12/2019
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Maszyna scenograficzna

 

 

To przedstawienie grane jest już trzy lata, ale publiczność po każdym pokazie fetuje jego twórców jak na premierze. Podczas braw petersburscy widzowie zrywają się z miejsc i podchodzą do rampy, fotografują aktorów i głośno im dziękują. Działa sława Lwa Dodina, jego talent, odwaga i niezależność, działa dramat Williama Szekspira, przede wszystkim jednak działa spektakl, poruszająca inscenizacja Hamleta w Małym Akademickim Teatrze Dramatycznym. I w Rosji Putina.

Szatniarka zaproponowała mi lornetkę, ale nie wziąłem i potem żałowałem, bo przydałby mi się ten staroświecki instrument w nowoczesnym teatrze. Przedstawienie trwa dwie godziny i prawie połowę tego czasu aktorzy znajdują się poza sceną. Przestrzenią ich gry jest widownia, a dokładniej dwie ścieżki wzdłuż i w poprzek, pod sceną. Siedzę w przedostatnim rzędzie i widzę tylko głowy występujących, migające ramiona, piersi, plecy. Widzowie z tyłu wstają, mnie nie wypada, domyślam się jednak, że ta niewygoda jest zaplanowana. Hamlet, Gertruda, Klaudiusz, Ofelia i Poloniusz mają pozostać dla mnie trochę niewidoczni, bo choć fizycznie istnieją, jeszcze nie stali się postaciami dramatu – i wcale nie chcą nimi być.

Przyjechałem do Petersburga, by wraz z rosyjskimi krytykami zastanawiać się nad problemami współczesnego teatru. Wśród niepokojących mnie zjawisk wymieniłem ekspansję filmowych projekcji i ubytek materialnej scenografii, która bywa prawdziwą maszyną do produkcji znaczeń. Gdy znika, spektakl traci swoją głębię, dosłownie i w przenośni. Na płaskim tle płaskie postaci wykrzykują płaskie slogany, naiwnie wierząc w sprawczość swoich gestów. Gdy scenografia się pojawia, świat zyskuje nowy wymiar. W Petersburgu jest to wymiar tragiczny.

Scenografia decyduje w Hamlecie Dodina o sensie działań aktorskich, wyznacza kierunek akcji, sprawia, że sam teatr staje się tu wstrząsającą metaforą losu. Aleksander Borowski zdemontował sceniczną podłogę, nakrywając podscenie wielką drewnianą kratą. Wystarczy rzut oka, by stwierdzić, że Dania jest więzieniem, i to więzieniem o szczególnym rygorze. Krata kryje ciemne podziemie, w którym przepadają bohaterowie. Czy można się im dziwić, że tak długo nie chcieli wejść na scenę? Na widowni mogli jeszcze się łudzić, że uda im się uniknąć swego przeznaczenia. Udawali, dokazywali, byle tylko opóźnić ten decydujący o wszystkim moment. Kiedy wreszcie wspięli się na kratę, nie było już dla nich ucieczki. Scenę z trzech stron otaczają w spektaklu zasłonięte rusztowania. Gdy Hamlet obnaży kłamstwo matki i ojczyma, zerwie foliowe zasłony, a z rusztowania spadać będą kolejne ofiary. Prosto do grobu.

Dodin przepisał Hamleta na współczesny dramat rodzinny z politycznym podtekstem. Skrócił dramatyczne przebiegi, zrezygnował z kilku postaci, przede wszystkim uprościł mechanizm zabijania. Skoro śmierć czeka tu każdego, sposób, w jaki giną bohaterowie, nie jest szczególnie istotny. W drugiej części przedstawienia grobowe dziury wypełniają się trupami, a sześciu rosłych grabarzy zakrywa je ciężkimi płytami, które na koniec tworzą lśniącą scenę. Można zaczynać, ale nie ma komu.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.