12/2019

Poeta i reporterka

Poeta teatru Eimuntas Nekrošius pożegnał się z litewską widownią sceniczną wariacją na temat reportażu. Jego Cynk można było obejrzeć w październiku w ramach lubelskich Konfrontacji Teatralnych.

Obrazek ilustrujący tekst Poeta i reporterka

fot. Maciej Rukasz / Konfrontacje Teatralne

W chwili, kiedy na lubelskich Konfrontacjach Teatralnych wileński Meno Fortas pokazuje spektakl Cynk, mija niemal rok od śmierci jego reżysera – Eimuntasa Nekrošiusa. W tym samym czasie polski Teatr Narodowy szykuje się w Sankt Petersburgu do pokazów ostatniego przedstawienia artysty, czyli Ślubu według Witolda Gombrowicza, zaś na koniec listopada w Wilnie zapowiadany jest showcase nadal obecnych w repertuarze spektakli reżysera „The Last Ones”, oraz konferencja zatytułowana wymownie: „Nekrošius NOW”. Kurtuazyjne pożegnania z tytułami? Raczej batalia o międzynarodową recepcję dzieła twórcy, który za życia uznany został za klasyka litewskiego teatru i okrzyknięty mistrzem poetyckich metafor scenicznych. I choć rację mieli ci, co uznawali i okrzykiwali, i choć słusznie robią dziś ci, którzy dbają o jak najszersze prezentacje dzieła tego twórcy, to podobno on sam za życia z trudem zgadzał się na celebrę własnej osoby.

Był zarazem niezwykle świadomy swojego miejsca i statusu: temat kondycji artysty, ale i odbioru jego sztuki, musiał pochłaniać Nekrošiusa bez reszty, co wynika na pewno z jego ostatnich przedstawień. Warszawscy widzowie z pewnością pamiętają scenę z Dziadów, w której Konrad grany przez Grzegorza Małeckiego zostaje „obudowany” trumną z tomów Dzieł Adama Mickiewicza. Bardziej otrzaskani z litewskim teatrem znajomi donoszą mi zaś, że w wileńskim Głodomorze reżyser zbudował swojemu bohaterowi podobny sarkofag z… gromadzonych przez lata i dekady, oprawionych dyplomów Meno Fortas. Przyzwyczailiśmy się, że nigdy nic w jego teatrze nie jest proste, ale akurat te metafory są dość czytelne: na szczytach w istocie panuje cisza.

Z wileńską publicznością Nekrošius żegnał się we właściwy sobie sposób: przekornie. W centrum ostatniego spektaklu, jaki zrealizował w swoim litewskim teatrze Meno Fortas, ustawił bowiem nie poetę, ale… reporterkę. Nie byle jaką, bo Swietłanę Aleksijewicz, autorkę Czarnobylskiej modlitwy i Cynkowych chłopców, zaś osią narracyjną przedstawienia uczynił te dwa wstrząsające arcydzieła literatury faktu. Zbiorowym bohaterem Cynku są więc prości ludzie, których dotknęła tragedia: rodziny pracowników czarnobylskiej elektrowni i strażaków straceńczo gaszących jej pożar, mieszkańcy skażonej Prypeci, a więc zarazem ludzie, którzy wyrwali się ze szponów śmierci. Bohaterami tego świata są także rodziny „afgańców”, czyli radzieckich żołnierzy, w latach osiemdziesiątych biorących udział w operacji w Afganistanie, której ofiary liczy się w setkach tysięcy. Wielu z nich wracało do domu w cynkowych trumnach. Stąd też wydestylował się tytuł spektaklu, który zdaje się rozpinać doświadczenie człowieka między skrajnościami: cynk jest tu nie tylko bardzo materialną metaforą śmierci, ale także – jako jeden z ważnych mikroelementów – życia.

Historie znane z reportaży białoruskiej noblistki padają ze sceny w bardzo przejmujący sposób, spaja je jednak postać samej Swietłany, którą powściągliwie, ale z nerwem gra świetna aktorka Nekrošiusa, Aldona Bendoriutė. Jak to reporterka, nie pcha się na pierwszy plan, nie chce zawracać nam głów swoją obecnością i własną opowieścią. Wybiera milczenie, ponieważ przede wszystkim chce być łączniczką między opowieścią innych ludzi a nami, chce powodować, by ludzki głos wybrzmiewał i został zapamiętany. Dlatego przez cały spektakl ciągnie za sobą z mozołem, niczym ciężką walizkę, wielki szpulowy dyktafon. Ciągnie go, jakby był to jej cały dobytek, jej dom, bo też jej losem jest tułaczka, którą reżyser portretuje w plastycznym skrócie. Duszną atmosferę demoludów, zbyt ciężką dla osoby formatu Swietłany, czuć w całym spektaklu: we wszystkich tych odczłowieczonych musztrach, wielokrotnie recytowanych przysięgach na wierność ZSRR, czekaniu w nieskończoność na paszporty i wizy oraz nawracające odprawy celne.

Szerokie, okrągłe gesty Bendoriutė niemal zawsze wymierzone są w rozmówców jej bohaterki, dzięki tym gestom próbuje wyciągać z nich opowieści lub – używając nadludzkiej niemal siły – skierować historię na jakiś inny tor. Nie zawsze jednak jest w stanie to uczynić. Aleksijewicz była oskarżana przez jedną ze swoich rozmówczyń o przedstawianie jej syna, „afgana”, jako mordercy i czerpanie z tego osobistych korzyści, który to wątek znajduje się także w spektaklu Nekrošiusa. Bohaterka bierze na siebie te dramatyczne historie i płaci za to wysoką cenę. Pod koniec spektaklu prostym gestem dłoni sugeruje, że od tej strasznej wiedzy wybucha jej głowa i rozsypuje się na małe kawałki. To jeden z niewielu momentów, kiedy dowiadujemy się czegoś więcej o samej protagonistce. Innym jest sam początek spektaklu, który należy do Swietłany. Poznajemy ją jako dziecko przyniesione na świat przez… bociana. Pierwszą czynnością, na jakiej przyłapujemy małą bohaterkę, jest, co znamienne, nauka wiersza. Małej Swietłanie towarzyszy w tym słonik-zabawka, który przez cały spektakl będzie powracał w różnych formach i rozmiarach, będzie się zwielokrotniał i potworniał: jakby dziecięca wyobraźnia bohaterki odbijała się czkawką przez całe jej dorosłe życie, które poświęciła, wydawałoby się, czemuś zupełnie przeciwnemu: zgłębianiu faktów.

Domeną teatru Eimuntasa Nekrošiusa jest zaś poetycka wyobraźnia, dlatego Swietłana Aleksijewicz może się zrazu wydawać dla niego osobliwą patronką. A jednak postać heroicznej reporterki bardzo do niego pasuje. Cynk przypomina bowiem prostą, a ważną prawdę, że sensem i powinnością artysty teatru, podobnie jak reportera, jest bycie blisko człowieka. Powściągliwa obecność Swietłany, jej jednocześnie czułe, bolesne i nieraz okrutne wsłuchanie w swoich rozmówców, nabiera na scenie nowych kolorów: bohaterka szuka prawdy takiej, jaka jest, choć zapisując ją, nieuchronnie ją współtworzy. Światy prawdy, faktów, wyobraźni i zapośredniczenia w spektaklu Nekrošiusa nieustannie się przenikają i stanowią właściwie niepodzielną jednię. Cynk to zaskakująco bliskie spotkanie poety i reporterki.

„Czarnobyl to tajemnica. Usiłowałam opisać doświadczenie ludzi konfrontujących się z tajemnicą” – mówi w pewnym momencie Swietłana. Teatr Nekrošiusa także pełen jest tajemnic. W Cynku głównym elementem scenografii, która tym razem zaskakuje minimalizmem, są wyrastające wysoko ponad głowy aktorów pale, przypominające kształtem litery „T” słupy wysokiego napięcia starego typu. Tyle że nie wystaje z nich żadna linia, ale pozwijane szlauchy strażackie. Nie wiem, jaki szaleniec wieszałby w takim miejscu szlauch, ale jeśli potraktujemy ów obraz jako metaforę kondycji tego świata, to można powiedzieć, że jego mieszkańców nie dzieli wiele od prawdziwej katastrofy. Jednocześnie formy te swoim kształtem przypominają antyczne kolumny w porządku jońskim, a więc synonim harmonii. W ostatniej części spektaklu szlauchy u horyzontu sceny układają się zaś w wielki pentagram… Nekrošius nie ułatwia łatwego odnalezienia się w gąszczu wizualnych odniesień, które podążają swoją własną drogą i budują równoległą narrację.

Podobno mistrzostwo Nekrošiusa dla młodszych pokoleń litewskich artystów teatru było nie tylko inspiracją, ale i pewnym jarzmem. Zarzucano mu – jak często zdarza się to artystom o poetyckiej wyobraźni – zbytnie oderwanie od rzeczywistości, czy wręcz artystowski eskapizm. Znamienne, że twórca ten pożegnał się ze swoją widownią właśnie inscenizacją reportażu, swoistą przypowieścią o byciu wśród ludzi i o ich słuchaniu. A także o nierozerwalności wyobraźni od faktów, o tym, że każda, nawet najbardziej zdziwaczała, osobna wyobraźnia żywi się prawdą. Choćby teatr wobec życia pozostawał w ostatecznym rozrachunku tylko piękną grą cieni, którą oglądamy w finale Cynku.

Teatr Meno Fortas w Wilnie
Cynk (Zn)
reżyseria Eimuntas Nekrošius
premiera 29 listopada 2017
pokaz 15 października 2019
w ramach XXIV Konfrontacji Teatralnych w Lublinie

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.