2/2020

Dziady. Highlights

 

Obrazek ilustrujący tekst Dziady. Highlights

Katarzyna Chmura

Ileż razy Januszowi Wiśniewskiemu czyniono zarzut z wierności formom, które stały się znakiem rozpoznawczym jego teatru. Ileż razy narzekano, że popada w manierę. Tymczasem z każdą minutą przedstawienia Dziadów w warszawskim Teatrze Polskim narastało we mnie natrętne oczekiwanie, by na scenę wreszcie wkroczył Wiśniewski. Jak dojmujący zdawał się brak groteskowych figur o owadzich kształtach, wypełzających z pogranicza bytów. Jakie zdziwienie budziły poczciwie rodzajowe kostiumy aktorów i ich oblicza „ledwo” (toutes proportions gardées) tknięte ręką charakteryzatora. Po raz pierwszy oglądałam Dziady tak wycofane, zimne, niebudzące żadnych emocji, zaparkowane równo w pół drogi między „za” i „przeciw”.

Wiśniewski zamknął tekst w poręcznym formacie dwugodzinnego przedstawienia (bez przerwy). Układu uświęconego przez filologów i tradycję nie zaniedbał (po mocno skróconych częściach II i IV, z pominięciem części I, następuje część III), żadnej ze skrzydlatych kwestii nie pominął i nawet unus defensor Mariae się uchował. Ryzyka w reżyserskim egzemplarzu w sam raz tyle, ile w składance najsłynniejszych arii z oper Pucciniego. Owszem, to jakże kulturalne widowisko, zrealizowane z niewątpliwą świadomością historii inscenizacji, wcale obficie wyposażono w znaki, nawiązania i aluzje, tylko jakoś dziwnie nie chce się ich dekodować, a same nie narzucają żadnej oczywistej i spójnej wizji.

Scenę zagospodarowują zwielokrotnione ołtarzyki pełne oleodrukowych świętych obrazów. Jest jeszcze metalowe łóżko. Szybko tracimy orientację co do tego, gdzie jesteśmy. Ani to wiejska chata, ani mieszczański czy ziemiański salon, ani cmentarz, ani kaplica. Rampa okalająca proscenium, a w głębi parę krzeseł i fragmenty modułów siedzisk z sal widowiskowych podsuwają trop teatralny; jak długo trwa obrzęd zaduszny, wszystko się zgadza, bowiem wraz z postaciami salonu warszawskiego oglądamy cokolwiek naiwny pokaz teatrzyku prestidigitatorskiego ku przestrodze i nauce. Obawiam się jednak, że co dla Wiśniewskiego jest zabawą, to widownia za biletami, podobnie jak ta sceniczna, odbiera wprost.

Czy potem też pozostajemy w teatrze, w jego wyobrażonym „tradycyjnym” modelu? Deklamacyjna poprawność wielu postaci zdaje się na to wskazywać. Są jednak pewne odstępstwa, zbyt liczne, by można je ignorować. Rodzi się podejrzenie, że oglądamy antologię zrekonstruowanych fragmentów dziadowskich klasyków, aktorskich i inscenizatorskich. Patrzę na Gustawa-Konrada (Jakub Kordas) i na Księdza Piotra (Wiesław Komasa), i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdzieś te sylwetki już widziałam, na teatralnych pocztówkach albo archiwalnych fotografiach. Jednak wrażenie teatru w teatrze z wolna słabnie, by ostatecznie rozpłynąć się w zrytmizowanym korowodzie balu u Senatora. Za to nie znika niepewność co do reżyserskich intencji.

Co ma oznaczać papieskie „Chodź na Turbacz!” wyhaftowane na rancie obrusa nakrywającego jeden z ołtarzyków? Jest wezwaniem, ironicznym komentarzem czy rodzajowym detalem? Są duchy czy tylko iluzjonistyczne sztuczki magika? Są diabły i anioły czy tylko karnawałowi przebierańcy? Jest niebo i piekło czy tylko młodociani buntownicy, filantropi i cokolwiek egzaltowani księża, gotowi walczyć z najzupełniej ziemską, (nie)ludzką tyranią i nieprawością? Co tu jest ozdobnikiem, co świadomym gestem, a co efektem luźnych skojarzeń, które nawiedzają w męce poszukiwania formy? Czy też wszystko jest pastiszem, jak postać Kruka, będąca hołdem dla pomysłowości i kuglarsko-performerskiej maestrii Oliviera de Sagazana?

Na tym stanowczo zbyt łatwo oddanym polu jest wszakże zwycięzca, który zgarnia całą pulę oraz Kmitową o urodzie Darii Poluniny. Krzysztof Kwiatkowski w roli Senatora imponująco swobodnie porusza się po szeroko rozciągniętym rejestrze łajdactwa, którego krańce – od groteskowej śmieszności po zgrozę powodującą krzepnięcie krwi – okupują Lord Farquaad (Shrek) oraz Standartenführer Hans Landa Christopha Waltza (Bękarty wojny). Senator skupia uwagę i elektryzuje, jego zepsucie poraża w zderzeniu z młodością postaci. Jest złem doskonale podpatrzonym i wcielonym. Rola Kwiatkowskiego bez wątpienia zasługuje na miejsce w kanonie.

 

Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie
Dziady Adama Mickiewicza, części II, IV i III
reżyseria, scenografia, kostiumy, światło Janusz Wiśniewski
muzyka Jerzy Satanowski
choreografia Emil Wesołowski
charakteryzacja Dorota Sabak
efekty pirotechniczne Tomasz Pałasz
premiera 22 listopada 2019

 

krytyk teatralna, w latach 2002-2006 kierowała działem literackim Teatru Narodowego, pracuje w Muzeum Narodowym.