7-8/2019
Artur Pałyga

Układy i układanki: Łuskanie reguł

 

Obiecałem uczestnikom warsztatów dramatopisarskich w Mińsku, że krótko opiszę im moją metodę pracy, i od paru dni się nad tym zastanawiam. Czy ja w ogóle mam metodę?! Jakąś chyba mam, bo coś im zacząłem opowiadać. Oczywiście zawsze jak się opowiada o pisaniu, to potem przychodzi refleksja, że to nieprawda. Nie chcę przez to powiedzieć, że to jest jakaś niezgłębiona tajemnica. Może przeciwnie. Może to zbyt błahe. Może zbyt banalne.

Bo cóż to za tajemnica, żeby najpierw się dowiedzieć, o czym i jak. Albo samemu od siebie się dowiedzieć, albo od kogoś, kto proponuje. A mówiłem im o tym przez godzinę. W dusznej małej salce, w upale, w szumie dwóch niewielkich wentylatorów skierowanych na nich. Czekając co jakiś czas, aż tłumaczka przełoży to, co mówię, na rosyjski. Na czwartym piętrze dawnej gigantycznej fabryki telewizorów. Przeczytałem ich teksty napisane specjalnie na te warsztaty na zadany im przeze mnie temat. A brzmiał ten temat: „Pisanie wolności”.

Wolność jako temat zadany. Jak do niego podejść? Jak się z nim zmierzyć, żeby nie wyszło wypracowanie? O tym gadaliśmy. Rozmiękczaliśmy temat, ugniataliśmy go, żeby ustalić, gdzie jest w nim to twarde, gdzie jest ostre, gdzie jest to, co ciekawe. Co jest do odkrycia? Więc powiedziałem, że to jest metoda. Że jeśli chcą się dowiedzieć, jaką metodą piszę, to proszę. Rozmiękczam temat. Gadam o nim, czytam, znowu gadam, coś tam wypisuję. Próbuję się dowiedzieć: czego w tym temacie chciałbym się dowiedzieć, przez co przejść, w jakim kierunku prowadzić, żeby co? Zostawiam przy tym miejsce na przypadek, bo przypadek nigdy nie jest przypadkowy. Czytając o temacie, odskakuję w rzeczy z tematem niezwiązane, i samo się łączy, albo się nie łączy. W zasadzie zawsze się jakoś łączy. Jak napiszesz „okulary ściana” to się nie połączy? Połączy. Od razu się zbuduje w głowie jakieś połączenie okularów ze ścianą. Najpierw takie najprostsze, potem bardziej wysublimowane. Albo „ćma gazeta”, „patyczek słońce” itd.

No więc szukaliśmy w temacie wolności połączeń oczywistych oraz przypadkowych, oraz niezwiązanych, tropiąc powiązania. I co w tej wolności jest ciekawego do odkrycia tu i teraz? I jak najlepiej się do tego dobrać? W jaki sposób? I powiedziałem im, że wymyślenie z grubsza „o czym i jak” to osiemdziesiąt procent pracy. Ale czy to prawda? Już w momencie wypowiadania czułem, że to takie efektownie brzmiące kłamstwo. Bo przecież jest różnie. No dobrze, ale z tego „różnie” próbuję wyłuskać jakieś reguły. Bo teraz ten temat, ten rozmiękczony grunt z wytyczonym jako tako kierunkiem, trzeba zamienić w świat i ożywić go.

I teraz, kiedy próbuję te reguły łuskać, to myślę, że u mnie zawsze prowadzą te postacie, które czegoś nie wiedzą. Czegoś, co chcą wiedzieć. Albo czegoś się dowiedziały, co spowodowało, że przestały wiedzieć. Brnięcie z niewiedzy do wiedzy o czymś robi w tym świecie ruch. A ja idę z nimi. Też nie wiem i też brnę. Więc nie wiem, jak się skończy, bo jeśli wiem, jak się skończy, to już wiem, więc co tu jeszcze rozważać?

Żeby się dowiedzieć, przeprowadzam sytuacje albo sprawdzam sytuacje. Biorę jakąś sytuację, która jest związana z tematem, i żeby ją sprawdzić, robię jej napięcie, czyli przykładam plus i minus. Czyli zaczynam scenę w punkcie odwrotnym do punktu końcowego, jak w słynnym przykładzie z Szekspira, z Ryszarda III, gdzie Anna nad zwłokami męża zaczyna od lżenia i nienawiści wobec Ryszarda, żeby dojść do przyjęcia od niego pierścionka zaręczynowego.

No i żeby zrobić w całości tekstu taki przepływ od minusa do plusa lub od plusa do minusa, temat wolności, jeśli ma się skończyć wolnością, zaczynam od niewoli, ale też nie zakładam, że do tej wolności w ogóle dojdzie. Zakładam kierunek, w jakim będzie szło.

Potem pilnuję rytmu dialogów. Jakoś się go słucham. Idę za nim. W zasadzie to rytm wywołuje całą resztę. Każda postać ma swój rytm, ale też wszystkie razem są w jakimś jednym rytmie wspólnym.

Jeżeli jest przemyślane o czym, i to jest ciekawe, jeżeli jest wyznaczony kierunek odkrywania i dowiadywania się, jeżeli są poustawiane przepływy energii od plusów do minusów w poszczególnych scenach i w całości, jeżeli jest rytm, który niesie dialogi oraz monologi, to wydaje mi się, że jest OK. To może być zupełnie wystarczające.

Kiedy to formułuję, dziwię się, że to w sumie tak mało i tak banalne. Więc pewnie jest coś jeszcze. Ale nie wiem co.

No i jest specyfika miejsca i widowni, którą się ma w głowie, kiedy się pisze. Te białoruskie teksty, jakie dostałem do czytania, w stu procentach są naznaczone inną specyfiką. Są pełne detali, szczególików opisywanych czule i z ironią. Są pełne życia codziennego, detalicznej zwykłości. Sprzedawczyni w sklepie pakuje słoiczki. A jeden taki, a drugi taki. I rozmyśla. I jest napisane z pazurem, i brzmi świetnie, i słychać w tym pogłos Czechowa, Gogola i Kolady. U nas specyfika inna i inne pogłosy. I nie na detalicznej zwykłości oparte. Nie na słoiczkach. Raczej na szaleństwie. Ale to już chyba nie jest żadna metoda, ale warunki, w jakich zaistniała.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).