6/2019

Kukła Judasza

Po krytycznie ocenianej dziewiątej edycji wielkopostnego Festiwalu Nowe Epifanie, jego dziesiąta odsłona w roku wyjątkowo trudnym dla Kościoła powszechnego i polskiego okazała się ambitna i twórcza.

Obrazek ilustrujący tekst Kukła Judasza

Marta Ankiersztejn

Przedstawiono ciekawe, nieraz intrygujące propozycje odczytania cytatu z Biblii „Lepiej, gdyby się nie narodził”. To zdanie wypowiedziane przez Jezusa, a odnoszące się do Judasza. Twórcy podjęli się (re)interpretacji jednej z bardziej zagadkowych i trudnej w jednoznacznej ocenie postaci biblijnej. Judasz – apostoł powołany przez Chrystusa, skarbnik uczniów – nie doczekał się w Ewangelii szczegółowego wyjaśnienia swej zdrady. Jan Ewangelista podaje tylko, że Judasz przywłaszczał sobie pieniądze. Może więc, krocząc przy Jezusie, chciał się dorobić, podnieść swój status, wierzył w Jezusa-rewolucjonistę, reformatora systemu polityczno-społecznego. Takie odczytanie proponował w swoim dramacie Karol Hubert Rostworowski. A kim dzisiaj może być Judasz, jakie może mieć motywacje?

W oglądanych przeze mnie podczas festiwalu spektaklach figury Judasza upatrywano głównie we wspólnocie katolickiej (poza Arcykłamcami – dramą internetową, gdzie akcja dzieje się w mediach społecznościowych). Zdrada dotyczyła przede wszystkim kapłanów, którzy sprzeniewierzają się głoszonym ideom. W Judaszaweł Bartosza Żurawskiego to nie Judasz, lecz Piotr, jako przewodnik hierarchicznej wspólnoty, stał się uosobieniem mamony, zaprzeczeniem nauki Jezusa. W Wątpliwości wyreżyserowanej przez Norberta Rakowskiego podejrzenia siostry zakonnej, mimo braku niezbitych dowodów, prowadzą do oskarżenia młodego kapłana o pedofilię. Czy z troski o dobro chłopca, czy z nadgorliwości i zawiści – trudno powiedzieć. Z każdą kolejną sceną dopada widza tytułowa wątpliwość i pozostaje z nim także po spektaklu.

Motyw Judasza staje się pierwszym impulsem do bardzo poważnej i twórczej rozmowy o zdradzie, winie, karze i odkupieniu, jaką zaproponowali Artur Pałyga i Paweł Passini w przedpremierowym pokazie spektaklu #chybanieja (tytuł brzmi jak nawiązanie do hasła #JaTeż). W jednej z pierwszych scen Judasz (Jarosław Tomica) rozczarowuje się postawą Jezusa. Mistrz akceptuje bowiem, a nawet przyjmuje z zadowoleniem zachowanie Marii z Betanii, która drogim olejem namaściła jego ciało. To wydarzenie każe wątpić Judaszowi, czy warto trwać przy Jezusie. Czy on naprawdę przejmuje się losem ubogich?

I dźwięczały mi w uszach te słowa, że biedni zawsze byli, biedni zawsze będą. I poszedłem następnego dnia do arcykapłanów i spytałem: ile mi zapłacicie, jeśli wam powiem, gdzie on jest? Nie. Nie powiedziałem, że im powiem, tylko spytałem, ile by zapłacili, gdybym im powiedział. Chciałem sprawdzić, ile to jest warte. Nie zatrzymali mnie. Nic mi nie zrobili. Nawet nie zadawali pytań. […] Powiedzieli: możemy ci zapłacić tyle i tyle. Przeliczyłem. Starczy na urządzenie się. Na kupienie ziemi. Na dom. Starczy. Biedni nie mają własnej ziemi. […] I nie chcę do końca być wśród tych, co nie mają.

Judasz zdradza Jezusa. Co się z nim dzieje? Zgodnie ze świadectwem Mateusza po wydaniu Nauczyciela apostoł wpada w rozpacz. Oddaje pieniądze i, nie wierząc w miłosierdzie, wiesza się. Jeszcze inne scenariusze życia Judasza przedstawia w spektaklu Passiniego Oślica – figura dobrze znana z kart Biblii. Dowodzi, że Dzieje Apostolskie w zależności od przekładu nieco inaczej opisują koniec życia zdrajcy. Jedno się w nich powtarza – za otrzymane pieniądze Judasz kupił ziemię, a potem pękł na pół i wylały się z niego wnętrzności. Biskup Papiasz, Ojciec Kościoła, przekonywał, że Judasz bardzo się roztył i miał wielkiego członka. Nie żałował, nie poniósł kary, nie przeżył skruchy. Passini zastanawia się, czy Judasza, jak chce wielu teologów, wystarczy wpisać w ekonomię zbawienia – w boski scenariusz, w którym odgrywa on tylko narzuconą z góry rolę – i tym tłumaczyć jego decyzję wydania Jezusa, czy jednak jest to postać skomplikowana i tragicznie ludzka.

W #chybanieja rozmowa o Judaszu jest wielowymiarowa. Nie prowadzi od prostych pytań do jednoznacznych odpowiedzi. Judasz staje się archetypem kultury judeochrześcijańskiej.

Ten zdrajca wywodzący się z wnętrza wspólnoty w ujęciu Pałygi ma twarz duchownych, którzy głosząc chrześcijańskie zasady, sami je łamią. Jako wyraźne exemplum posłużyła twórcom autentyczna postać założyciela Legionu Chrystusa, księdza Marciala Maciela Degollado, który ciesząc się uznaniem zarówno wiernych, jak i hierarchów – także papieża Jana Pawła II – prowadził podwójne, a nawet potrójne życie. Udając, że jest agentem CIA, miał dwie rodziny – w Hiszpanii i w Meksyku. Nie przeszkadzało mu to kierować katolickim zgromadzeniem. Jak wynika z zeznań jego dzieci i seminarzystów, dopuszczał się wielokrotnie nadużyć seksualnych i molestowania. Stał się Judaszem z pełnym brzuchem i wielkim członkiem. I tu pojawia się jedno z najtragiczniejszych pytań. Czy potężnie nadwątlony grzechami Kościół jest jeszcze wspólnotą prowadzącą do Boga, czy lata wiary i tradycji mogą przekreślić przestępstwa wiernych? Chcemy też wiedzieć: na ile problem podwójnego życia czy pedofili kapłanów znany był najwyższej hierarchii, lecz pozostawał nieupubliczniony (na przykład ze względu na dobro całej wspólnoty i zachowanie jej autorytetu), a także jak bardzo duchownym zajmującym wysokie stanowiska kościelne zależało, by papież nie wiedział o tych zatrważających procederach? W dwóch klamrujących spektakl monologach pyta o to między innymi córka generała Legionistów. Dziewczyna (Anna Zachciał), będąc osobą wierzącą i wrażliwą, nie potrafi łatwo odpowiedzieć na nurtujące ją pytania. Jak sama mówi, waha się, czy papież miał świadomość, co czynił jej ojciec. Gdyby wiedział, czy by go błogosławił, jak na pokazywanej przez nią fotografii? A co powinno spotkać księdza Marciala po śmierci? Czy Bóg wymierzy mu sprawiedliwość, czy natychmiast mu przebaczy, bo jest miłosierny? We wzruszającej finalnej wypowiedzi córka księdza Degollado wyznaje, że choć odczuwa głód Boga, to jeśli Stwórca pozwala dostąpić zbawienia tylko przez hierarchiczny Kościół, ona pójdzie własną drogą. Sądzę, że dziś pytanie to zadaje wielu, zwłaszcza młodych, ludzi. Nawet jeśli dla teologów wydaje się ono niedojrzałe, to dla współczesnych wiernych jest palące i aktualne.

Twórcy spektaklu stawiają tezę, że wspólnoty, zwłaszcza te dopiero tworzące się, zawsze potrzebują zdrajcy, kozła ofiarnego, kukły, którą można obnosić po ulicach i przelewać na nią całą nienawiść. W scenie kuszenia Judasza szatan (Beata Passini) pokazuje mężczyźnie, czemu posłuży jego postać – to od jego imienia powstanie słowo „juda” charakteryzujące śmiertelnego wroga, wokół którego będzie budować swą siłę chrześcijaństwo. Zanim jeszcze zacznie się sceniczna akcja, publiczność widzi na trzech ekranach zdjęcia z inscenizowanego do niedawna w Europie i w Polsce „sądu nad Judaszem” (przygotowując spektakl, Passini nie wiedział, że po dziesięciu latach przerwy mieszkańcy podkarpackiego Pruchnika w Wielki Piątek 2019 roku znowu ożywią zwyczaj i dokonają sądu na kukle z pejsami, dużym nosem, w czarnym kapelusiku). Szmaciany manekin Judasza jest kopany, bity, wreszcie podpala się go i topi w rzece. Jak daleko od nienawiści wyrażanej symbolicznie do prawdziwych gestów? Gdzie kończy się granica ludowej zabawy, a zaczyna antysemityzm? Czy w najbardziej poważne i dojmujące święto Kościoła katolickiego pochód z kukłą wokół miasta, szydzenie z Judasza i wieszanie jego wyobrażenia przystają do chrześcijańskiej religii miłości? (W tym roku w Wielki Piątek przypadła także rocznica wybuchu powstania w getcie). Na tle fotografii z „sądu nad Judaszem” w centrum sceny wisi na krzyżu ociekający krwią Chrystus (Malwina Kajetańczyk), którego rany wciąż są świeże. Zbawca na nowo umiera za winy świata.

Pod słowem „juda”, jak dalej przekonuje wijący się niczym wąż szatan, kryje się też wszystko, co najgorsze w późniejszej historii ludzkości: „I twarz ci się wykrzywia, nos rośnie, wypadają zęby. I cuchniesz całym brudem getta, ciasnotą kryjówek. Przerażeniem cuchniesz, które zamienia się w dym, którym cuchnie świat. Zobacz”. Judasz pada pod ciężarem wizji. Przerażenie nie pozwala mu uwierzyć w Zagładę. Przekonywany przez szatana, że naprawdę nikomu na nim nie zależało – ani uczniom, ani Jezusowi – że jedynym możliwym rozwiązaniem jest szubienica, nie wie, że i tak nie ocali ludzkości. W #chybanieja spotykają się dwie figury wisielców – Chrystusa i Judasza. Judaszowe drzewo posłuży jako stół eucharystyczny. Drzewo hańby przerodzi się w drzewo chwały. Historia zbawienia pomieści bowiem i zdradę, i rozpacz.

Spektakl Pawła Passiniego, zanim jeszcze mogliśmy zobaczyć go na Nowych Epifaniach, wywoływał już kontrowersje i wzbudzał duże emocje. Urzędnicy z Rzeszowa, gdzie rodziło się przedstawienie, mimo iż nie widzieli efektów pracy zespołu Teatru „Maska”, nie chcieli dopuścić do premiery. Passiniego i jego dramaturga Artura Pałygę oskarżano jednocześnie o antysemityzm i antyklerykalizm. Zastanawiano się, czy na festiwalu organizowanym przez Centrum Myśli Jana Pawła II może pojawiać się taka wypowiedź. Jestem przekonana, że może i powinna. Milczenie lub uciekanie od problemu jest rozwiązaniem najgorszym. Stara zasada mówi, że tylko zmierzenie się z prawdą, nawet jeśli jest ona trudna, bolesna i mocno ryzykowna, może przynieść ozdrowieńcze skutki. Prawda dla Kościoła jest jego wyzwoleniem i bramą. Nie wiem, jak dużym problemem jest podwójne życie duchownych, jaki procent księży dopuścił się pedofilii. Mam nadzieję, że jest to niewielka wobec całości grupa. Nie zmienia to faktu, że cokolwiek uczyniliśmy jednemu z tych najmniejszych, Jemu uczyniliśmy. Wypowiedź Pawła Passiniego, choć krytycznie oceniająca Kościół katolicki, wychodzi jednak z zupełnie innej perspektywy niż wywołująca niegdyś szerokie dyskusje Klątwa Frljicia. #chybanieja nie ośmiesza, nie drwi, lecz z prawdziwym niepokojem o człowieka pyta o teraz i jutro Kościoła i chrześcijaństwa. Passini i Pałyga nie ścinają krzyża, lecz czynią go centrum swojej wypowiedzi, przekonują, że religia to nie wyraz zacofania i opresji, lecz potrzebna sfera życia domagająca się odnowy. W #chybanieja odczuwa się tragiczne pytanie o to, co dalej. Jak bronić własnej wiary, jak ocalić wielowiekową tradycję? Jak zreformować język teologii, który nie wytrzymuje zderzenia z naukową narracją (pytania Naukowczyni o cud w Sokółce są trudne i prowokujące, a teologiczny dyskurs nie ma odpowiednich narzędzi, by prowadzić dialog ze światem nauki, rozpadł się pomost między fides et ratio). Piękny w obrazie spektakl Passiniego to opowieść o tych wszystkich, którzy nie potrafią żyć bez odniesienia do Tajemnicy, którzy być może tęsknią za starym porządkiem, ale nie potrafią zmieścić się już w ramach skostniałej hierarchicznej wspólnoty, która za daleko odeszła od swojego rdzenia – od słów Chrystusa o miłości, ubóstwie, przebaczeniu. Wierzę Passiniemu, który przekonuje, że nie wyobraża sobie Polski bez Kościoła. Ale jaki ma to być Kościół?

Dramat Pałygi jest pojemny i wieloaspektowy. Mimo stosunkowo krótkiej formy zawiera najważniejsze pytania współczesnego homo religiosus. Wielu wiernych identyfikuje się z młodym księdzem (Maciej Owczarek), który w rozmowie z biskupem nie rozumie, dlaczego należy udawać, że Kościół nie ma problemów (identyfikacji sprzyja przestrzenna bliskość aktorów i widzów). Większość reaguje też ze zrozumieniem na wstrząsające kazanie młodego kapłana, w którym pyta, jak ma zachować się dzisiaj ksiądz, który chce porozmawiać o Bogu z młodzieżą. Może jeszcze ewangelizować, czy staje się to nazbyt dwuznaczne? Czy powinien unikać spotkań i nic nie robić? Jaki więc sens ma przepowiadanie?

Postanowiłem się nie bać zakładać sutanny. I właśnie chodzić w niej po mieście, wchodzić do sklepu, do kina, pociągiem w sutannie. Żeby się nie czuć jak zdrajca. Żeby pokonać własny strach i wstyd. Wyjść mu naprzeciw. I czułem, jak patrzą na mnie. Jak mnie widzą z wykrzywioną twarzą, chytrymi oczami, lepkimi rączkami, do których się kleją pieniądze, pieniądze. […] wchodzę na te fora internetowe, czytam komentarze. Księdzu już brzuszek rośnie, oj rośnie. Dobra parafia? Zyskowna? I myślę, jeszcze chwila, jeszcze mała chwilka, jeszcze może jedno pokolenie, albo nawet nie, a będą robić kukły z moją wykrzywioną twarzą, nosić je ulicami i pałować.

I to też jest prawda. Kapłan w oczach przeciętnego świeckiego (wierzącego czy nie) jest biznesmenem lub/i pedofilem, nową kukłą Judasza, wrogiem formującej się wspólnoty postchrześcijańskiej. Bohater Pałygi postanawia jednak zrzucić sutannę i nie podpisywać się pod zgorszeniem. Ale co, jeśli takie rozwiązanie wybierze większość? Czy Kościół katolicki stanie się wspólnotą elitarną, złożoną z małych grupek ludzi pogłębiających swoją duchowość, czy raczej rozpadającym się kolosem, który wreszcie na dobre się zawali? To dla katolików naprawdę bolesne i poważne pytania, które mocno wybrzmiały na Nowych Epifaniach.

Pisałam w zeszłym roku, że organizatorom festiwalu nie udało się nawiązać zerwanego już bardzo dawno dialogu między artystami a Kościołem. Sądzę, że tym razem uczynili wiele, by ponownie budować zaprzepaszczoną niegdyś relację.

To nie jest zadanie możliwe do wykonania natychmiast. Potrzeba wielu lat i chęci po obu stronach. Teraz ruch należy do ludzi Kościoła. Organizatorzy nie tylko zaprosili do współpracy ciekawych twórców, którzy z dużym namysłem dotykają spraw wiary, ale także po raz pierwszy w tym roku postanowili zachęcić do wypowiedzi młodych reżyserów i aktorów. To oni bowiem za chwilę wejdą do teatrów i będą kształtować życie artystyczne. Spośród dwóch spektakli laboratorium epifanii powstałych jako wynik seminarium dla studentów reżyserii Akademii Teatralnej ciekawszy okazał się Judasz w reżyserii Katarzyny Minkowskiej, która wybrała bardzo współczesny sposób opowiadania ewangelicznej historii. Sławomir Narloch postawił na formę sięgającą korzeniami moralitetów i jasełek. Może ona oczywiście mieć swą wartość i artystyczny wyraz, czego dowiodły ostanie udane premiery dwóch staropolskich dzieł. Zarówno Waldemar Raźniak, jak i Jarosław Gajewski (oba spektakle recenzowaliśmy na łamach „Teatru”, a Tragedia Jana gościła na Nowych Epifaniach) znaleźli klucz do współczesnego otwarcia dawnego tekstu. Jeśli jednak staropolska konwencja nie tyle staje się zabawą, ile przechodzi w zgrywę, jak w Oratorium o mleku Narlocha, to niewiele z takiej próby wynika dla widza.

Inaczej rzecz ma się z pokazem Minkowskiej. Czytanie ewangelicznych i apokryficznych tekstów i filtrowanie ich przez współczesną wrażliwość, codzienny język i znane z życia sytuacje – dało spektakl żywy i prawdziwy. Z pewnością docierający do młodej publiczności. W wieczerniku, najprawdopodobniej w Wielki Piątek, spotykają się apostołowie, którzy po pojmaniu Jezusa rozproszyli się z obaw o własne życie, z ludzkiego strachu. Do pustego, nieco sterylnego, ale jasnego wnętrza schodzą się kolejni uczniowie. Nieudolnie i nieskładnie – kłócąc się przy tym wielokrotnie – starają się przypominać wydarzenia poprzedniego wieczoru. Rekonstruują sceny i zapisują wypowiadane przez kolejnych apostołów kwestie, mając nadzieję, że dzięki temu uda się na nowo ułożyć rozbity świat. Ich język i zachowania są pokraczne, infantylne, czasem nieco prymitywne. To grupa nie inteligentów, lecz prostych chłopaków, którzy czują się zagubieni i nie bardzo rozumieją, w jakiej znaleźli się sytuacji. Poza miejscem gry, niejako na jego obrzeżach w mroku widzimy Judasza. Uświadomiwszy sobie swoją zdradę, zapamiętale biega, rozciąga mięśnie, jakby próbował „wybiegać” swój grzech, „zamęczyć” swoją pomyłkę. Wszyscy wciąż czekają na Jana. Jest jedynym, który zgodnie z zapisem biblijnym pozostał do końca przy krzyżu Chrystusa. Choć był najmłodszy, a może właśnie dlatego, mimo strachu towarzyszył Jezusowi w Jego agonii i śmierci. Pojawienie się Jana w wieczerniku staje się punktem kulminacyjnym spektaklu. Załamany uczeń potrafi tylko wydać skowyt rozpaczy. Uruchamia tym samy ogólny lament apostołów. To najbardziej przejmująca scena spektaklu Minkowskiej. Pozbawiony słów, lecz rozpisany na głosy krzyk dotyka do żywego. Jezus umarł. Uczniowie zostali sami. Tylko Judasz musi zmierzyć się ze swoim czynem. Na ekranie wyświetlana jest w bardzo dużym przybliżeniu scena pocałunku Judasza, a z offu wybrzmiewa monolog, w którym zdrajca próbuje wytłumaczyć swoją decyzję, znaleźć dla niej usprawiedliwienie. Judasz Minkowskiej nie jest, jak chciał Dante, najczarniejszą figurą chrystianizmu. To człowiek z krwi i kości, który, jak wielu młodych ludzi dzisiaj, zagubił się.

Tegoroczne Nowe Epifanie pokazały, że Kościół zbudowany jest i na miłości Jezusa, i na trzykrotnym zapadnięciu w sen uczniów w Getsemani, na zaparciu się Piotra, i na transakcji Judasza. Radość miesza się tu z dojmującą samotnością. Kiedy wewnątrz wspólnoty pojawia się zdrada, nie tylko należy, ale trzeba o niej mówić, pytać o jej przyczyny i szukać odnowy. Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w lepieniu kukieł, milczących odczłowieczonych ofiar, na które można wylewać skrywaną nienawiść i własny strach.

X Festiwal Nowe Epifanie
Warszawa, 6 marca – 14 kwietnia 2019

teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).