10/2019
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Widok z Koziej: To lubię

 

Wczoraj znowu usłyszałem na scenie Lament Dydony Henry’ego Purcella, już chyba po raz dziesiąty w tym roku. Usłyszałem, wzruszyłem się i w sekundę zrozumiałem, dlaczego mają mnie za konserwatystę. Tak, uwielbiam te nieustanne powtórki w progresywnym teatrze, naśladowanie kolegów i koleżanek, mody, style i trendy. Innym się może nudzą, ale mnie nie. Płaczemy przy Dydonach, a śmiejemy się przy papieżach. I co?

Lubię patos na scenie i lubię fajną profanację, jak na ołtarzu tyłkiem siądą i grilla sobie zrobią, krzyż zetną, święty portret pomażą. Lubię też, jak się rozbiorą i pół spektaklu nago paradują. To zawsze działa, wystarczy zresztą tylko buty zdjąć. Wchodzi aktorka w szpilkach jak rycerz w zbroi, a za chwilę już tylko w rajstopkach biega, stopy masuje i zaraz męski świat robi się wokół niej bardziej siostrzany. Albo wchodzi aktor w lakierach za tysiaka, pokręci się trochę, pomądrzy, ponarzeka, i nagle bach, zrzuca obuwie, ściąga czarne skarpetki i łapie kontakt. Z kosmosem oczywiście.

Lubię też, jak facet zdejmie ubranie, a pod spodem ma damską bieliznę. Tak, lubię ten numer i nie raz go widziałem, a bielizna biała albo kolorowa, z falbaną, wycięciem, no mówię wam – wszelka. Kobiety za to w garniturach paradują, czarnych, białych, ale zawsze na ostro. Wiadomo, kto teraz w teatrze portki nosi – one. Bo brody to jednak nadal noszą oni. Duże, pięknie u barbera wystrzyżone i wymasowane, nie jeden, wszyscy, a każdy taki sam w tej brodzie siwizną maźniętej, nie do odróżnienia. I zgaduj teraz, kto jest kim na scenie, jaki to spektakl i czyj teatr, bo po gadaniu nie odróżnisz.

Albo gdy peruki zakładają, lubię bardzo. Takie dawno nie noszone, trochę szare, z lat siedemdziesiątych wyciągnięte, a więc najmodniejsze. I wszyscy w perukach jak w czapkach teraz paradują, z lokiem na czole, z odrostami na kołnierzu, i mnie się to podoba, bo jak się całują, to im te sztuczne włosy tak śmiesznie od karków odstają. Zresztą całowanie też lubię, zwłaszcza jak facet z facetem, a babka z babką. Ach, jak się oni całują, jakbyś brzoskwinię jadł, albo ze strumienia pił! I w każdym teatrze tak samo, ale co tu zmieniać? Potrzeba teraz taka, polityczna, a i przyjemność pewnie też.

A gdy się już tak wycałują, to potem jedzą, a catering taki mają, że pozazdrościć. Szparagi, buraki, bułeczki gua bao i oczywiście kolendra po całym talerzu stylowo rozsypana. I jeszcze lubię, jak się naśladują, młodzi starych parodiują, że aż miło posłuchać. Zdolni ci nasi aktorzy i zdolne aktorki, dziadkom i babciom, co to ich kiedyś moralności w kinie uczyli, nie odpuszczą.

I bardzo lubię, gdy na koniec wszyscy w teatrze wstają i brawo artystom biją długo, a niejeden i niejedna zdjęcie zrobi, rączką pomacha, okrzyk wzniesie. Taka wdzięczność i w ogóle dobre wychowanie. Wiadomo, zawsze się jakiś niewychowany na widowni znajdzie, rady nie ma. Siedzi taki w samym środku jak obrażony, na ucho sąsiadce coś tłumaczy, głową kręci, że niby przesada z tymi owacjami. No, takich impertynentów to nie lubię.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.