5/2019
Artur Pałyga

Układy i układanki: Aut

 

 

Wyrzuciło mnie na pobocze. Rwałem do Legnicy na pierwszą próbę do Modrzejewskiej. Być na pierwszej próbie, szczególnie kiedy tekst nie jest gotowy, to superważne. No ale jedzie się dobrze, słoneczko świeci, radio gra. I nagle stanęło. Przestało jechać. Na rozpędzie, gwałtownie zwalniając, udało się zjechać na pobocze.

Zawsze na początku jest się prawie pewnym, że to chwilowe. Że przed chwilą wszystko było dobrze, jechało się pełną parą, więc na pewno za chwilę znów tak będzie. Nie da się przyjąć do wiadomości trwałego wyrzucenia na pobocze. Nie od razu. A może w ogóle nie.

Wzywam patrol autostrady. Zaraz będą. Jak się da, to naprawią.

To najgorsza wymówka – zepsute auto. Dramaturg nie dojechał, bo mu się auto zepsuło na drodze. Mógł wymyślić inteligentniejsze kłamstwo. Podobnie było, kiedy dwa dni przed pierwszą próbą zresetowałem sobie przez przypadek twardy dysk i cały tekst wyparował. Musiałem zadzwonić i powiedzieć, że nie ma żadnej sztuki, bo się skasowała, choć może lepiej było nie mówić nic, bo przecież nikt nie wierzy w takie rzeczy.

Patrol autostrady przyjechał i stanął sobie za mną. Panowie słuchają radia i jedzą kanapki.
– Nawet nie zajrzycie, co z tym autem?
– My tylko zabezpieczamy. Niech pan dzwoni po pomoc drogową.

Zdążyłem wezwać pomoc i siadła komórka. Nie normalnie siadła, ale na amen. To znaczy nie dało się jej naładować. Parę dni temu musiałem skoczyć do rzeki w ubraniu, a była w kieszeni i teraz właśnie ostatecznie umarła. Nie pamiętam numeru do nikogo, wszystko jest w komórce, która nie chce ożyć. No jasne, zepsuło mu się auto i komórka naraz! Sam sobie nie wierzę.

Kiedy pomoc drogowa zawozi mnie razem z autem gdzieś w głęboki las na Opolszczyźnie, zaczyna do mnie docierać, że to nie jest chwilowe. Mechanik, który mnie wiezie, mówi, że był w życiu dziesięć razy w teatrze. Najbardziej mu się podobało Mayday oraz Gąska Kolady. Raz stracił czas i pieniądze, bo w ogóle nie rozumiał, o co chodzi, i trochę się przez to zraził do teatru.

Wjeżdżamy do jakiejś wioseczki typu pięć domów, spożywczy i kościół. I warsztat.

Mechanik wysadził mnie i auto i pojechał. Nie wiadomo, kiedy wróci. Z jego pracownikiem, który nic nie mówi, wpychamy samochód na podnośnik, i tyle. Trzeba czekać, aż mechanik wróci. Poczucie wypadnięcia z czasu i przestrzeni. Gdzieś tam pewnie mówią o mnie, że nie dojechałem. Obserwuję ptaki, które obserwują mnie. Kiedyś się zastanawiałem, po co one zrywają się nagle wspólnie, zataczają koło i wracają w to samo miejsce. Teraz już wiem. Żeby się rozgrzać. Zwykłym, naturalnym stanem jest nicnierobienie i obserwowanie, ale czasem trzeba się ruszyć, żeby żyć. Ja mam przeciwnie. Wypadłem właśnie z kółka i nic nie robię, i patrzę, i jest to niezwykły stan. Nikt nie dzwoni, bo nie ma jak. Poza łącznością. Milczący chłopak od mechanika, budy warsztatu, ptaki. Nieważkość. Przyjeżdża mechanik, na którym wisi, zahaczona o niego, ostatnia nadzieja, że wyrzucenie na pobocze to chwilowy stan. Ogląda, opukuje. Pokazuje, jak z samochodu wycieka płyn.
– Da pan radę zrobić to do godziny? – pytam grzecznie.

– Ani do godziny, ani dziś, ani w tym tygodniu – grzecznie odpowiada. – Masę roboty. I trzeba zamówić części. Ile tam, w tym teatrze, zarabiacie? Nie powie mi pan, że taki aktor zarabia mniej niż pięć tysięcy na rękę miesięcznie.

Zmierzcha się. Z tej wsi, bez auta, nie ma jak wyjechać. Ptaki zniknęły w ciemności. Pomoc drogowa pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę, a mechanik jest tu sam z tym chłopakiem, więc za chwilę znów zniknie. I czuję, co mnie trochę dziwi, że nic we mnie się nie opiera zapadaniu się w tę ciemność. Jedyne, co może mnie uratować, to pieniądze. Mam pieniądze! Byłem aktywny, pracowałem, miałem w życiu szczęście i mam pieniądze, mogę się opłacić, żeby mnie wrzucić z powrotem w młyn pracy i tego wszystkiego tam. Wszystko, co mam, oddaję za dowiezienie mnie do Legnicy. Wiezie mnie chłopak od mechanika, który jest Mołdawianinem, nic jeszcze dzisiaj nie jadł, schudł w ciągu ostatnich paru tygodni parę kilo, bo nie ma czasu jeść, i opowiada, opowiada, opowiada. Jedziemy powoli przez ten las i przez tę ciemność, więc ma dużo czasu na opowiadanie, i potem, na autostradzie, jakby specjalnie jechał wolno, żeby się naopowiadać o swoim świecie na poboczu, o Mołdawii, z której połowa mieszkańców wyjechała, i czekają tam kobiety z dziećmi, którym ta połowa wysyła zarobione pieniądze, które te kobiety wydają na łapówki, za które łapówkarze kupują sobie różne dobra ze świata, z którego te pieniądze pochodzą.

– Nigdy nie byłem w teatrze – mówi. – Wiem, że są ludzie, którzy do teatru chodzą, ale ja ich nie znam. Żeby mieć czas na teatr, żeby w ogóle pomyśleć, że można mieć czas na teatr, trzeba się wyrwać z kieratu, w którym się jest od zawsze, a który polega na tym, że ciągle myślisz, jak przeżyć, jak przeżyć, jak przeżyć. I nawet jak jakimś cudem trafisz do tego teatru, to się nie będziesz mógł skupić, bo będziesz myślał, co mogłeś w tym czasie zrobić, żeby przeżyć.

I kiedy wchodzę na koniec próby w Modrzejewskiej, przez chwilę czuję się, jakbym nie istniał.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).