu młodych ludzi, którzy marzą o aktorstwie, a nikogo, kto marzyłby o byciu krytykiem teatralnym. Widać od każdej reguły są wyjątki – i ja do nich należę.

Moje plany nie są kaprysem chwili, bo do teatru chodzę od dawna, na wybrane spektakle nawet po kilka razy. Piszę później o swoich wrażeniach, ale nigdy tych tekstów nikomu, kto by się znał na teatrze, nie pokazywałam. Zastanawia mnie tylko, że gdy dzielę się opiniami z obejrzanych przedstawień ze swoimi przyjaciółmi, to oni później narzekają, że to, co mnie się podoba, im się nie podoba, i na odwrót. Śmieją się ze mnie, że nadaję się na krytyka.

Oprócz tego, że piszę, również dużo czytam recenzji, które ukazują się w prasie czy w Internecie. Bardzo mnie zawsze ciekawi konfrontacja tego, co sama myślę o spektaklu, z tym, co myślą inni, zwłaszcza ci, którzy krytyką zajmują się zawodowo. I tu właśnie pojawiają się problemy, z którymi nie bardzo potrafię sobie poradzić, a które może Szanowna Redakcja jako prawdziwa wyrocznia będzie mi mogła pomóc rozwiązać.

Najbardziej męczy mnie, gdy czytam dwie całkowicie sprzeczne recenzje. Ja oczywiście wiem, że sztuka nie jest nigdy jednoznaczna, może być różnie rozumiana i oceniana. W końcu ludzie mają odmienne wrażliwości, gusta, a też przygotowanie do odbioru sztuki. Ale czy jest na pewno słuszne, żeby profesjonalni krytycy aż tak bardzo w tym wszystkim się różnili? Podam przykład. O głośnej premierze ostatniego czasu w jednej recenzji czytam: „Wielkie artystowskie pretensje, pomysł średni, styl – z grubsza realistyczno-psychologiczny, reżyseria nijaka, a na scenie gwiazdy”. A w drugiej: „Choćby z racji wybitnego aktorstwa, jakie tego wieczoru zaprezentowano, przedstawienie nie jest w stanie równać się z żadnym innym, pozostającym w bieżącym repertuarze”.

Inny przykład, tym razem spektakl muzyczny, ale grany na czołowej scenie dramatycznej. Jeden recenzent twierdzi, że reżyser „wywiązuje się ze swojego zadania po mistrzowsku, uwspółcześnia bulwarową historyjkę nienachalnie, troszcząc się bardzo o zachowanie prawdopodobieństwa”. A drugi krytyk pisze, że „spektakl może budzić szereg zastrzeżeń, zwłaszcza w sposobach uwspółcześniania libretta efektami niekiedy czysto gadżeciarskimi”. Powiecie, że to są ogólnikowe oceny, które mogą się różnić. No dobrze, ale czy jest możliwa tak duża ich rozpiętość, gdy mowa o bardzo konkretnych elementach przedstawienia? W przywołanym spektaklu aktorzy śpiewają. O jednej z aktorek recenzent pisze z zachwytem – „wspaniała (co za głos!)”, ale drugi narzeka, że w jej wykonaniu „rażące były błędy intonacyjne, szczególnie w wykrzyczanych wysokich dźwiękach”. I co mam o tym myśleć? Aktorka wspaniale śpiewa czy jednak nie? Czy da się to obiektywnie stwierdzić? I czy krytyk to powinien umieć?

I jeszcze jedna sprawa związana z krytykami, którą zauważyłam i o której nie wiem, co sądzić. Niektórzy krytycy dużo piszą o sobie, nie unikając zwierzeń w rodzaju, że są grubi albo łysi. Chciałabym wiedzieć, czy to pomaga w pisaniu? Nie wiem niestety, o czym osobistym sama mogłabym napisać w recenzji. Może o tym, że mam ukochaną suczkę, wabiącą się Melpomena?

Nie rozumiem jeszcze, dlaczego krytycy piszą o sobie nawzajem. A nawet siebie recenzują. Ostatnio na przykład jeden z nich podsumowywał cały rok pod kątem nieudanych wydarzeń teatralnych i takie swoje negatywne nagrody przyznał trzem kolegom po fachu. Jednemu za to, że udaje krytyka, bo naprawdę zajmuje się czym innym. Drugiemu za pomyłkę w recenzji. Trzeciemu za wychodzenie z przedstawień, a mimo to pisanie o nich. Oczywiście skrytykowani natychmiast się odcięli. Ten, który krytykował, dowiedział się, że jest „niespełniony, ale jednak aktor, i totalnie nudny – ale jednak krytyk” i że nie pisuje do żadnego poważnego tytułu.

Wygląda na to, że krytycy potrafią źle oceniać artystów, ale nie sprawia im to takiej przyjemności jak wsadzenie szpili koledze. Chciałam się więc zapytać: czy żeby być krytykiem, też to trzeba umieć? I gdzie można tego się nauczyć? Zależy mi, żeby to wiedzieć, ponieważ naprawdę chciałabym być krytykiem, i to dobrym krytykiem.
Z poważaniem,

Przyszła Krytyczka Teatralna