12/2019

Biała szałwia

Premiery nowych spektakli Moniki Strzępki i Grzegorza Jarzyny, zarazem dyplomów aktorskich krakowskiej AST, odbyły się w tym samym miesiącu. Korzystając z klasycznych tekstów, oba w zaskakujący sposób starają się uchwycić lęki i nadzieje pokolenia wchodzącego dziś w dorosłość.

Obrazek ilustrujący tekst Biała szałwia

fot. Klaudyna Schubert

Jeszcze kilka lat temu tak zaprogramowany repertuar szkolnej sceny byłby pewnie szeroko komentowany jako swoiste tour de force uczelni – w czasach, kiedy sukcesem było, jeśli jeden dyplom w roku trafiał pod opiekę reżysera z głośnym nazwiskiem, postulat częstszego konfrontowania studentów ze współczesnymi estetykami teatralnymi był wyraźnie słyszalny. Dziś, widząc dyplomowe propozycje kolejnych szkół, można by go pewnie wręcz odwrócić, wątpiąc w przygotowanie dyplomantów do klasyki, historycznego kostiumu czy tzw. teatru z meblami. Jeżeli miałbym podjąć taką dyskusję dziś, na podstawie ostatnich dwóch premier w Akademii Sztuk Teatralnych, uznałbym, że oba postulaty są chybione. Dawno nie widziałem przedstawień, w których, mimo na wskroś nowoczesnego anturażu, klasyczny tekst padałby ze sceny tak dobrze, zrozumiale i naturalnie. Ufam szerokim umiejętnościom młodych aktorów, tym bardziej że zarówno u Strzępki, jak i u Jarzyny ma się poczucie, że z całych sił starają się opowiedzieć o własnej rzeczywistości i własnych wątpliwościach – i to raczej reżyserzy musieli podążyć za nimi.

Św. Joanna od kwasowych tripów

Rzeczywistość dyplomantów jest tym bardziej skomplikowana, im trudniej nazwać im mnożące się wątpliwości, im bardziej zaburzona jest hierarchia wartości, gradacja znaczeń. Świnka Peppa, prezydentura Trumpa i pożary puszczy „na koniec dnia” są równie istotne, co masowe ubojnie, głód na świecie i Godzilla. Używam tego nielubianego przeze mnie anglicyzmu świadomie; polskie „w ostatecznym rozrachunku” przestało się sprawdzać, odkąd żaden rozrachunek nie jest ostateczny, odkąd prawda jest „post”, a newsy mają domieszkę „fake”.

Tymczasem dzień się kończy, w studenckim mieszkaniu także; można jeszcze przed snem przeskrolować wszystkich Trumpów i Peppy w newsfeedzie, na vintage’owej konsoli zagrać w starego Mario, uprawiać seks, możliwie nie ściągając uwagi współlokatorów, wypić piwo. Albo – zarzucić kwasa, okadzić przestrzeń od złych duchów białą szałwią i wcielając się w historyczne postaci niczym w wojowników i magów z sesji RPG, zrekonstruować proces Joanny d’Arc.

Znaczące, że Strzępka i jej studenci nie szukają żadnej bardziej złożonej, wiarygodnej wymówki dla uruchomienia na scenie niewystawianego w Polsce od lat osiemdziesiątych XX wieku tekstu George’a Bernarda Shawa. Więcej – owa sesja RPG została przywołana jakby z przymusu wyłącznie w opisie spektaklu na stronie uczelni. Tymczasem pierwsza kwestia po prostu nagle pada i zaczyna się akcja – w końcu Święta Joanna też nie jest mniej ważna od Godzilli. Większość ról będzie przechodzić między aktorami, każda z dziewczyn dostanie czas dla swojej Joanny, zobaczymy kilku Warwicków, jak to w dyplomie. Ciekawa jest dramaturgia tych zmian: tytułowa bohaterka jawi się wpierw jako postać dość wulgarna, chamska i na poły szalona, by przed stosem być już zdroworozsądkową, elegancką i wyważoną, podczas gdy jej otoczenie ze zdystansowanego staje się coraz bardziej histeryczne. Tekst został delikatnie poskracany, przy czym dramaturgiczne ingerencje słychać zwłaszcza w niechlujnej potoczności dopisanej do Shawowskich konstrukcji zdaniowych – w ten sposób Joanna kończy większość swoich wypowiedzi knajackim „co nie”. Potencjalne mielizny deklaratywnych monologów zostały za to wręcz podkreślone. Jest w tej realizacji sporo szacunku dla oryginału, ale i dowcipu, kiedy na przykład czytanie boskich znaków przeniesione zostaje z plagi nieniosących się kur na brak jajek w lodówce. Cóż, jeśli studenckie mieszkanie jest tylko dekoracją, RPG – wymówką, dramat niech stanie się rekwizytem.

I choć fabularny przebieg idzie w całości w zgodzie z Shawem, wobec tej współczesnej dekoracji trudno uwierzyć, że Strzępce ze studentami faktycznie zależało na przeprowadzeniu apologii czystej wiary przy równoczesnej krytyce cynicznej, fasadowej religijności. Spektakl mnoży zresztą mniej czy bardziej znaczące, ale jednak mylne tropy, jak w przypadku nagłego oskarżenia Joanny pośrednią winą za przyszłe nacjonalizmy – wszak niby to ona pierwsza na tak szeroką skalę odwoływała się do pojęcia narodu francuskiego, z pominięciem struktur klasowych czy wspólnotowych narracji katolicyzmu. Wszystkie te dyskursywne wtręty są jednak szyte grubymi nićmi, podczas gdy faktyczna moc scenicznego wyrazu buduje się w bezideowym absurdzie całej tej łże-studenckiej sytuacji, gdzieś na uboczu tekstu i pomiędzy narkotycznymi interludiami, wypełnionymi mikrochoreografiami do technopodobnej elektronicznej muzyki.

Podstawowym problemem dyplomowej Świętej Joanny zdaje się być więc właśnie brak konkretu. O co toczy się gra, jeżeli to nie proces, a zabawa kolegów z pokoju? W czyim oku postać Joanny zmienia się z trickstera w ostoję nieugiętych postaw? Czemu służy opuszczenie słów „że staje się” w cytacie z Piosenki o końcu świata Miłosza: „Dopóki dzieci różowe się rodzą / Nikt nie wierzy […] już”? Ta rzeczywistość jest do bólu fragmentaryczna, tak, że nie wiadomo, czy bardziej serio brzmi oazowa piosenka: „Przyjmij dzisiaj Panie nasze dary / Wszystko, co czynimy, wszystko, co śpiewamy”, rozbrzmiewająca podczas kaźni Joanny na stosie, czy raczej ironiczna jest konstatacja: „Zawsze ciemnota płaci cierpieniem”. Co w takim razie jest sednem świata przedstawianego przez młodych aktorów?

Innego końca świata nie będzie

Prowadząc niekiedy warsztaty z nieco młodszymi ode mnie, orientuję się, jak szybko następują po sobie kolejne formacje kulturowe. Jedna rzecz to kwestie zmieniającego się języka, upowszechniania i ukorzeniania się dyskursów, zmiany w wiodących intelektualnych modach – ale równie szybko wypierają się wzajemnie kolejne formacyjne zdarzenia z historii najnowszej. Przełom, który najmocniej chyba wpłynął na moje pokolenie, to zamachy z 11 września 2001 roku i cała późniejsza Bushowska narracja, skupiona na globalnym terroryzmie. Dziś pełnoletni są już ludzie, dla których 11 września jest datą znaną wyłącznie z podręczników, za to zbiorową wyobraźnię ich pokolenia zorganizowała inna medialna katastrofa, późniejsza o niecałą dekadę, wraz ze zbudowanymi wokół niej i pokutującymi do dziś narracjami. Na wyspie z Burzy w reżyserowanym przez Jarzynę dyplomie znaleźć można wszystkie istotne dla niej rekwizyty: ukryty w terrarium rozbity samolot, poszarpane pnie, mgłę tak gęstą, że naprawdę nic nie widać na odległość wyciągniętej ręki. I nienawistną, odwetową retorykę samego Prospera.

Nie śmiałbym sugerować, że akurat smoleńska katastrofa stała się punktem wyjścia dla wyprowadzonej z Szekspira opowieści – nie powinna być już ona tematem tym bardziej po niemal dekadzie od samego wypadku – ale nie mogę oprzeć się poczuciu, że fundamenty kolektywnej wyobraźni realizatorów tego dyplomu zbudowane są na smoleńskim rekwizytorium. Tym niemniej Burza ze Sceny Eksperymentalnej AST (tak, uczelnia ma taką!) w adaptacji Martyny Wawrzyniak i reżysera świadomie wpisuje się w zgoła odmienne dyskursy i przyporządkowuje do innej katastrofy – trwającej katastrofy klimatycznej. Przytoczę fragment kuratorskiego wręcz opisu przedstawienia: jest ono mianowicie „próbą skonstruowania twórczej myślowo koncepcji jutra. Bohaterowie i bohaterki postekologicznej rzeczywistości buntują się przeciwko rządom Prospera, odtwarzają skrawki narracji sprzed czasów katastrofy, inicjują w sobie stany graniczne, przywołują powidoki minionego świata, aby wyzwolić się spod autorytarnych rządów i dać zaczyn nowej nie-binarnej cywilizacji” (źródło: http://krakow.ast.krakow.pl/burza-rez-grzegorz-jarzyna, dostęp: 13.11.2019).

Opis ten wbrew pozorom precyzyjnie oddaje myślową zawartość spektaklu, przynajmniej na poziomie jej scenicznej ilustracji. Niebinarność wyraża się w mocno eksploatowanej fizyczności dyplomantów, gdzie role płciowe – tak jak i role w dramacie – zostały skutecznie przemieszane i zredukowane do powszechnej androgyniczności. Postekologiczna rzeczywistość, jak rozumiem, przekłada się z kolei na użycie w scenografii i kostiumach możliwie najbardziej szkodliwych i niepoddających się biodegradacji materiałów – nieoznaczone ciała jak w budżetowym science fiction sprzed paru dekad spowijają treny z przezroczystej plastikowej folii, a scena dosłownie zasypana jest styropianowym granulatem. Odtwarzanie skrawków narracji uzasadnia z kolei kolaż luźnych skojarzeń: Szekspir inkrustowany jest tu odniesieniami do współczesnej polityki i do Huxleya, udawaniem małp i użyciem tandetnych mechanicznych zabawek, uwagami na temat rasizmu i narkotyków. Nie ukrywam, że teksty padające ze sceny brzmią fatalnie, kiedy składają się na nie dopisane rozważania w rodzaju: „Czy apokalipsa to tylko koniec pewnej wizji świata?”. Za to Burza – ta brzmi wspaniale, współcześnie, mocno, zrozumiale. Wygląda na to, że do klasycznej literatury więcej zaufania niż reżyserzy średniego pokolenia mają najmłodsi aktorzy.

Nie można odmówić Jarzynie oka do pięknych obrazów – sceniczne kompozycje są tu niekiedy naprawdę estetycznym doznaniem. Nie da się też zaprzeczyć jego odwadze w wyborze formalnych zabiegów, począwszy od użycia dymu, przekraczającego nawet moje liberalne upodobania. Należy też koniecznie odnotować, że nie ma momentu, w którym miałoby się poczucie, że granice u studentów zostałyby przez niego przekroczone – choć spektakl jest dla dyplomantów niewątpliwie obciążający, nie tylko fizycznie. Natomiast to oni, młodzi aktorzy z AST, są żywiołem, który nie pozwolił Burzy stać się produkcją bliźniaczą do niesławnego G.E.N.-u. Kiedy nota o spektaklu mówi o inicjowaniu stanów granicznych – myślę, że mówi prawdę. Myślę, że zaangażowani w Burzę dyplomanci mówią prawdę. Myślę, że dlatego Szekspir brzmi w ich ustach lepiej niż Jarzyna, że jest im pokoleniowo bliższy, wiarygodniej pisze o katastrofie. I kiedy reżyser chciałby zbliżać się ku transgresji, używając multimedialnych projekcji, oni sami dla siebie szukają w swojej scenicznej obecności całkowitych aktów, nie oglądając się na Grotowskiego, zaglądając raczej w komentarze naukowców, wróżących całemu gatunkowi ludzkiemu mniej czasu, niż każdy z nich powinien mieć przed sobą.

Co lepszego im zostaje, niż okadzić przestrzeń od złych duchów białą szałwią i wejść znów w cowieczorny rytuał?

Metafizyka po studencku

Szalenie ciekawie patrzy się na napięcia między globalnymi niepokojami a reakcjami na nie – społeczeństw, twórców, rynku. Rynek działa dziś niemal natychmiastowo – dość wspomnieć, że w obliczu katastrofy klimatycznej obok bardziej czy mniej nieautoryzowanych biografii dziewczynki, Penguin Books zdążyło wydać już drukiem zbiór wystąpień Grety Thunberg (No one is too small to make a difference, Penguin Books 2019). Społeczeństwa jednak zmieniają się powoli, choć, sądząc po rozmiarach protestów w Hongkongu czy krajach Ameryki Południowej, awangarda zmiany poszerza się z każdym rokiem. A twórcy? Twórcy zdają się poruszać po zatomizowanej rzeczywistości coraz bardziej na oślep, to głosząc nie zawsze trafione tezy społeczno-polityczne, to często równie niezgrabnie zwracając się ku duchowości czy jednostkowemu doświadczeniu. Strzępka i Jarzyna mają na koncie realizacje będące niechlubnymi przykładami tych dróg.

Tymczasem podobne refleksje, jak w przypadku Świętej Joanny i Burzy, widywałem na scenach przed paroma laty. Wtedy o świecie bez stałości, o braku wektora dla buntu, o przerażeniu powszechnym wyjałowieniem znaczeń mówił off. Było kilka takich sezonów około roku 2013, z mocnym Manifestem Teatru Realistycznego, z Pankeią nieistniejącego już Nowego, może nawet z Osadem Teatru Krzyk. Ale off jak to off, zdiagnozował, co go boli, zakasał rękawy i zajął się dalej pracą z lokalnymi społecznościami na rzecz zmiany. Kolejne sceniczne wypowiedzi mówiły już o ich innej, konkretniejszej rzeczywistości. Tymczasem świat nie stał się ani o jotę bardziej stały, może tylko ukonstytuowały się wektory buntu. Dlatego tym mocniej cieszę się, widząc w obu dyplomach szczerość podobnych wątpliwości i potrzebę dawania światu własnych odpowiedzi. Pod tym względem oba są z ducha offowe i – niech to koniecznie zabrzmi jak komplement – oba mają moc wyrazu młodzieżowych teatrów.

Zarówno Święta Joanna, jak i Burza, w wykonaniu krakowskich dyplomantów, mówią przy tym przede wszystkim o tęsknocie za czymś pewnym – a pewność jest tym, co najdotkliwiej ginie w ponowoczesności. Pewność prawdy, autorytetów, niezapośredniczonego doświadczenia. Pewność przyszłości. W Joannie pada w pewnym momencie, tonem całkowicie serio, „niebo, łany zboża […] bez tych darów Bożych nie ma życia”, kiedy tymczasem wszyscy jej bohaterowie gnieżdżą się w zadymionej klitce z fototapetą przedstawiającą egzotyczną plażę z palmami. Burza jest próbą skonstruowania ekologicznego lamentu w oparciu o plastik i styropian. W świecie obu dyplomów idea – nawet jeżeli została tylko tęsknota za nią – nijak nie znajduje odbicia w rzeczywistości. Może naprawdę nie ma już na nią miejsca?

Biała szałwia jest ziołem używanym w rytuałach przez północnoamerykańskich Indian; podpalona, wydziela gęsty, duszący dym o bardzo charakterystycznym zapachu. Można dziś ją kupić w prawie każdym sklepie ezoterycznym. Jej sprzedawcy zachęcają, że „dosłowna kąpiel w jej dymie zmywa brudy naszej duszy, wypędza żerujące na nas istoty, wampiry energetyczne i usuwa wszelkiego rodzaju podpięcia” (Biała szałwia – skuteczne oczyszczanie ze złych energii, źródło: https://www.odkrywamyzakryte.com/biala-szalwia/, dostęp: 13.11.2019).

W bezideowym świecie palenie białej szałwii wydaje się być najprostszym gestem zwrotu naraz ku naturze i duchowości. Podejrzewam, że aktorzy obu dyplomów, zapytani, czy zdarza im się używać jej poza sceną, odpowiedzą twierdząco, niezależnie od wiary w metafizyczne narracje. Ja też odpowiedziałbym twierdząco. Nic nie jest pewne, kiedy w perspektywie tylko katastrofa.

Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie
Święta Joanna George’a Bernarda Shawa
tłumaczenie Michał Czyż, Florian Sobieniowski
reżyseria Monika Strzępka
scenografia, kostiumy Arek Ślesiński
choreografia Dominika Knapik
opracowanie muzyczne Borys Kunkiewicz
premiera 11 października 2019

 

Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie
Burza Williama Szekspira
tłumaczenie Stanisław Barańczak
adaptacja Grzegorz Jarzyna, Martyna Wawrzyniak
reżyseria, opracowanie muzyczne Grzegorz Jarzyna
scenografia Fabien Lédé
kostiumy, charakteryzacja Anna Axer Fijałkowska
światło Aleksandr Prowaliński
muzyka Piotr Kurek
wideo Marek Kozakiewicz
premiera 23 października 2019

pracownik kultury, publicysta, scenograf, animator. Obserwator i praktyk kultury offowej, prowadzi trzeciosektorowy kolektyw DLA KONTRASTU.