5/2019

Pustość

Opętany Faust w nowym spektaklu Tomaszuka nie ma wybawców, ani nawet pomocników, na dodatek sam nie dysponuje żadną mocą, która uratowałaby go od zguby. Choć wiele mówi o sztuce, nie jest artystą, bo nie ma talentu, którym odkupiłby swoją winę, słabość czy grzech.

 

W finale Fausta, na nowo opowiedzianego przez Piotra Tomaszuka, tytułowy bohater wiesza się za nogę głową w dół i nieruchomieje niczym postać namalowana na XII karcie tarota. Uderza werbel, światło gaśnie, postać znika. My zaś zostajemy z powidokiem symbolu, który w aspekcie pozytywnym wyraża oczekiwanie, medytację i zmieniony punkt widzenia, w negatywnym zaś – apatię, życie iluzjami, bierność, głupotę i wyczerpanie. Aspekt negatywny w przedstawieniu Tomaszuka zdecydowanie przeważa, Faust naszych czasów na scenie Teatru Wierszalin nie jest tragiczny, ale żałosny.

W pierwszych sekundach spektaklu słychać świder, jak gdyby gdzieś za ścianą górnicy fedrowali węgiel. Skojarzenie wzmacniają stemple ustawiane przez statystujących na scenie muzyków, górnicze lampy pod drewnianym stropem, ciemne ściany. Jedynie rzeźbiona sztukateria gotycka, zawieszona przez Mateusza Kasprzaka po obu stronach sceny, przypomina, że jesteśmy w pracowni Fausta. „Wysoko sklepiona, ciasna gotycka izba”1 znajduje się jednak pod ziemią, w jakiejś mrocznej sztolni, a może w sąsiadującym ze sztolnią grobowcu. Pośrodku sceny leżą dwie duże deski, jakie grabarze kładą na wykopanym właśnie grobie. Czy nie stamtąd Faust wyjął zasuszone ludzkie kości, które trzyma w czarnym brezencie? W pewnej chwili wygrzebie z nich czaszkę z włosami i przemówi do niej jak Hamlet. Wśród ludzkich szczątków leżą zardzewiałe fragmenty zbroi, a umieszczona na starym naramienniku łacińska inskrypcja cmentarna „Homo fuge” odstrasza śmiertelników. Jednak słowo „fuge” oznacza też muzyczne dzieło i każe myśleć o pogrzebanej sztuce – podobnie jak oparta o ścianę tablica z „Porządkiem nabożeństw” przypomina o pogrzebanej religii. W swoim grobie jak śmietniku, pod kościelnym witrażem, nekromanta Faust rozgrywa samotną partię szachów, czekając na śmierć.

Pod ziemią Tomaszuk umieścił też celę Konrada w Nocy drugiej, a więc wierszalińskiej inscenizacji trzeciej części Dziadów, i tak jak izbę Fausta wyposażył ją w ludzkie szczątki. Konrad i Faust, grany zresztą przez tego samego, znakomitego aktora – Rafała Gąsowskiego, mieszkają po sąsiedzku, ale gdzie dokładnie? W piekle.

Gdzie jest piekło? – pyta kilka razy Faust, a Mefistofeles (Dariusz Matys) kilka razy zapewnia go, że – tutaj. Piekło jest tam, gdzie ja – dodaje, a skoro ludzki świat przypomina grobowiec, sztolnię czy ciemną piwnicę, diabeł zdążył zadomowić się w nim na dobre.

Choć może raczej na złe, bo nie ma w tym świecie niczego, co kwestionowałoby jego porządek. Pod niebem rozciąga się piekło, tłumaczy Mefisto, a jest to piekło doskonałe, ponieważ nawet diabeł – mistrz przeczenia, kłamstwa, pozorów i ułudy – podszywa się w nim pod siebie samego. W rzeczywistości to zwykły rajfur, który zamiast obiecanej Faustowi Lilith – mitycznej żony Adama, jędzy znanej z lubieżności – przysyła prostytutkę (w jej roli Katarzyna Wolak). I Faust nabiera się na ten numer, więcej, szaleje za fałszywą Lilith, pozwala jej nie tylko się uwodzić, ale i biczować, raz po raz powtarzając słynne „trwaj chwilo!” z dramatu Goethego. Na wierszalińskiej scenie zawołanie Fausta, który dla romantyków stał się figurą buntu i wzniosłych aspiracji wyzwolonego umysłu, brzmi jak bełkot podnieconego masochisty.

Stary Faust przypomina zrazu zagrzebanego w ziemi karalucha. Zgięty w pół, ze świeczką przyczepioną do łysego czoła, opiera się na metalowej laseczce i szpadlu do kopania ziemi. Krocząc, stuka pantoflami jak podkuta szkapa na pogrzebie. Czarny płaszcz, płaski kapelusz z dużym rondem i białymi szarfami po bokach przydają mu powagi średniowiecznego doktora, która zniknie, gdy tylko Faust wypije eliksir młodości. Od tej chwili, w spodniach i kamizelce na nagim torsie – podobnej do ubrania, które nosi Mefisto – będzie dokazywał niczym jurny młodzieniaszek. Naturalnie eliksir to niewiele więcej jak kolejny trik diabła, a Faust odzyska siły witalne raczej na myśl o spotkaniu z młodą zmysłową kobietą. Tomaszuk po swojemu komponuje i przepisuje motywy znane z niemieckich legend i ich literackich opracowań (w programie spektaklu wymienia się trzech autorów: Marlowe’a, Klingemanna i Goethego). W scenariuszu jego przedstawienia Faust ma żonę, którą zdradza z dziwką, choć Małgorzata (świetna Monika Kwiatkowska) nosi pod sercem jego dziecko. Zdesperowana, uśmierci noworodka, podczas gdy sam Faust zabije jej brata, o czym ze sceny tylko słyszymy.

Skarga żony, kobiety z zakrwawionymi dłońmi, brzmi bardzo przejmująco, bo też Małgorzata jest tu jedyną, prawdziwą ofiarą. Ani przez moment nie jest nią Faust, który wprawdzie recytuje jakieś swoje problemy filozofa i teologa, ale nie jest w stanie nas nimi poruszyć, ani do nich przekonać. Ludzkie piekło w spektaklu Tomaszuka to piekło pożądliwości, a nie poznania.

O czym więc, jak nie o klęsce myśliciela, który rzucił wyzwanie samemu Bogu, opowiada Tomaszuk w swoim spektaklu? Najpierw powiedzmy, że opowiada dosłownie, bo znowu zjawia się na scenie. W Dziadach gra Guślarza, w Fauście Złego Ducha, który wygląda jak antreprener z amerykańskiego horroru (na moim spektaklu reżyser nosił czarny smoking na koszulkę w paski, twarz miał pomazaną kredą, a usta przedłużała mu czarna, stylowa kreska niczym zakrzepłe rozcięcie na twarzy). Zjawia się na scenie, by uruchomić spektakl o Fauście wykonywany przez członków jego aktorskiej trupy w stylu ludowo-jarmarcznym, z parodystyczną domieszką filmowej grozy, i w rytmie wykonywanej na żywo muzyki (także przez Tomaszuka, aktywnego nie tylko jako aktor). Gdyby Faust przyśnił się któremuś z bohaterów Davida Lyncha, jego historię opowiadałby właśnie taki demon.

Wierszalin gra więc Fausta w typowy dla siebie sposób, jako trupa komediantów kierowana przez wodzireja, którego tożsamość narzuca spektaklowi kształt i interpretację.

Historię Fausta reżyseruje Zły Duch, nie dziwcie się więc, że aktorzy grają jak opętani – mówię o stylu, dynamice, energii scenicznego działania – balansując na granicy groteskowej sztuczności i naturalistycznej, wulgarnej cielesności. W stałym, bardzo bliskim kontakcie z partnerem i w reakcji na dźwięki, tworzą teatr zmysłowy, barwny, mocny, choć prowizoryczny. Kostiumy wyjmują z wielkiej walizki, która posłuży im za podest, a kurtyną będą białe prześcieradła – w końcu historia, którą przedstawiają, ma erotyczny charakter. Tworzą też teatr głośny, wręcz wibrujący od dźwięków. Podobnie jak mickiewiczowskie „noce” Tomaszuka, także Faust to spektakl wywiedziony z ducha muzyki (skomponował ją Adrian Jakuć-Łukaszewicz) i brzmiący niczym dobrze zestrojona orkiestra. Składają się na nią bębny, czynele, akordeon, kontrabas, lira korbowa, ale też dzwon i kołatka, metalowe kubły i naczynia, szpadel, stalowa laska, szurająca miotła, stukające obcasy. Osobnym instrumentem są oczywiście głosy aktorów, którzy mówią z różnym natężeniem, w różnych tempach i na różnych wysokościach, niekiedy przechodząc w śpiew, jak w scenach zabawy w karczmie. Aktorzy działają na małej przestrzeni, przez co ich występ zyskuje na zmysłowej intensywności, która współgra z tematem spektaklu. Ale jaki to temat?

O tym za chwilę, dodajmy bowiem jeszcze, że jak zwykle w teatrze Tomaszuka na scenie mnożą się poziomy kreacji i wcieleń. Aktor główny z trupy demonicznego antreprenera gra Fausta tak, jakby na czas spektaklu oddawał mu swoje ciało. To samo wcześniej zrobił sam Faust, swoje ciało z kolei powierzając Duchowi. Można też powiedzieć, że to Duch oddał się we władanie Faustowi – filozof mówi o tym w jednym z monologów – a Faust powierzył się komediantowi, którego ostatecznie zagrał dla nas Rafał Gąsowski. Co z tego wynika poza zaskakującą ekspresją aktora, jako żywo przywodzącą na myśl szaleństwo? Na poziomie filozofii postaci mamy do czynienia z czymś, co, korzystając z dosadnego języka Fausta, można by nazwać wypróżnieniem (z) osobowości. Oto w pierwszej scenie spektaklu trupy Złego Ducha aktor grający Fausta opuszcza spodnie i siada na blaszanym wiadrze, by oddać stolec, ale bez powodzenia. Ulgi fizycznej zazna dopiero podczas owej, decydującej o wszystkim, Nocy, gdy, oczyszczony z materii, stanie się naczyniem dla Ducha. Czy jednak wraz ze stolcem nie pozbył się duszy? Ależ tak, choć de facto duszę zaprzedał diabłu nieco później, była to jednak czysta formalność.

Za cenę przeniknięcia tajemnicy świata Faust stracił więc siebie samego, na dodatek, oszukany przez Mefistofelesa, zamiast mocy poznania wypełniło go bezgraniczne pragnienie śmierci. Tak, w wyniku konszachtów z diabłem, Faust siebie samego pogrzebał za życia, tak jakby wszedł do własnego grobu albo zamknął się w podziemnej sztolni. Podobnie jak w Dziadach Tomaszuka, świat zewnętrzny symbolizuje tu wewnętrzną kondycję bohatera, tyle że Faust nie trafił w swoim upadku ani na księdza Piotra, ani na Ewę. Mówiąc inaczej, nikt się za niego nie modlił i nikt w porę nie przeprowadził na nim egzorcyzmu, co sprawiło, że jego panem stał się diabeł. Najważniejszym zadaniem diabła jest zabić w człowieku wolę życia – reszta to tylko pozory, iluzja, pustka, czy wręcz „pustość”. Tomaszuk wymyśla Faustowi to abstrakcyjne słówko, by ten mógł dokładniej wyrazić swój duchowy stan. Najważniejszy monolog w spektaklu to wielka improwizacja Fausta o „pustości”, która wypełnia „wypróżnionego” bohatera:

To jest…
To jest…
Pustka…
Pustość…
PUS… TOŚĆ…
Pustość, co wlewa się
We mnie
Wszystkimi otworami…
Pustość, co wypełnia mnie
Pragnieniem śmierci
Aż po same brzegi…2

Monolog ten kończy spektakl, ale wcześniej Faust zażąda młodości i kobiety, a Mefistofeles spełnia jego życzenie, bo wie, że eros go nie uleczy. I rzeczywiście, filozof oddał duszę za dwadzieścia pięć lat u boku młodej kobiety, ale już po godzinie ma dość sadystycznego romansu z Lilith… Wielka pokusa życia na przekór czasowi i naturze rodzi się z rozpaczy Fausta, a kończy jego erotycznym opętaniem, które doprowadza do nieszczęścia i żonę bohatera, i jego właśnie narodzone dziecko. Orgia na grobie duszy i świata – oto temat nowego spektaklu Tomaszuka. Przyznacie, że wcale nie historyczny.

Opętany Faust nie ma wybawców, ani nawet pomocników, na dodatek sam nie dysponuje żadną mocą, która uratowałaby go od zguby. Choć wiele mówi o sztuce, nie jest artystą, bo nie ma talentu, którym odkupiłby swoją winę, słabość czy grzech. Nie jest poetą, jak Konrad, ani genialnym tancerzem, jak Niżyński z innego spektaklu Tomaszuka. Dlatego w Fauście nie ma miejsca na żadną zbawczą transgresję. Jest tylko pożądliwość, którą w ludziach podsyca diabeł, utrzymując ich w stanie permanentnego nienasycenia. „Piękna” chwila erotycznej namiętności trwa i trwa, aż obraca się w swoje przeciwieństwo i staje się nie do zniesienia. Wydrukowany na stylowym afiszu do przedstawienia odwrócony wisielec będzie nam o tym stale przypominał.

Nowe przedstawienie Tomaszuka nie jest spektaklem tej samej rangi, co kolejne części mickiewiczowskiego cyklu, ale też nie winiłbym za to wyłącznie reżysera. Faust to nie Konrad, choć obaj przychodzą do nas ze świata romantycznej wyobraźni. Wszak paradoksalnie historia zbuntowanego intelektualisty – w teatrze Złego Ducha – o wiele lepiej wyraża dramat człowieka współczesnego. Konrad jest bohaterem boskiego misterium upadku i odkupienia, które – nawet przeniesione do wnętrza uwięzionego poety – wyznacza mu niezwykłe perspektywy rozwoju i przemiany. By je zrozumieć, potrzeba mistyka, i dlatego ostatnim monologiem, który w spektaklu Tomaszuka wypowiada Konrad, będzie Widzenie księdza Piotra. Faust natomiast jest w gruncie rzeczy postacią z diabelskiej farsy, której reguły z łatwością objaśni nam dziś każdy psycholog – depresja, życie w iluzji, ucieczka w nałogi to przecież chleb nasz powszedni. Jeśli więc szukać bratniej duszy, to właśnie w Fauście, który duszę stracił i ugrzązł w „pustości”. Jakże jednak nędzny to kompan.

1. W.J. Goethe, Faust, tłum. E. Zegadłowicz, Wrocław 1992, s. 32.
2. Tekst cytuję za programem do Fausta.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.