2/2020
Magdalena Drab

Samobójczo

 

Nie czytam recenzji. Zwierzenie to postanowiłam opublikować w tym właśnie miesięczniku, mimo że taki zabieg może zwiększać prawdopodobieństwo, iż moje wyznanie przeczyta jakiś recenzent. Mogę mieć nawet podejrzenie, że moja wypowiedź wpadnie w oko całej chmarze recenzentów. Możliwe, że narażam się na niechęć, może nawet na wendetę lub na ciche dni, zwane profesjonalnie brakiem recepcji prasowej.

To znaczy, żeby być precyzyjnym, czytałam w życiu parę recenzji. Może nawet kilkanaście… Jeśli nie kilkadziesiąt… Przypuszczam, że mogłabym podać ich dokładną liczbę, gdybym się bardzo postarała, bowiem każda recenzja, nawet ta najbardziej ogólna, lakoniczna i tak bezpłciowa, jakby była inspirowana zaproszeniem na piknik osiedlowy, odcisnęła na mnie swego rodzaju piętno. Pierwszy raz sięgnęłam po recenzję w dość młodym wieku. Następnie wpadłam w pewnego rodzaju ciąg i od razu przeczytałam cztery, ale potem uznałam, że to rozrywka nie dla mnie i porzuciłam to zajęcie na około trzy lata. Człowiek zwykle czyta, żeby się uspokoić, wyciszyć – stąd bajki na dobranoc, czytanie do snu, kawka i gazetka itp. Człowiek myśli: poczytam, to się odprężę. Ale z recenzją jest jakby inaczej. Co recenzja, to taka trochę furia się pojawia. I to nawet nie musi być recenzja czegoś, w czym się bierze udział albo co się wręcz stworzyło. Wystarczy, że się widziało, i ciśnienie jakby wyższe. Właściwie tylko recenzje wydarzeń, których się nie widziało, można czytać bez obaw – i to tylko z zastrzeżeniem, że się tych rzeczy nigdy nie zobaczy, bo jak się zobaczy, to znów pojawia się huśtawka emocjonalna. Taka recenzja przed spektaklem jest jak kapsułka o przedłużonym uwalnianiu. Najpierw niby nic, a potem oglądasz to, o czym była mowa i następuje eksplozja uczuć: czujesz się oszukany, urażony, upokorzony (bo, nie daj Boże, ci się podobało, a tu mówią, że chała – albo na odwrót), chcesz się kłócić, ale nie możesz. Brakuje nam przestrzeni publicznej, w której można by zamanifestować swój brak zgody na recenzję. Człowiek potem próbuje polemizować jakoś we własnym zakresie. Zaczepia ludzi na ulicy: „Nie wiem, czy pan czytał tę ostatnią recenzję”, rozmówca odpowiada, że nie czytał, i jedyne, co człowiekowi pozostaje, to ostrzec biedaka, żeby tego nie robił.

Ostatnio miałam chwilową remisję czytania recenzji zakończoną bardzo silną reakcją organizmu, objawiającą się między innymi bezsennością, echolalią i jadłowstrętem. Niestety nie miałam jak odpowiedzieć na zawarte w artykule treści i recenzja dosłownie utknęła mi w ustach, zakorkowała moją krtań, uniemożliwiając ujście pretensjom, kontrargumentom oraz obelgom. Recenzent napisał, wydrukował i zadowolony. A ja zostałam z pomiętą gazetą w zębach, bełkocząc coś do lustra. Dopiero po kilku dniach papier rozmiękł na tyle, że dało się go usunąć i poczułam się mniej więcej jak w czasach sprzed zaaplikowania sobie recenzji, po czym postanowiłam nigdy więcej do jej czytania nie wracać. Co z tego, kiedy tydzień później na stacji benzynowej zostałam zaatakowana przez kryptorecenzję. Pewien pan w telewizji recenzował coś, co w teorii nawet nie podlega ocenie (i może dlatego zapewniał widzów, że tylko tak mówi), a ja potem tydzień chodziłam z telewizorem plazmowym w zębach, który tamował moje okrzyki buntu i niezgody. Jak to się ma do niezbywalnego prawa człowieka, jakim jest prawo do wypowiedzi? Dlaczego jedni mogą przemawiać z ekranu telewizora albo ze strony w poważnej gazecie, a inni mówią tylko do siebie?

Ten ciąg myślowy doprowadził mnie do podjęcia decyzji o strajku, który zamanifestowałam już w pierwszym zdaniu mojej wypowiedzi. Dopóki hegemonia recenzji nie osłabnie, nie czytam. Zdaję sobie sprawę, że może się to dla mnie wiązać z poniesieniem wielu ofiar, być może staję się teraz pierwszą męczennicą nowego ruchu kontrrecenzji, ale uważam, że gra warta jest świeczki. Coś jest nie w porządku z tym odwiecznym porządkiem. Dlaczego nasz teatralny łańcuch pokarmowy jest taki krótki? Czy to sprawiedliwe, że recenzent nie ma naturalnych wrogów? Dlaczego zawsze ten sam drapieżnik i ta sama ofiara? Aż się prosi, żeby powstawały recenzje recenzji. A może nawet recenzje recenzji recenzji? Czy to nie sprawi, że ogólny poziom mówienia i pisania o sztuce będzie stale wzrastał? Że już nie tylko artysta, ale i krytyk będzie się głowił: „Ciekawe, czy im się spodoba, czy będą przychylni?”.

Być może niektórym mój pomysł wyda się niedojrzały, świadczący o kompleksach i przemądrzałości. To na pewno. Co by było, gdyby teraz wszyscy recenzenci zastrajkowali i powiedzieli: nie oglądam, a piszę. To byłoby co najmniej głupie. Na szczęście poznałam kilku recenzentów – to wspaniali ludzie, elokwentni, mili, dowcipni, kulturalni. Jestem pewna, że nie obrażają się tak łatwo i nie są tak przewrażliwieni na swoim punkcie jak ci okropni, chimeryczni artyści.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.