3/2020
Magdalena Drab

Konstrukcyjnie

 

Oglądam domy i bawię się w psychoanalityka. Rozkładam budynki na części pierwsze, a wraz z nimi duszę przeciętnego Polaka, klienta marketów budowlanych, odbiorcy programów telewizyjnych o wielkich remontach i czytelnika magazynów wnętrzarskich. Czujnie przyglądam się śmiałym próbom odróżnienia się od sąsiadów. Fantazjuję na temat naszych snów o potędze zaklętych w betonowych kolumienkach i w namalowanych akrylem okiennicach. Odbieram sygnały zawarte w kolorystyce tynków, z ich ciepłym, słonecznym optymizmem, nawiązaniami do tęczy i z koniecznością malowania geometrycznych zdobień, jakby monochromatyczna elewacja miała być objawem braku kreatywności i artystycznego zacięcia. Dlatego ku chwale Polski i Polaków w tym kraju wszystko jest żółte i w szlaczki. Bo, jak powszechnie wiadomo, jest to kraj ludzi pogodnych, ciepłych, przywiązanych do tradycji, ale jednocześnie lubiących dorzucić coś od siebie, na przykład jakiś autorski pilaster.

Może jestem niesprawiedliwa, ale w żadnym kraju nikt nigdy tak krzykliwie nie próbował mi udowodnić, że jest nieśmiałym optymistą i zubożałym szlachcicem jednocześnie. Powiedzą: znów narzeka, znów jej się nie podoba, zły kraj, to wyjedź do lepszego. Ale ja nie chcę do lepszego. Próbuję dopytać tylko o ten sztuczny uśmiech, o te postprzedszkolne zdobienia na murach, bo mnie niepokoi radosny naddatek. Ten krajobraz z tezą. Dlaczego ściana ma w ciebie, Polaku, wmawiać wesołość? Dlaczego ścianą chcesz sobie tak histerycznie poprawiać nastrój? Czy czegoś ci brakuje? Farba prędzej czy później zejdzie, tynk zacznie odpadać i skończy się radosna stymulacja. To już nie czas na to, by jak w szkole sympatycznie uśmiechnięte słoneczko rozciągnięte nad obleśnym lastriko przekonywało dzieci, że klasa to miłe i przytulne miejsce, w którym każdy czuje się fantastycznie. Trzeba się w końcu zmierzyć z samym sobą i z rzeczywistością, zamiast siebie zaklinać w kolorach miłych i bezosobowych.

Ale architektoniczna autokreacja postępuje, a ja analizuję. Polak budowniczy ma w sobie pierwiastek prekursorski, na co wskazuje jego luźne podejście do wymogów wpisania się w krajobraz. Oręż Polaka budowniczego to nowinka, jego wymarzone pytanie, które chciałby otrzymać na widok na przykład swojego dachu, to: o, jakie ciekawe, nigdy czegoś takiego nie widziałem, co to? I wtedy Polak może powiedzieć: to nowość (bo Polak chce być na czasie), dopiero wchodzi na rynek (bo Polak chce być trendsetterem), bardzo wytrzymała (bo Polak chce wydać się praktyczny, solidny i zamożny), dostałem świetną cenę dzięki znajomemu (Polak jest sprytny i ma koneksje, i nie jest aż tak obrzydliwie bogaty, żeby warto było go okraść lub znienawidzić), mogę dać ci namiary (bo Polak to dobry kolega, a moda na nowinki to bakcyl zaraźliwy i szybko rozpleniający się). Kiedy Polak już poczuje się jedyny w swoim rodzaju, sprytny, zaradny i podleczy kompleksy, wpada w lekki niepokój i aby nie wydać się zbyt oryginalnym, bierze farbę i zamalowuje wszystko optymistycznym odcieniem żółci z elementami brązu, jako hołd dla miłych wspomnień z górskiego PTTK-u. I mamy pełen obraz – tzw. szpagat estetyczny, jedna noga Polaka budowniczego zanurzona jest w mglistej przyszłości, ale druga tkwi jeszcze w maselnicy w domu dziadków.

Bardzo kształcąca jest taka analiza domu, bo budowa to spotkanie z własnym „ja”, poszukiwanie tożsamości. Nieoczekiwanie zaostrza się szpic piramidy Maslowa na rzecz potrzeb tak zwanych estetycznych i człowiek zaczyna zajmować się dziedziną zdradliwą zwaną dekoracją, w której nie każdy jest ekspertem. Ta dekoracja przejmuje panowanie, odsuwając na plan dalszy sedno przedsięwzięcia, czyli uzyskanie schronienia przed czynnikami atmosferycznymi, i budowniczy każdym kolejnym elementem dekoracyjnym mówi światu: taki właśnie jestem, żebyście wiedzieli.

Ten przeciętny Polak, który wyłania się z przydrożnych brył, trochę mnie złości, a trochę rozczula. Gdzieś rosną już nowe domy, jeszcze nie wiadomo, co z nich będzie, a ja piszę receptę budowlaną dla przeciętnego Polaka, miłośnika wesołych odcieni farb mających przykryć cały smutek jego słowiańskiej duszy i wyeksponować pamięć Rzeczypospolitej szlacheckiej. Na mojej recepcie są słowa Jana Głuszaka, architekta futurysty, szalonego „Dagaramy”: „Wygląd krajobrazu musi zaspokoić potrzeby racjonalne i irracjonalne społeczeństwa”. Rozglądam się i widzę krajobraz niezaspokojenia. Krajobraz zastępczy.

Wyobrażam sobie dom reprezentatywny dla naszej zbiorowej tożsamości estetycznej. Miałby pewnie bardzo grube fundamenty wrastające w ziemię jak korzenie drzewa. Miałby niewielkie, dzielone okna, które chronią przed zimnem i upałem. Może strzechę lub gont na dachu, a może zwykłą dachówkę w zależności od regionu. To byłby wspaniały dom z wysokimi kondygnacjami. Chyba przeciętnego Polaka nie byłoby stać na postawienie takiego domu. Chyba gdzieś po drodze skazali nas na market budowlany i program telewizyjny o szalonym remoncie. Ale może kiedyś wyleczymy się z tej tymczasowości, z tego szpagatu i słonecznego domalowanego uśmiechu?

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.