1/2020

Studium spojrzenia

Bartosz Bielenia nie buduje swej postaci na słowach i dialogach – tych stosunkowo mało jest w filmie Boże Ciało Jana Komasy – lecz na rodzącej się wolno myśli, na drobnym geście, charakterystycznej mimice.

Obrazek ilustrujący tekst Studium spojrzenia

CAP/RFS/Capital Pictures/East News

 

Anielskie, a zarazem niepokojące, napawające lękiem. Raz narkotycznie powiększone, szaleńcze, innym znów razem mądre, współczujące. Głęboko błękitne, nieco zamglone. Oczy. One budują postać, widać w nich skrywane emocje i rodzącą się myśl. Spojrzenie to jeden z najważniejszych środków, którymi posługuje się Bartosz Bielenia, tworząc postać Daniela w filmie Boże Ciało.

Bohater Bieleni nie jest jednoznaczny, nie mieści się w schematach i znanych stereotypach. Filmowy Daniel to chłopak, który jako nastolatek okradał sklepy, imprezował, czasem brał narkotyki. Trafił do poprawczaka za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Ma jednak swój duchowy świat. Znajduje azyl w wierze. To skomplikowana osobowość, pełna niedomówień, sprzeczności. Już od pierwszych ujęć można ją polubić, a zarazem odczuwać do niej pewną odrazę. W pierwszej scenie, dziejącej się w warsztacie stolarskim w domu poprawczym, kiedy współosadzeni znęcają się nad chłopakiem, Daniel zostaje wyznaczony do stania na czatach. Przyjmuje rolę bez sprzeciwu. Rozumie zasady tego świata. Z drugiej strony jako jedyny pomaga cierpiącemu chłopakowi wstać. W kolejnej odsłonie z zaangażowaniem i znajomością rytu służy do mszy świętej, czysto śpiewa, z dużym zainteresowaniem, a nawet podziwem słucha księdza Tomasza. Zaintrygują go zwłaszcza słowa z kazania: „Jesteśmy tu po to, by coś sobie przypomnieć. Każdy jest kapłanem Chrystusa”. Sam chciałby być księdzem, ale brak matury i wyrok uniemożliwiają mu wstąpienie do seminarium. Jak podpowiada ksiądz Tomasz, jest jednak wiele sposobów na robienie dobra. Czy Daniel naprawdę jest głęboko wierzącym chłopakiem ze skomplikowanym życiorysem, czy raczej nigdy nie miał prawdziwych autorytetów i postać duchownego z poprawczaka – może jedynej osoby, która wzbudza szacunek i widzi w nim wartościowego człowieka – podpowiada, co robić w życiu?

Bartosz Bielenia nie buduje swej postaci na słowach i dialogach – tych stosunkowo mało jest w filmie Jana Komasy – lecz na rodzącej się wolno myśli, na drobnym geście, charakterystycznej mimice. Zanim cokolwiek powie, przez chwilę zastanawia się, rozważa, analizuje. Jest inteligentny. Dokładnie obserwuje rzeczywistość i wyciąga wnioski. Kamera często najeżdża na jego oczy – nieco zamyślone, smutne. Początkowo dla zabawy, by zaimponować dziewczynie, Daniel wchodzi w grę – udaje, że jest kapłanem. Niewinny żart ze względu na okoliczności – w parafii brak księdza, który musiał udać się na leczenie (najprawdopodobniej alkoholowy odwyk) – przemienia się w bardzo poważne zadanie. Daniel licząc, że uda mu się uciec z parafii, z uśmiechem wkłada koloratkę i przygląda się sobie w lustrze (podobnie robił na inicjującej życie na wolności imprezie). Podoba mu się i nieco bawi go taki „on nie on”. Ale już za chwilę odbicie z lustra stanie się najbardziej realną postacią dla wiernych. Chłopak, podszywając się pod księdza Tomasza, spotyka się z problemami wspólnoty małego miasteczka. Dostrzega, jak wiele jest do zrobienia, jak ważna jest tu rola kapłana i jak duże są pokładane w nim nadzieje.

Jan Komasa nie patrzy na kler z surowym krytycyzmem. Widzi samotność księży, ich uzależnienie od społecznych układów i oczekiwań. „Ludzi dużo, wiernych mało” – skarży się proboszcz, świetnie zagrany przez Zdzisława Wardejna. Reżyser dostrzega słabości duchownych: alkoholizm, wypalenie, ale też ich funkcję terapeutyczną i oczywiście duchową. To, że posługa kapłańska nie jest teatrem, w którym można nauczyć się roli i, przywdziewając kostium, wcielić się w postać, pokazuje świetnie zagrana przez Bielenię scena ostatniego namaszczenia. W jedną z pierwszych nocy swego „kapłańskiego” życia Daniel zostaje wezwany do umierającej staruszki. Jest przerażony. Z jednej strony nie wie, jak jako kapłan ma pomóc kobiecie, z drugiej – choć niejedno już w życiu widział – nie potrafi zmierzyć się z prawdziwym umieraniem. Tak bliskie spotkanie ze śmiercią napawa go strachem i każe stanąć wobec największej tajemnicy życia. Chwilę trwa, zanim przekracza próg pokoju umierającej. Siła śmierci obezwładnia go, paraliżuje. Widać to w jego powiększonych oczach, słychać w głośnym oddechu. Nie znajduje słów, nie wie, jak powinien przebiegać sakrament namaszczenia chorych, czuje ogrom odpowiedzialności. Udaje mu się wreszcie drżącym głosem powiedzieć: „Nie umrzesz”. Te słowa, o symbolicznym dla chrześcijanina znaczeniu, pozwalają kobiecie odejść z nadzieją.

Graniczne zdarzenie zostawia ślad. Daniel nie śpi całą noc. Jeszcze nad ranem z pochyloną głową odreagowuje śmierć kobiety. Pozwala mu to lepiej zrozumieć rodziny z miasteczka, które w wypadku samochodowym straciły swoich bliskich – szóstkę nastolatków. Spotkanie ze śmiercią uświadamia, czym może być strata. Staje się też momentem przejścia dla samego Daniela. Chyba od tego czasu zaczyna rozumieć, jaka ciąży na nim odpowiedzialność, i że cokolwiek uczyni, nie zrobi tego w swoim imieniu, lecz Boga.

Bielenia stworzył postać księdza niestereotypowego, ale postępującego zgodnie z zasadą biblijną „tak tak, nie nie”. Niekłamaną szczerością z każdym dniem coraz bardziej przekonuje do siebie wiernych, czego wyrazem są przynoszone dowody wdzięczności, nie tylko w postaci alkoholu, ale przede wszystkim podpisywanych z podziękowaniami zdjęć i laurek. A przecież fizyczność Daniela nie pomaga mu szybko budować autorytetu. Jest młody, drobny, bardzo krótko ostrzyżony. Ubrany w dresową bluzę, bardziej przypomina osiedlowego opryszka niż duchownego. Nietuzinkowy kapłan szybko wzbudza jednak zaufanie młodzieży, która czuje w nim ziomka. Łatwo się z nim rozmawia, „księdzu” wiele rozumie i chyba sam niejedno przeżył. Ale Daniel nie idzie na kompromisy, nawet wtedy, gdy tłumaczy młodym zasadność celibatu. Walczy o dobro, sprawiedliwość, miłosierdzie. Czasem uczy pokory, jak wówczas, gdy na poświęceniu jednego z budynków tartaku każe wójtowi i zgromadzonym gościom klęknąć w błocie i pomodlić się gorliwie. Wypowiada wówczas odważne słowa o chorobie na władzę, wielkość, bycie lepszym. Chce bowiem pokazać, że nasze relacje z duchownymi często sprowadzają się do wymiany usług: ksiądz poświęci, a wójt sowicie zapłaci. „Ksiądz ma rację, ale to wójt ma władzę” – pada w jednym z dialogów.

Daniela nie interesują ustępstwa, lecz jasne, bezkompromisowe rozwiązania. Oznacza to, że czasem staje za wspólnotą, a czasem przeciwko niej. To jedyna osoba, która może pomóc pokonać traumę rodzicom, którzy w wypadku samochodowym stracili swoje nastoletnie dzieci. Fakt, że jest z zewnątrz, nie zna szczegółów historii, ale jest duchownym, pozwala mu zdobyć zaufanie i zbliżyć się do cierpiących: modlić się z nimi, rozmawiać, wreszcie przepracowywać stratę. Doświadczenie wyniesione z poprawczaka sprawia, że potrafi nauczyć osieroconych rodziców mierzyć się z bólem, wściekłością, wykrzyczeć żal i rozpacz. Ale są tematy, których nie może rozwiązać efektownymi gestami, prostym zdaniem, własną obecnością. Daniel mierzy się bowiem z podziałem wspólnoty, nieustępliwością części mieszkańców, ich nienawiścią. Bliscy ofiar nie chcą, by na cmentarzu pochować kierowcę, który zderzył się z samochodem młodzieży. „Na to naszej zgody nie ma”. W ich świecie wszystko jest proste, czarno-białe: dzieci były niewinne, katem był niezbyt lubiany przez wszystkich Sławek. Morderca nie zasługuje na pochówek w tej samej ziemi co ofiary. Daniel, choć dzięki Marcie – siostrze zabitego Kuby i córce kościelnej – dowiedział się, że wracająca z imprezy młodzież była pod wpływem narkotyków i prawdziwą ofiarą wypadku może być kierowca drugiego samochodu, nie może użyć tego argumentu, by pochować Sławka. Jest granica, której nie wolno mu przekroczyć i za którą zawsze pozostaje obcym. Nawet Marta (Eliza Rycembel) nie przyzna, że to prawda. Taka informacja byłaby zbyt trudna do przyjęcia przez rodziców ofiar. Daniel musi zaryzykować i postąpić wbrew społecznym oczekiwaniom, a zgodnie z własnym sumieniem – pochowa Sławka na lokalnym cmentarzu.

Kapłan Bieleni jest charyzmatyczny, niesztampowy. W pracy duszpasterskiej korzysta nie z książkowego wykształcenia, lecz z życiowych doświadczeń. Wywołuje zdziwienie, kiedy na spowiedzi matce bijącej swego syna zaleca w ramach pokuty, by wybrała się z dzieckiem na rower. Wie, że przemiana człowieka nie przychodzi dzięki klepaniu tradycyjnych modlitw, lecz poprzez działanie. Żywiołowością i żarliwością wiary stara się zarazić innych, jak na przykład podczas chrztu, gdy z niekłamaną radością tłumaczy, czym jest sakrament, jaka jest jego wymowa dla każdego ochrzczonego i dla całej wspólnoty. Przyjmuje wiarę z dziecięcą prostotą. Jest obecny w życiu mieszkańców: modli się przy tablicy ze zdjęciami, gra w piłkę, tańczy na festynie. Ma czas dla młodych i starych, jest zaangażowany w kościele i na ulicach miasteczka.

Daniel nie poddaje się, nigdy nie ucieka, nawet wówczas, kiedy odczuwa strach – i to uczucie nie jest mu obce. W sytuacjach kryzysowych nie panikuje, lecz czeka, zastanawia się, stara się opanować emocje i dopiero działa. Tak było podczas odprawiania pierwszej mszy świętej, tak samo, gdy szukał rozwiązania, by pochować męża wykluczonej ze społeczności wdowy. Aktor prostymi, ale sugestywnymi gestami zaznacza zdenerwowanie bohatera: Daniel często przygryza wargi, nerwowo potrząsa nogami, rozszerza z niepokojem oczy. Nie traci jednak głowy nawet wtedy, gdy jego kłamstwo może wyjść na jaw i policja prosi go o legitymację kapłańską. Zawsze najpierw zastanawia się, a potem mówi. Tylko wobec jednej osoby wyraźnie odczuwa obawy i respekt. To ksiądz Tomasz. Gdy kapłan przyjeżdża do miasta i odkrywa prawdę, Daniel nie potrafi patrzeć mu w oczy, znów w charakterystyczny sposób przygryza wargi. W towarzystwie księdza Tomasza czuje się zdecydowanie słabszy, przyjmuje pozę poddańczą, chowa się we własnych ramionach, jak dziecko, które boi się konsekwencji swoich czynów.

Budowaniu postaci służą bardzo dobre zdjęcia Piotra Sobocińskiego. Nie przypadkiem wiele ważnych scen rozgrywa się w nocy. Jeszcze w poprawczaku widzimy Daniela, jak w swojej celi w nocy modli się na różańcu. Otoczony przytłumionym, ciepłym, złotym światłem przypomina jednego z bohaterów obrazów Caravaggia. Jak modele włoskiego malarza jest zwyczajnym człowiekiem, niepozbawionym wad i ciemnych kart życiorysu, ale jest też w nim głód Boga. Owo sacrum i profanum spaja wypełniający celę światłocień. Także w nocy Daniel studiuje przebieg liturgii, zanim pierwszy raz stanie przy ołtarzu. W jednej ręce trzyma papierosa – swój nieodłączny atrybut, a w drugiej książkę. Korzysta tylko ze światła telefonicznej latarki, by nikt nie zauważył, że nie śpi całą noc. O symbolicznym brzasku jest gotowy, by odprawić mszę i stać się księdzem. Ciemna noc jest dla niego doświadczeniem spotkania Boga. Przez mrok przebija się światło. Daniel przemienia się w Tomasza (imiona te mają ważne biblijne konotacje: Daniel to jeden z czterech najważniejszych proroków Starego Testamentu, odznaczał się wyjątkową inteligencją i darem czytania snów; Tomasz zaś był apostołem Chrystusa, który musiał naocznie przekonać się o zmartwychwstaniu Pana, potem sam został męczennikiem). Tożsamość chłopaka zaciera się. Nie ma święceń, nie jest prawdziwym kapłanem, a jednak kiedy Marta przychodzi do niego w nocy i jej intencje stają się jasne, waha się, czy wejść w fizyczną relację z dziewczyną. Czy powinien dochować czystości, czy po seksualnym zbliżeniu nie będzie musiał odejść? Jest księdzem, czy tylko przebierańcem? Obraz ten wzmacnia i uwiarygadnia odegrana dużo wcześniej scena seksu z przypadkową dziewczyną podczas imprezy, kiedy Daniel wyszedł z poprawczaka. Wówczas chłopak traktował seks jedynie jako zaspokojenie popędu, czynność fizjologiczną. Teraz bliskość z Martą jest czułością, zbliżeniem dwóch bardzo bliskich sobie osób.

Daniel Bartosza Bieleni to jedna z filmowych figur Jezusa Chrystusa. Z perspektywy teologicznej można widzieć w nim figurę Chrystusa przebaczającego i przywracającego nadzieję; Chrystusa frasobliwego, jak wtedy, gdy z charakterystycznym gestem pochylonej głowy czyta obrzydliwe anonimy wysyłane wdowie; Nauczyciela, przyczyniającego się, czasem boleśnie, do przemiany uczniów; wreszcie – kiedy jego kłamstwo wychodzi na jaw i ksiądz Tomasz każe mu pożegnać się z wiernymi, nie zdradzając prawdziwych powodów nagłego wyjazdu – staje się figurą pasyjną. Już w miasteczku zaczyna się jego męka. Pierwsza stacja ma miejsce w kościele. Daniel jeszcze w sutannie staje przed ołtarzem. Zamiast ogłosić, że wyjeżdża, przez dłuższą chwilę patrzy na krzyż z Chrystusem. Po chwili już wie, co robić. Odrzuca strach, jego oczy nabierają pewności, znów zaczyna działać. Musi stanąć przed wspólnotą w prawdzie, inaczej jego dotychczasowe szczere działania zostałyby odebrane jedynie jako szarlataństwo, podła gra ludzkimi uczuciami. Wie, że czas jego kapłaństwa skończył się. Zasłania więc obraz Matki Boskiej, który podczas jego pierwszej mszy został odsłonięty, ściąga sutannę, ukazując tatuaże (na plecach wytatuowaną ma Maryję z Dzieciątkiem) i z rękami rozłożonymi w kształcie krzyża opuszcza świątynię (zdarcie szat, wydanie się na osąd). Spośród zadziwionych wiernych, to Pani Lucynka (znakomita Aleksandra Konieczna) – nieprzejednana niegdyś kościelna, zamknięta w swoim bólu po stracie syna, nieakceptująca nowatorskich sposobów ewangelizacji Daniela – mówi mu „Szczęść Boże!”.

Wiadomo, że za kłamstwo, niestawienie się na warunek do tartaku, musi powrócić do poprawczaka – tam dokona się jego droga krzyżowa. Wie, że jego życie jest realnie zagrożone, ponieważ czeka go zmierzenie się z Bonusem – bratem pobitego przez Daniela chłopaka. Na tzw. stadzie (jeden z bezwzględnych „rytuałów” poprawczaka) musi walczyć o przetrwanie. To walka na śmierć i życie między dwoma osadzonymi. W krytycznej sytuacji Daniela ocala Pinczer (Tomasz Zientek) – kolega jeszcze z poprzedniej odsiadki. Odciąga Daniela, by w szale nie zabił Bonusa. „Ty nie! Ty nie!” – krzyczy. Pinczer, będąc na warunku w tartaku, obserwował Daniela jako księdza, słuchał jego kazań, dostrzegając ze zdumieniem, że ma „to coś”. Choć Daniel niegdyś nie dał mu zebranych z tacy pieniędzy przeznaczonych na pogrzeb („Nie mogę, stary, to nie moje” – tłumaczył), Pinczer wypycha pobitego chłopaka z budynku. W ostatniej scenie na ekranie widać zmasakrowaną twarz Daniela i jego wielkie, przerażone, błękitne oczy, słychać przyspieszony oddech. Nagłym cięciem, w ciszy, film urywa się.

Czy Daniela droga krzyżowa kończy się śmiercią, czy zmartwychwstaniem, czy z jego opartego na kłamstwie, ale szczerego zaangażowania zrodzi się dobro? Komasa rozgrywa sceny pasji symultanicznie z obrazami mszy, którą odprawia proboszcz. Kiedy Daniel jest bity, na kazaniu padają słowa, że Bóg mówi do nas w różnych wydarzeniach życia. Do świątyni wchodzi wdowa po Sławku, której Pani Lucynka daje znak i którą zachęca, by weszła pewnie do środka. To już nie jest ta sama wspólnota. Coś się w niej zmieniło, oczyściło. Daniel uświadomił mieszkańcom, że wszyscy jesteśmy mordercami w naszych myślach, zaniedbaniach, czynach. Można jednak nauczyć się akceptować siebie, a wybaczać to kochać mimo czyjejś winy. Długą drogę przeszedł sam Daniel. Bielenia zbudował swą postać bardzo konsekwentnymi i oszczędnymi środkami. Jednak między Danielem, który nie chce zgasić papierosa w autobusie i który kradnie pieniądze księdzu, a Danielem opuszczającym miasteczko dokonała się kolosalna zmiana. Doświadczenia krótkiego pobytu w podkarpackiej wspólnocie ukształtowały go jako człowieka, zmusiły do wydoroślenia i wzięcia odpowiedzialności nie tylko za siebie. Daniel nigdy nie był wyświęconym księdzem, ale stał się kapłanem Chrystusa. Film Jana Komasy nie jest kolejnym obrazem o księdzu i kościelnej hierarchii. To opowieść o człowieku, jego wzlotach i upadkach, marzeniach i porażkach – na którego horyzoncie zawsze przebłyskuje wątła nadzieja.

teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).