3/2019
Marek Kochan

Jarmark perski: 5.20 rano

 

 

Kiedy piszę te słowa, Wołodymyr Zelenski jest na pierwszym miejscu, w sondażach chce głosować na niego 23% wyborców: więcej niż na prezydenta Poroszenkę (16,4%) i Julię Tymoszenko (15,7%). Jego partia nazywa się tak jak serial: Sługa Narodu. Komik grający w komediowym serialu nauczyciela, który walczy z korupcją i zostaje prezydentem, być może zostanie prezydentem.

Fikcja triumfuje nad rzeczywistością. Jeszcze lepiej by było, gdyby w serialu była rola aktora grającego aktora grającego w serialu nauczyciela, który zostaje prezydentem. W tej roli aktor albo nieaktor, bez znaczenia, skoro aktor może grać nauczyciela zostającego prezydentem, to nieaktor może też grać aktora grającego nauczyciela zostającego prezydentem.

Ale przecież to nic nowego. Kto występuje w reklamach leków? Lekarze? Nie, aktorzy grający lekarzy w serialach. Są bardziej wiarygodni niż prawdziwi lekarze, bo choć wiadomo, że to aktorzy, wiadomo też, że grają lekarzy akurat.

Skończyły się czasy mimesis. Naśladowanie rzeczywistości zamieniło się w naśladowanie fikcji udającej rzeczywistość albo nieudającej już niczego poza samym udawaniem.

Widziałem w Internecie film, jak młodzi piłkarze uczą się udawać faul. Na gwizdek wszyscy padali i łapali się za nogę. Potem to oglądali pewnie i sprawdzali, jak który się łapał. Bo przecież to musi wyglądać wiarygodnie w telewizji. Sędzia będzie to oglądał na monitorze, tak samo widzowie, którzy ocenią decyzję sędziego. Trzeba umieć symulować, żeby dobrze zagrać realny faul, gdy do niego dojdzie. Niech tylko ktoś naprawdę sfaulowany źle zagra faul, to powiedzą, że udaje, symuluje. Najgorzej to jest źle zagrać prawdziwy ból. Dlatego dobrze, że ćwiczą. Nie jest ważne, czy ich ktoś naprawdę kopnie, tylko czy dobrze zagrają rolę sfaulowanego, czy wygrają pojedynek na miny. A niech się dwóch naraz niby kopnie i obaj legną na murawie. Komu rację przyznają? Temu, co kopnięty naprawdę? A jeśli kamery nie uchwycą kopnięcia? Twarz wykrzywioną bólem pokażą na pewno. I będzie walka, który bardziej prawdziwie zagra ból.

W małej skali robią to naciągacze w dużych centrach handlowych, najczęściej przed świętami. A to się obleją wrzątkiem, a to się poślizgną na świeżo mytej podłodze. Zaraz się krzywią, krzyczą, jak ich boli. I zbiera się tłum. A menadżer woli dać odszkodowanie za domniemane straty moralne, niż psuć interes.

A czasem rzeczywistość jest jak wąż zjadający własny ogon. T. opowiadał mi, że gdy był na Wybrzeżu Kości Słoniowej, zwiedzał warsztat, gdzie prawdziwi miejscowi artyści rzeźbili prawdziwe afrykańskie maski. Patrzył z bliska. Artyści siedzieli rzędem, przed każdym był rozłożony francuski album (coś o afrykańskich maskach z Wybrzeża Kości Słoniowej chyba) i pilnie studiowali wzór, żeby im wyszło podobnie. Bo jakby ich prawdziwe afrykańskie maski nie były podobne do masek z albumu, toby nikt ich nie kupił. Bo skąd klient ma wiedzieć, jak wygląda taka maska. Z albumu przecież.

To wszystko musi mieć jakieś granice. Czy aktor, którego bolą zęby, po zagraniu pacjenta, któremu zęby wyleczyli, przestanie odczuwać ból? Chyba nie. A może tak.

Czy mamy jeszcze prawo do własnych min, do wzruszeń, nieprzefiltrowanych przez mediatyzowane obrazy? Czy możemy zobaczyć Nowy Jork inny niż Nowy Jork pokazany na filmach, czy to prawomocne w ogóle, czy godne oglądania? Czy jest nagość własna, niepokazywana nigdy wcześniej, nie tak pokazywana jak inna, pozy bez póz, czy są słowa niebędące słowami kiedyś wypowiadanymi gdzieś, przez kogoś innego. Jak trudno dotrzeć do tej warstwy, usłyszeć niesłyszane, zobaczyć nieoglądane. Poczuć nieodczuwane. Gdy tyle się słyszało, tyle oglądało już. Świat cały obfotografowany, jak zatoka z wrakiem na Zákynthos.

I kiedy chcę napisać, że się zbudziłem o 5.20, od razu przychodzi piosenka, Czemu się budzę o czwartej nad ranem. Że to już było, ktoś to powiedział, zaśpiewał.

Nie, nie o czwartej! To moje, ja o piątej, o piątej dwadzieścia dokładnie się zbudziłem, spojrzałem od razu na zegarek. I nie „budzę”, tylko zbudziłem się. Raz. Dziś rano właśnie.

Dlaczego właściwie zbudziłem się? Bo pełnia księżyca tej nocy, bo wiosna idzie, przesilenie jakieś, myślę, otwieram okno, żeby świeże powietrze. A tu ptak. Słowik. Już go słyszałem wcześniej. Mieszka naprzeciwko, po drugiej stronie tej małej uliczki. U pani M., wśród gałęzi orzecha włoskiego albo w koronie świerku. Kto go tam zresztą wie. Nie widać przecież, tylko słychać. Piąta dwadzieścia, szarówka, jeszcze światła za mało, żeby go zobaczyć.

Ale słychać, i to wyraźnie. O czym pan śpiewa, panie słowiku? Mogę się tylko domyślać. Tak jak tego, czemu się zbudziłem tak nagle, o tej porze akurat. Rozmyślam o tym i nie mogę zasnąć. Słowik śpiewa, śpiewa i nagle milknie. Patrzę na zegarek: szósta. Potem już cisza. Gdybym się nie zbudził tak wcześnie, nie usłyszałbym go. Przed siódmą kroki czyjeś na ulicy, przejeżdża samochód.

A ja tak nagle, o piątej dwadzieścia? Leżę, nie mogąc zasnąć i myślę, aż to dochodzi do mnie.

Rok temu. Lekarz zadzwonił po ósmej. Mówił, że wcześniej, tylko nie chciał budzić, ale to się stało wcześniej.

Dokładnie rok temu. Nad ranem. Być może o piątej dwadzieścia. O tej porze umarła Matka.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).