5/2019
Marek Kochan

Jarmark perski: Do Pana Jarka

 

 

Drogi Panie Jarosławie! Panie Jarku, mogę tak napisać? Bo chciałbym „Panie Jareczku”, ale się nie ośmielę. Widziałam Pana sztukę w teatrze. Z mężem poszłam. On do teatru nie za bardzo, woli Eurosport, tylko ja taka bardziej kulturalna jestem. Ale go przymusiłam. Mówię: Mietek, wiosna, znowu rok minął, trzeba jakiejś kultury zażyć, odchamić się troszeczkę. Tytuł chwytliwy był, nawet go zainteresował, że komedia też dobrze, ale najbardziej to go przekonało, jak mu powiedziałam, co wyczytałam w jednej recenzji, że w przerwie bigos będzie podawany. Teatr, a jeszcze narodowy, to mi nie pachnie, ale skoro bigos podają, to już inna rozmowa, mówi Mietek, czuję to, jeśli bigos będzie smaczny, jakoś w teatrze wysiedzę.

Przyszliśmy tam, i od razu było śmiesznie, od wejścia. Te bociany! I ten Feldmarszał, taki był rubaszny, tak te panny obłapiał. Co za rólsko! Marnował się ten aktor R dotąd, w komediach powinien grać. Ale najśmieszniejsze, Panie Jareczku (jednak się ośmielę, bo po tym bigosie jakoś mi tak bliżej się do Pana zrobiło, tydzień minął, a jeszcze mi się czka nim), najśmieszniejsze ze wszystkiego to były te ułany. Jakżeż mnie one śmieszyły, psia ich skórka! Ja myślałam, że one tak na wojnę szły i za Polskę ginęły, szlachetne ułany, a Pan mi tu ukazał zupełnie inną perspektywę. Przewrót mi Pan, normalnie, kopernikański zrobił w tej mojej ułanów percepcji. Że one takie mianowicie głupie, płaskie, rubaszne te ułany, przaśne. Bydlęta takie, można powiedzieć. A co jeden to głupszy. Czy oficer, czy ordynans, wszystko ordynusy. W sumie lepiej, że na wojnach poginęły. Szkoda, że nas te Feldmarszały całkiem nie podbiły i nie pozapładniały, lepsza byłaby z nas rasa. A u nas wszystko z tych ułanów, przaśne, głupkowate, tępe jakieś, jak nie przymierzając Pan czy ja. A śmieszne jakie przy tym! Jakżeś to Pan, Panie Jareczku, finezyjnie przedstawił. Jaką one cienką kreską, piórkiem nieomal wyrysowane, ile tam głębi, psychologii. Od razu znać rękę Mistrza. Reżyser wiedział, co robi, biorąc sobie na warsztat ten odważny i przenikliwy tekst. Pokazać po raz setny, a może tysięczny, ale jednak w sposób całkiem nowatorski i odkrywczy, te nasze, psia ich skórka, wady narodowe, biedną tę Polskę ukazać między powabnym Feldmarszałem a przaśnymi i głupimi ułanami rozpiętą. Odwagi mu nie zabrakło, by teraz ten spektakl zrobić, tak jak Panu w latach siedemdziesiątych, kiedyś Pan to pisał. To dopiero był heroizm, za komuny ułanów deptać, podłogę nimi wycierać. Niezły z Pana fafa-wiraszka, taki nasz Charlie Hebdo! Pan to powinieneś filmy pisać, mój Mietek powiedział, że to było śmieszniejsze niż C.K. Dezerterzy! Jak Książę wyjechał z tej stajni tyłem siedzący po przerwie bigosowej, w tych łapciach śmiesznych, to tak się mój Mietek rozrechotał konwulsyjnie, że aż mu się trochę kapusty z ust wypsnęło na głowę widza siedzącego przed nami. Ale ten nie zauważył na szczęście, bo sam rechotał. I ta szlachcianka, co chłopa szukała, dobra też. Mój Mietek narzekał: szkoda, że się całkiem nie rozebrała. Był zawiedziony troszeczkę, czekał na więcej. Jak jest bielizna, musi być golizna, powtarzał. Ale na szczęście potem jeszcze było i patetycznie, wzruszająco. Jak na koniec ludzie wstali do braw, niektórzy płakali, komuś się nawet ze wzruszenia bigosem odbiło w tylnym rzędzie, sama słyszałam. Pan to masz normalnie fach w ręku do komedii, pisz pan! Komedii więcej teraz moim zdaniem ludziom potrzeba. Pośmiać się człowiek chce. Jak to mówi mój Mietek, głupoty sobie człowiek czasem życzy, w mądrości bowiem tyle jest goryczy. A tematów ile czeka! Pan taki odważny, Panie Jareczku, to Pan pewnie zaraz jak zawsze pod prąd pójdzie, jak za Gierka ułany, to dziś może coś o imigrantach, albo o feministkach? A może o bombardowaniu Strefy Gazy? Na wesoło oczywiście, tu rakieta, tam rakieta, bum, wszyscy biegają, obłapiają się, baba szuka chłopa, a chłop trup, rakiety wystrzeliwał, a teraz bomba go trafiła, co za pech. Ale najlepiej o imigrantach. One też takie nabzdyczone, te imigranty, zupełnie jak ułany, trzeba trochę z nich powietrza spuścić, odśmieszyć, wady ich narodowe pokazać. Tak jak z ułanami, zostawić na boku kontekst, że przed wojną uciekają, zostawić samych głuptaków i bekę z nich, już Pan by to umiał, wiedział jak, finezyjnie. Nawet miałabym dla Pana tytuł, mogę zaproponować? Mogłoby być tak: Trzech imigrantów w łódce, nie licząc psa. Dobre, no nie? Że taka niby aluzja literacka. I fabułą można się zainspirować, kawałek taki mógłby być, że nie mają jedzenia i została im ostatnia puszka mięsa, wieprzowiny na przykład, żeby było śmieszniej, i chcieliby ją zjeść, ale nie mają otwieracza. Ale beka! A potem mógłby Pan pojechać Rolandem Toporem. Albo Borisem Vianem. Czemu nie mieliby na końcu zjeść jednego, przymuszeni głodem? I tu by było napięcie dramaturgiczne. Bo którego? Najgłupszego! A który to? Właśnie! Ustalić, który najgłupszy, gdy wszyscy głupkowaci, jak ci ułani, to masz Pan wątek aż do końca sztuki.

I koncept na przekąski w przerwie gotowy: mogą być konserwy, mięso z puszki prosto, albo ewentualnie banany, bo oni tam się bananami żywią, nieprawdaż?

Pisz Pan, Panie Jareczku, my z Mietkiem czekamy. Do zobaczenia w Narodowym na kolejnej Pana sztuce. Pańscy fani.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).