
Święte krowy
Jak to w podróży, czy też jak podczas każdych uczciwych poszukiwań, odkryliśmy coś innego niż to, czego szukaliśmy. Nie coś przeciwnego. Po prostu innego.
Pojechaliśmy do Meksyku. My, czyli Łukasz Witt-Michałowski i ekipa zaproszona przez niego do projektu lubelskiej Sceny Prapremier In vitro. Pojechaliśmy szukać śladów i świadków Ludwika Margulesa, polskiego Żyda, który w latach pięćdziesiątych wyjechał z Warszawy do Mexico City. Tam, nie znając hiszpańskiego, mówił do Meksykanów po łacinie, po czym zaczął robić teatr. Po czym został wielką postacią meksykańskiego teatru. Wielkim reżyserem. Dziś jest legendą i punktem odniesienia. Każdy, kto zajmuje się teatrem w Meksyku, oczywiście zna Margulesa, tego Polaka, który na początku mówił po łacinie. Nawet młodsi aktorzy potrafią wymienić tytuły jego spektakli. Reżyserzy, dla których Margules był Mistrzem, jego aktorzy, jego współpracownicy, teatrolodzy, którzy go pamiętają, mówią o nim z miłością i z tego rodzaju najwyższym szacunkiem, z jakim w Polsce mówi się o Kantorze i Grotowskim.
Odwiedzaliśmy ludzi, którzy go znali, i miejsca, w których pracował. Pojechaliśmy na pustynię na meksykańsko-amerykańskim pograniczu, żeby spotkać się z jego asystentką, Hildą Valencią, która na tych rubieżach robi teatr i festiwal szekspirowski, i chciała właśnie, żebyśmy, zbierając materiał o Margulesie, zobaczyli pustynię. Oglądaliśmy zdjęcia i nagrania z jego spektakli, pytaliśmy: jak i dlaczego tak. I krok po kroku, wywiad po wywiadzie, zaczynała się wyłaniać inna opowieść.
Był trudny w pracy. Był tyranem. Kazał aktorowi powtarzać setki razy pod rząd tę samą scenę, mówiąc „Nie!”. Doprowadzał swoich aktorów do skrajnych stanów emocjonalnych i psychicznych. Nie rozumiał, że można mieć życie poza teatrem. Jako reżyser był despotą absolutnym. Krążą historie o aktorach, którzy tego nie wytrzymali psychicznie. Skąd my znamy takie opowieści? Lubił kobiety, szczególnie młode kobiety. Lubił młode aktorki. Kto Mistrzowi zabroni?
– Z całą pewnością nie przetrwałby epoki #metoo. Żaden z nich by nie przetrwał. Żaden z tych wielkich – mówi scenografka Margulesa, Monika Raja. To w rozmowie z nią klaruje się, że istnieją kustosze pamięci o wielkim Artyście, ale są też buntownicy, którzy uważają, że ten model reżyserii, ten model tworzenia teatru, oparty na despotyzmie i przemocy, należy absolutnie zrewidować. Pytanie: „Co z tego, że dyktatura i przemoc, skoro powstała z tego wielka sztuka?”, zostaje odwrócone: „Co z tego, że powstała wielka sztuka?”. Chodzi o lepszą sztukę – czy o lepszy świat? Dlaczego rozgrzesza się przemoc? Czy cel uświęca środki? Czy dwudziestowieczne dyktatury polityczne i dwudziestowieczne dyktatury teatralne nie są ze sobą powiązane w prostszy sposób, niż mogłoby się wydawać? Czy nie stoi za nimi to samo spojrzenie, które uświęca urzeczywistniającą się w bólach ideę i całkowicie usprawiedliwia krwawe ofiary, które trzeba ponieść? Ich odpowiedź na pytanie: „Czy dla idei można zniszczyć człowieka?”, nie jest przypadkiem taka sama? Czy nie takie samo jest ich rozumienie demokracji, którą bezwzględnie trzeba znieść, żeby osiągnąć wyższy cel? Czy reżyser dyktator i polityk dyktator nie wyrastają z tego samego zatrutego pnia?
Wydaje się, że Meksykanom łatwiej zadawać takie pytania niż nam. My w ogóle jesteśmy skrytymi, pełnymi zahamowań i lęków ludźmi Północy w porównaniu z nimi.
Laura, ukochana aktorka Margulesa, wspaniała aktorka, która tęskni za nim i wzrusza się głęboko, mówiąc o nim, twierdzi, że nie chciałaby, żeby dzisiejsi młodzi aktorzy byli narażeni na takie metody pracy. – Myślę, że można to było zrobić bez tej przemocy – mówi.
Jego uczeń, Ruben Ortiz, mówi o świecie wielkich dwudziestowiecznych reżyserów, który przeminął, i dobrze, że przeminął.
– Dowiedzieliśmy się, czego się mieliśmy dowiedzieć, i wystarczy – mówi. Dodaje, że dla nich, dla tych wielkich mistrzów reżyserii, publiczność była nieważna. Miała siedzieć cicho i patrzeć, i podziwiać. W zasadzie mogło jej nie być. Sztuka tworzy się i odbywa bez widzów, a oni są dodatkiem. Mówi, że on sam chce odwrotnie. To publiczność jest w centrum. Na drugim miejscu są aktorzy, a reżyser usuwa się w cień. Ideałem jest, kiedy reżyser w ogóle nie jest potrzebny, a całość tworzy się demokratycznie.
Tamto się skończyło razem z całym tym wiekiem totalitaryzmów i dyktatur. Świat się zmienił. Wykonał obrót, odsłaniając podszewkę tamtego.
Uczestniczymy w spektaklu Rubena przypominającym warsztaty dla publiczności, która, inspirowana przez aktorów, dyskutuje i wyciąga wnioski. Drugi biegun.
Rodolfo, znawca twórczości Margulesa, autor książki o nim, zapytany, jaki teatr dziś robiłby Mistrz, odpowiada: – Był człowiekiem swoich czasów…
– Nie ma powodów, żeby tej historii nie poddać rewizji, jak każdej historii – mówi Monika Raja.
Ostatni akcent pada na imprezie końcowej z młodszymi aktorami, którzy o wielkich mistrzach teatru XX wieku mówią: – Aha, te święte krowy!
Nie tęsknią.