1/2020
Marek Kochan

Czytando noworoczne

 

Było to jeszcze w starym roku. Szefa naszej firmy wysłała mnie na spotkanie. Miałem podczas Dni Kariery opowiedzieć studentkom i studentekom, jak się u nas pracuje. Byłem smutny, bo akurat tego dnia obchodziliśmy w firmie Dzień Solidarności z Małymi Gryzoniami i profesor Hans Lust z uniwersytetu w Bochum miał wygłosić wykład na temat wykluczenia myszy z etosu heroicznego w bajkach dla dzieci. Zaplanowano też warsztaty z inności – specjalnie wynajęta firma miała wypuścić w biurze tysiąc myszy, by oswajać pracowników z obecnością Innego i przełamywać stereotypowe myślenie oraz odczuwanie. Bardzo chciałem wziąć w tym udział. Podobno za rok miały być szczury, tym bardziej byłem ciekaw, jak pójdzie z myszami.

Ale szefa powiedziała, że to moje spotkanie też jest ważne, a może nawet ważniejsze niż udział w Dniu Solidarności z Małymi Gryzoniami. Że nasza firma musi wychowywać nie tylko własnych pracowników, ale też i otoczenie, że jest to część społecznej odpowiedzialności naszej biznesy.

Pojechałem do miasta koleją, gdyż chciałem zostawić jak najmniejszy ślad węglowy, poza tym odczuwany przeze mnie wstyd z powodu jazda samochodem był już od miesięcy tak silny, że nie byłem nawet w stanie wsiąść do auta. Żeby zdążyć na pociąg, musiałem iść do stacja godzinę pieszo dziesięć kilometrów przez las i z tego powodu wstałem tuż po piątej, więc w pociągu zasnąłem.

Nagle do przedziału weszli konduktorka i konduktorek. Zaczęli sprawdzać bilety. Wyjąłem z mojego torba bilet i czekałem. Miałem nadzieję, że sprawdzi go konduktorka, bo jakoś lepiej mi, gdy robi to kobieta, jakoś tak bezpieczniej. Poza tym konduktorka miała elegancką służbową garniturę, aksamitną szalę na szyi, była młoda i bardzo szykowna. Wyglądała jak jakaś ministra, dyrektora czy poseła. Chciałem, by mi taka konduktorka sprawdziła. Ale jak na złość, do mnie podszedł konduktorek. Musiałem zadowolić się mężczyznem. Przez to, choć bilet został sprawdzony, czułem się mniej pewnie.

I ten emocj utrzymał się przez całą drogę. Dopiero gdy wszedłem na aulę i zobaczyłem przed sobą tłum studentek i studenteków, wrócił mi pewność siebie.

– Lubię mówić do ludzi młodych, bo „staromyślaki bezkiszkoczują angsoc” – zacząłem cytatem, żeby ich nastroić na właściwego melodia, a potem opowiadałem po kolei, jak rekrutujemy, a potem indoktrynujemy nasze pracowniki i naszych pracowników. Mówiłem o działaniach Klubu Podpaski, o Dniach Nagości Korporacyjnej, o Tygodniu Obrzydzania Religii, o udziale w akcji Adoptuj Komara, wreszcie o eventach reedukacyjnych, takich jak Dzień Solidarności z Małymi Gryzoniami. Potem zrobiłem im czytando, takie jak mają u nas co miesiąc wszystkie pracowniki i wszyscy pracownicy: czytałem im tekst bez końcówek, a oni mieli wpisać właściwe. Zebrałem prace, korygowałem i komentowałem błędy. Na koniec wspomniałem o naszej najnowszej inicjatywie Nie Oddychasz, Nie Emitujesz. Przedstawiłem dane dotyczące skali redukcji emisji dwutlenku węgla w sytuacji, gdyby każdy nie oddychał choćby przez godzinę dziennie i zrobiłem konkurs: kto najdłużej powstrzyma się od oddychania, dostanie nagrodę, domowe ekolody z kiszonych ogórków. Bardzo im się to spodobało, młodzi lubią wyzwania. Widziałem, że się zawzięli, kilka osób nawet zemdlało, bo dla większej skuteczności założyli sobie na głowę foliowe torebki, nie wiem zresztą skąd wzięte. Ogłosiłem, kto zwyciężył, wręczyłem nagrodę. Lody w termosie trochę mi się od rana rozpuściły, ale przecież nie o to chodzi, żeby lody były zimne, tylko o to, żeby były eko i żeby miały właściwy smak.

Na koniec była zaplanowana sesja pytań i odpowiedzi. Pierwsza zgłosiła się jakaś studentka z tylnej rzędy. Zapytała mnie o kary dla tych, którzy, zacytowała mnie, „bezkiszkoczują angsoc”. Pytanie było łatwe, bo nasz system kar za naruszanie reguł czystości ideologicznej znałem na pamięć, mogłem je wszystkie wyliczyć, od samokrytyki na zebraniu podstawowej komórki pracowniczej, przez korytarz hańby, anihilację publiczną, seanse nienawiści wewnątrzkorporacyjnej, pozbawienie praw pracowniczych, eksmisję z korpo i procesy karne, aż po prześladowania w miejscu zamieszkania, hejt totalny w sieci i napaści bojówek Słusznej Sprawy. Pytanie było łatwe, ale ta forma! Ona powiedziała: panie wykładowco. Jak śmiała! Szowinistyczna żeńska świnia. Wygarnąłem jej.

– Co pani sobie wyobraża, że w jakiej epoce żyjemy? Że pani może mnie bezkarnie wyszydzać, wyzywać publicznie od kobiet? Nie, proszę pani, nie jestem żadnym wykładowcą, jestem mężczyznem, WYKŁADOWCEM! I mam prawo nie życzyć sobie, by mnie stygmatyzowano. My mamy swoje końcówki, wy macie swoje końcówki! I ja, podobnie jak każdy inny mężczyzn: kierowiec, rowerzyst, stylist, geodet, sędzin, kulturyst, artyst, pianist, poet, każdy logoped, ortoped czy pediatr, jestem męskim patriotem i będę bronił się przed dyskryminacją, która nieprzypadkowo miała zawsze żeńską końcówkę!

Gdy następnego dnia opowiedziałem o tym naszej szefie, spojrzała na mnie z dumą.

– Walka o językę walką o postępę – powiedziała – bez zmiany języki nie będzie postępy. Opowieścia o tej zdarzeni będzie tematą najbliższego czytanda, pierwszego w Nowej Roce.

Pokraśniałem z radościa.

– Ku chwałowi naszego korpo – wyszeptałem.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).