2/2020
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Tekst nie dla teatru

 

Teatr gardzi literaturą, ale żyć bez niej nie potrafi. Nawet gdy spektakl powstaje z improwizacji, dramaturg siedzi na scenie i pisze tekst, a potem wysyła go na różne konkursy i dostaje nagrody. Czy nie powinien ich dzielić między aktorów, scenografa, reżysera, może inspicjenta? Polskie sztuki współczesne wracają jednak na scenę, czasem nawet po raz drugi. W tym numerze recenzujemy Gdy przyjdzie sen Katarzyny Dworak i Pawła Wolaka, zrealizowany przez Małgorzatę Bogajewską w Teatrze Ludowym, mimo że swoją prapremierę miał w Zielonej Górze. O inscenizacji zadecydowała jakość sztuki, o której w rozmowie z Kaliną Zalewską reżyserka mówi niezwykle interesująco: „Bardzo lubię poetykę tego dramatu. To coś pomiędzy traktatem religijnym a kryminałem. Krzyżują się w nim różne światy. Najbardziej zainteresowała mnie możliwość stworzenia spektaklu, którego narracją nie będzie linearne opowiedzenie historii, ale coś wręcz odwrotnego, zakłamanie historii, którego dokonujemy w obliczu wspólnego poczucia winy”. Żeby odkryć w tekście taki potencjał, trzeba się z nim najpierw dobrze zestroić, na to jednak stać dziś niewielu reżyserów.

Teatr nie może żyć bez dobrej literatury, jego twórcy zaczytują się więc w powieściach, opowiadaniach, eseistyce. Nie ma miesiąca bez adaptacji jakiegoś głośnego tytułu. W Teatrze Studio Paweł Miśkiewicz wystawił Serotoninę Michela Houellebecqa, co uważam za osiągnięcie, bo dialog w tej powieści zajmuje miejsce śladowe, natomiast narracja jest bardzo spersonalizowana. Wszystko po to, by zderzyć nas z obsesjami bohatera, których ofiarą padają kobiety. Jeżeli w Serotoninie są one jakimś podmiotem, to wyłącznie czynności erotycznych. Mają okrągłe tyłeczki i mokre cipki, poza tym stale komuś „obciągają” i „robią loda”. Jedna z nich uprawia seks z trzema psami jednocześnie, co bohater Houellebecqa relacjonuje bez większych emocji, bo już dawno rozstał się z tą dziewczyną. Trzeba odwagi, by narrację absolutnie zdominowaną przez jeden, do tego tak wyrazisty, głos pociąć na kawałki i ułożyć z niej dialogi. Trzeba poświęcenia, by je zagrać! Oto pogrążony w depresji mężczyzna staje na scenie oko w oko z kobietą, która w jego wspomnieniu zamieniła się w erotyczny fantom, i zaczyna z nią rozmawiać. Oto kobieta, uwięziona w chorobliwym wspomnieniu mężczyzny, próbuje mu odpowiadać jego własnymi słowami. Dawno, naprawdę dawno nie widziałem tak absurdalnych interakcji! Męczą się aktorzy, którzy ze zdziwieniem dukają spreparowane dla nich dialogi, i męczą się widzowie, którzy dyskretnie wymykają się z sali.

Nie chcecie, drodzy reżyserzy, dramatu w teatrze, ale na siłę lepicie go z prozy, nawet tej, która z założenia nie chce być dramatyczna. Poruszeni tematem, performujecie na scenie słowa, które spełniają się w zupełnie innym akcie komunikacyjnym. Skoro słyszymy to na widowni, dlaczego nie słyszycie tego na scenie? Naprawdę nie każdy tekst jest „tekstem dla teatru”.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.