2/2020
Marek Kochan

Jak dobrze

 

Można dzień zmarnować tak po prostu, przez zwykłe lenistwo, zaniechanie. Przespać cały, przeleżeć, patrząc w sufit, z przerwami tylko na skąpe i nędzne posiłki, bo przecież jeśli biesiada wielka i jedzenie smaczne, zwłaszcza w towarzystwie, to już radość i dzień spędzony jakby pożytecznie. Można zmarnować dzień, wypełniając go czynnościami błahymi, przyszywając urwane guziki, odpowiadając na zaległe mejle, czytając stare gazety i nieistotne niusy na portalach, robiąc pranie, porządek w papierach, podlewając suche rośliny, albo oglądając w dużych ilościach seriale puste jak chrupki kukurydziane.

Ale wtedy pozostaje poczucie, że dzień taki zmarnowany źle. Wyrzuty sumienia: czas upłynął, a mogłeś przecież czytać, pisać coś, artykuł albo sztukę, albo jakieś prace zarobkowe chociażby wykonywać, umysłowe czy inne, schody pozamiatać, czy coś. Jadłeś, oddychałeś, brałeś prysznic, zużyłeś prąd, ciepło, wodę, ubrania się amortyzowały, a ty co, nic, nawet nie wyszedłeś na zero, nie przywróciłeś bilansu energetycznego, pasożycie!

Pytanie więc: jak dobrze zmarnować dzień? Przepuścić go przez palce, jak piasek, ale czuć się z tym dobrze, nie mieć wyrzutów sumienia. Jak stracić, a nie żałować?

Z trudnymi pytaniami – do klasyków. Słyszę w głowie zdanie Tytusa: „Amici, diem perdidi!”. Owszem, stracił cesarz dzień, ale jak stracił, dlaczego stracił? I czy mówi to z wyrzutem, czy może z dumą?

Akurat Żywotów Cezarów nie mam na półce, więc szukam w Internecie, żeby jechać zaraz do antykwariatu najbliższego i kupić, ale nie trzeba, jest PDF, ktoś podwiesił. Księga ósma o trzech Flawiuszach razem, z tego o Boskim Tytusie najmniej, bo jedenaście rozdziałów, gdy o Boskim Wespazjanie dwadzieścia pięć, a dwadzieścia trzy o Domicjanie (ten, zdaniem autora Żywotów, nie zasłużył na przymiotnik taki, jaki mają jego ojciec i brat). Czytam dla porównania parę innych ksiąg, żeby sobie przypomnieć kontekst.

Swetoniusz napisał Boskiemu Tytusowi laurkę, co nie jest oczywiste, gdy się zerknie na jego portrety Kaliguli, Nerona czy choćby Domicjana. Zalety Nerona zbiera w jednym miejscu, by dalej opisać wszystko, co złe; za tą czarną legendą pójdzie potem Sienkiewicz i inni (współcześni historycy myślą o Neronie lepiej, niuansując obraz niespełnionego artysty i pogromcy chrześcijan, sprawa pożaru też jest dziś oceniana inaczej). Zalety Domicjana są opisane w pierwszych dziewięciu rozdziałach, na początku dziesiątego Swetoniusz pisze: „Cesarz nie wytrwał na stałe ani w łaskawości, ani w rzetelności. Najpierw popadł w okrucieństwo, nieco później w chciwość”. Potem przeważa już krytyka.

Jedenaście rozdziałów o Boskim Tytusie wypełniają głównie pochwały. Chwali Swetoniusz piękny wygląd przyszłego princepsa (zachowane popiersia można by dziś oceniać różnie), siłę fizyczną (choć, zaznacza, wzrost miał Tytus niewielki i brzuch wydatny), umysł pojętny („do wszystkich prawie umiejętności, zarówno pokojowych, jak i wojennych”), świetną pamięć, zręczność we władaniu bronią, biegłość w łacinie i grece (w zakresie krasomówstwa i twórczości poetyckiej), łatwość wypowiedzi „graniczącą z natchnieniem”, śpiew i grę na lutni przyjemną i umiejętną. Wspomina nawet, że drugi z Flawiuszów bardzo szybko zwykł stenografować i naśladował „każde pismo, jakie zobaczył”, miał też mówić często, że „mógłby być najlepszym fałszerzem” (ale nie był). Dobrze ocenia Swetoniusz służbę wojskową Tytusa (m.in. jako dowódca legionu zdobył Tarycheę i Gamalę, potem był głównodowodzącym Jerozolimą), lojalność wobec ojca. Krytyka dotyczy Tytusa jako dowódcy pretorian – zarzuca mu Swetoniusz okrucieństwo i zbytek, a także skłonność do rozpusty (otaczała go ponoć „zgraja męskich kochanków i eunuchów”, żywił też osławioną namiętność do królowej Bereniki), ponadto chęć rabunku i bycie przekupnym.

Ujemna ocena ustępuje korzystnej i zamienia się w najwyższe pochwały, gdy tylko Tytus zostaje cesarzem („nie odkryto żadnej wady, przeciwnie, same zalety”).

Pisze Swetoniusz, że władca „[…] żadnemu obywatelowi niczego nie zabrał. Dla cudzej własności okazał szacunek jak nikt nigdy”. Był dobrotliwy i szczodry. Gdy za jego rządów wydarzyły się trzy klęski (wybuch Wezuwiusza, pożar Rzymu, który trwał trzy dni i trzy noce, wreszcie zaraza morowa), pomagał w odbudowie, m.in. oddał do budowli publicznych i świątyń wszystkie dzieła sztuki ze swoich apartamentów.

Urząd kapłana przyjął, aby zachować czyste ręce – nie wydał podobno żadnego wyroku śmierci i za jego wiedzy nie skazano nikogo, nie zgładził też brata, choć ten spiskował przeciw niemu. Gdy przyszli do niego interesanci, nie wypuszczał nikogo bez nadziei. Śmierć zaskoczyła go, pisze Swetoniusz, „z większą szkodą dla ludzkości niż dla niego samego”. Przed śmiercią miał powiedzieć, że „los wydziera mu życie niezasłużenie, nie istnieje przecież żaden czyn, którego by musiał żałować, oprócz tylko jednego”. Został cesarzem jako czterdziestolatek, panował dwa lata, dwa miesiące i dwadzieścia dni.

Może czuł, że nie będzie rządził długo i dlatego żałował każdej chwili. Jego najbardziej znane zdanie, wypowiedziane w czasie biesiady, odnosiło się do dobrych uczynków.

Za oknem ciemno, wieczór. Spędziłem ten dzień na rozmyślaniach i na lekturze Żywotów Cezarów. Napisałem felieton. Ale nie zrobiłem dobrego uczynku.

„Amici, diem perdidi?”

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).