12/2019
Magdalena Drab

Werystycznie

 

 

Wszystko takie ładne. W radio zapowiedzieli, że będą tańce, koncerty i wata cukrowa. Coś dla każdego. I przebrania, i zbroje, i kontusze, i wianki, i prace z bibuły, i makiety ułanów na zgrabnych konikach, i konkurs recytacji dziecięcej, i biegi, i śpiewy, i pamiątki z plastiku. Na klombach kwiatuszki białe i czerwone ułożone we wzory. Same by tak ładnie nie potrafiły wyrosnąć. Niesforne kwiaty. Gdyby im pozwolić, toby rosły gdzie popadnie, bez żadnego porządku, koncepcji. Albo, co gorsza, zwiędłyby. Tak się może zdarzyć o tej porze roku. Dobrze, że ludzie tacy sprytni. Chwasty wyrwą, kwiaty posadzą, ochronią. I dopilnują, by wszystko było we właściwych kolorach i kształtach.

Jest też rewers tego festynu. Brzydota. Na przykład wspaniale wyeksponowana na wystawie Polska/Brama Michała Szlagi. Odważny i bezwstydny portret kraju. Prawda na stół – tak zdjęcia zostały zaprezentowane, ułożone na stoliczkach jak w rodzinnym albumie. Surowe, wulgarne obrazy libacji, imprezowych pocałunków na kaflach i gumolitach, tandetnych biesiad pod portretem jakiegoś kosmonauty, rozjechanych zwierząt, i kilka melancholijnych pejzaży. Pomyślałam: polski Martin Parr. Płaskie, prześwietlone okropieństwo rzeczywistości przeciwstawione patosowi walki ideowej, powszechnej dumy. Opis podskórnego umierania. Piękne brzydactwo. Bezwstydny kawałek Polski. Choćby najodważniej pokazany, zawsze tylko kawałek.

Wszyscy próbują skroić rzeczywistość na miarę tak, żeby wreszcie stała się czytelna i możliwa do ogarnięcia. Twórczość – najbardziej nietrafna nazwa na odejmowanie tego, co zakłóca przekaz. Słowo to w gruncie rzeczy niedopowiedzenie. Opowieść to notatka. Obraz to mgnienie. Portret to tylko wrażenie osoby. Ciągle coś nas przerasta, o coś jest za dużo. Coś jest zbyt głupie, a coś zbyt skomplikowane, czegoś się boimy, coś nas obrzydza. I co robimy? Tniemy.

Teraz będzie patetycznie. To będzie modlitwa ateisty. Przemówienie do wytworu, który jest stworzony, wykrojony tak, żeby ładnie wpasował się w mapę. Do pojęcia, które ciągle nie spełnia wszystkich oczekiwań, wymaga doszlifowania, amputacji niewygodnych szczegółów i kończyn, makijażu i opisu. Do pojęcia, które określa coś, co jest, a jednak wymyka się zadowalającym definicjom, przecieka przez palce, umyka, nieoczekiwanie rozrasta się, choruje, pęcznieje, robi się raz szpetne, a innym razem obłędnie piękne. Uwaga, zaczynam.

Polsko, ty, która jak dzieci i ryby jesteś pozbawiona głosu, dokonaj wigilijnego cudu. Przemów i przedstaw się ładnie. Znajdź lepsze narzędzia niż słowo, obraz czy klomb kwiatów, żeby opowiedzieć o sobie w sposób wyczerpujący, który raz na zawsze zamknie wszystkie usta, unieważni wszystkie streszczenia. Bądź wreszcie, z całym bogactwem szczegółów i zaskakujących przeobrażeń. Przytul wszystko, co nie zmieściło się w kadrze, wyparowało z pamięci. Bądź sobie nienazwana przez ludzi.

A może powinnam sformułować to przemówienie inaczej? Skierować je do innego adresata? Nie liczyć tak bardzo na cuda? Może problem nie dotyczy tylko pojęć abstrakcyjnych. Bo kto ci da, człowieku, prawo do wystąpienia na reprezentacyjnym zdjęciu z dziurą w skarpecie, z oczkiem w rajstopach? Kto ci da prawo do włosów na kłykciach? Do przebarwień, brodawek i krostek? O, biedny człowieku, tak niepasujący do legend i bajek, do żurnali, do ładnie oszlifowanej szafeczki, narzutki z bawełny i aksamitnej podusi. Kto się zgodzi na twoje przemijanie, zawodność, tchórzostwo i bezradność? Pod twoim paznokciem zawsze znajdzie się jakaś grudka brudu. Nie wystarczy cię uprać w czterdziestu stopniach ani przetrzeć ściereczką. Zawsze jesteś choć w centymetrze felerny i wstyd za wstydem spadają ci na głowę. Jak z łupieżem, potem i śliną masz walczyć o szacunek, kiedy za wzór masz pomnik. Wszystko w ogrodach i wnętrzach krzyczy jednolitością. I jak w tym wygląda człowiek? Świątynia szczegółu. Dywan porów i włosków. Sam siebie próbujesz nie zauważyć. Kto ci da prawo do bycia nieudanym, przemijającym, brzydkim, kiedy sam sobie go nie dajesz? Może artysta czasem by chciał stworzyć twój doskonały portret. Uczciwy, pojemny, bezwstydny. Ale ma tylko zamienniki, media, narzędzia prostsze niż ty sam, nieporanione. Skrót. I tak cię wygładza pędzelkiem, zamienia w książkę z ładnym grzbietem stojącą na regale, w rzeźbę, co wspaniale prezentuje się obok dębowej komódki. Czasem ten artysta spróbuje prysnąć czerwoną farbą w oczy widzów, ale to tylko ocenzurowana krew, która nie pachnie brzydko, nie psuje się, jej strata nie boli, co najwyżej kosztuje. Cała złożoność grzęźnie gdzieś w gardle, zostaje tu, gdzie jest, nieprzetłumaczalna. Potem ktoś ją ogląda i próbuje tłumaczyć na własny ból, natłok myśli i doznań. Może się obrazi, może będzie klaskać? A ile treści przepadnie po drodze? Nigdy nie wiadomo.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.