5/2019
Listy polecone: Z teatralnej portierni

Listy polecone: Z teatralnej portierni

 

 

Szanowna Redakcjo,

czytam „Teatr” od zawsze, ponieważ całe swoje życie pracuję w teatrze. Nie jestem jednak artystą ani aktorem, ani reżyserem czy scenografem. Długo pracowałem jako „techniczny”, nosiłem dekoracje, poznałem teatr od strony, którą mało kto zna. Jestem mu wierny już blisko pięćdziesiąt lat. Z małą przerwą, gdy wydawało mi się, że jest jakieś życie poza teatrem.

Teraz na emeryturze nadal siedzę w teatrze – dorabiam jako portier. Dyrekcja mnie poprosiła, żebym tym się zajął, gdy zdarzył się taki przypadek, że poprzednia portierka – kobieta, która nigdy nie miała do czynienia z teatrem – nie wpuściła naszej największej gwiazdy. Ach, co to była za awantura! Następnego dnia portierki już nie było. A dyrekcja mnie zawezwała i mówi:

– Panie Janku, pan tu całe życie pracuje, zna pan wszystkich, sił do dźwigania dekoracji już pan nie ma, to może popilnowałby pan tego naszego skarbu i nie robił głupich pomyłek?

Myślę: czemu nie? Robota spokojna, może dalej od sceny, ale nadal w środku teatru. No więc siedzę na tej portierni, mam czas, aby Was poczytać. I zauważyłem, że różni ludzie do Was piszą listy – i mnie się też zachciało. Boję się tylko, żebyście tego listu nie odczytali jako donosu. Mam nadzieję, że zrozumiecie, iż piszę w dobrej intencji, a jest nią niepokój o nasz teatr.

Jak tak siedzę na tej portierni, to dużo rzeczy mogę zaobserwować. A poza tym ludzie do mnie przychodzą się wygadać, bo traktują mnie jak dziadka, co to zęby zjadł, ale coś tam wie. Jeśli nie doradzi, to przynajmniej wysłucha. Od jakiegoś czasu zauważyłem, że ludzie zaczęli się bać. W teatrze – wiadomo – zawsze są jakieś strachy. A czy się premiera uda? Czy się w ogóle zdąży ją zrobić? A czy rola będzie dobrze zagrana? Czy ludzie przyjdą na spektakl? Co recenzenci napiszą? Ale powiedziałbym, że to normalne teatralne strachy. Teraz jednak czuję, że coś jeszcze wisi w powietrzu.

To się pojawiło, gdy przyszedł nowy dyrektor. Taki młody pistolet. Trochę zrobił zamieszania, posprowadzał swoich ludzi (mnie na portierni zostawił, na taką robotę to chętnych za wielu nie ma), ale tak było zawsze przy zmianach dyrekcyjnych. Ludzie mówili, że nowy ma dobry układ z władzą, ponieważ swoją zastępczynią zrobił żonę kogoś ważnego w mieście. Zastępczyni nie zna się na teatrze, ale zadziera nosa, głównie daje do zrozumienia, że dzięki niej teatr ma więcej pieniędzy, bo ona je załatwia. W teatrze, odkąd pamiętam, zawsze była bryndza, bywały nawet takie sezony, że ledwo jedną, dwie premiery udawało się wypuścić. A teraz znacznie się poprawiło. Premiera goni premierę. Aktorzy zadowoleni, bo więcej grają, to więcej zarabiają. Dyrektor więc jest wpatrzony w zastępczynię, słucha wszystkiego, co mówi, bo wie, że jego kariera od niej zależy.

Jakiś czas temu wybuchła afera. Nawet na moją portiernię jej echa dotarły. Poszło o nowy spektakl. Robił go reżyser, który od dawna z nami współpracuje. Chyba tydzień został do premiery, gdy dyrektor ogłosił, że się nie odbędzie. Sam widziałem, jak reżyser wybiegał z teatru, klnąc na czym świat stoi, wygrażał pięścią i wołał, że jego noga już w naszym teatrze nie postanie. Okazało się, że dyrektor przestraszył się wymowy przedstawienia. O co dokładnie chodziło – nie wiem, ale podobno z miasta dzwonili, że jeśli dojdzie do premiery, to dyrektor może się żegnać z posadą. A skąd w mieście się dowiedzieli, co się szykuje w teatrze? Zastępczyni nagle poszła na zwolnienie lekarskie.

Najbardziej mi żal było jednej młodej aktorki, co miała tą premierą u nas debiutować, a to była duża rola, i nawet starsze koleżanki aktorki opowiadały, że ta mała jest dobra. Wypłakiwała się u mnie na portierni, bo nie miała gdzie. Mówię jej: masz od razu na samym początku kariery lekcję teatru. A może i życia.

Awantura z niedoszłą premierą jakoś przycichła. Teatr oficjalnie ogłosił, że z przyczyn technicznych została przełożona. Nie podano tylko na kiedy. Myślałem, że dyrektor będzie trochę zawstydzony sytuacją. Ale minę miał hardą. Jak wchodził do teatru, to ledwo „dzień dobry” mówił. Zastępczyni tymczasem wróciła ze zwolnienia. Widziałem, jak codziennie antyszambrował u niej taki reżyser, którego poprzedni dyrektor ciągle przeganiał. On się wtedy odgrażał, że ma na niego haka i złoży zawiadomienie do prokuratury. Pewnie nie złożył, albo może i złożył, tylko nic z tego nie wyszło. Ale za to przy nowej dyrekcji reżyser wychodził sobie premierę. Jak informacja o niej pojawiła się na tablicy ogłoszeń, to zaszedł do mnie jeden aktor, z takich, co się liczą w naszym zespole, i pyta się retorycznie:

– Panie Janku, pan tu z nas najdłużej pracuje. Czy pamięta pan, żeby ktoś taki, jak ten… (i tu wyraził się nieparlamentarnie) kiedykolwiek w naszym teatrze reżyserował?

Ale aktor zagrał w spektaklu tego reżysera. I ta młoda też. Ludzie nie bardzo na to przedstawienie przychodzą. Za to ukazała się dobra recenzja w jednej gazecie.

Piszę o tych sytuacjach, bo mi żal. Że w tym naszym teatrze przestała się liczyć sztuka, a zaczęły rządzić układy. I bardzo od nich śmierdzi strachem. A ja na starość mam jakoś czulsze powonienie.

Pozdrawiam z teatralnej portierni,

Janek