4/2020

Wielkość w skali mikro

Wskazówki zegara, ziarenka piasku w klepsydrze, fazy księżyca: w spektaklu Wielkie mi Coś Marty Guśniowskiej elementy wskazujące upływ czasu są znaczącą częścią scenografii i dramaturgicznej koncepcji autorki-reżyserki.

Obrazek ilustrujący tekst Wielkość w skali mikro

Grzegorz Gajos

Po piętnastu latach od debiutu na polskich scenach, można dziś mówić o teatrze Marty Guśniowskiej, o jej oryginalnej poetyce, a nawet o tempie Guśniowskim (które to określenie wypożyczam od Krzysztofa Bitdorfa), zaklętym w jej tekstach. Inscenizacja przygotowana w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora to trzecia praca reżyserska jednej z najlepszych polskich dramatopisarek współczesnych. Jej głównymi odbiorcami są widzowie dziecięcy i młodzieżowi, choć, jak sama mówi, pisze przede wszystkim dla widza inteligentnego. Twórczość Guśniowskiej we wspaniały sposób odzwierciedla bieg niedorosłej myśli. Stąd zabawa skojarzeniami i brzmieniem wyrazów, demontaż związków frazeologicznych oraz slapstickowe chwyty dające szybki efekt. Z drugiej strony mamy spojrzenie doświadczonej literatki, absolwentki filozofii, przepełnionej pogodą ducha, lecz świadomej, ile surrealistycznych sytuacji niesie życie, jak dobrze pozwolić sobie czasami na sentymentalizm i czułość.

Guśniowska lekkim piórem łączy więc przeciwności: afirmatywny obraz świata i każdego pojedynczego istnienia splata z tematami ostatecznymi. Śmierć pojawia się w jej baśniach zaskakująco często. Nawet gdyby spojrzeć tylko na wybrane premiery z ostatnich lat, należałoby odnotować tanatyczne wątki w Onym (BTL, 2017), Smacznego, proszę Wilka! (Banialuka, 2017) i Marvinie (OTLiA, 2018) oraz ich kumulację w Kto się boi Pani eŚ (Zdrojowy Teatr Animacji w Jeleniej Górze, 2020). Ony rozpoczyna się od słów: „Zastanawialiście się kiedyś, jak to będzie, kiedy Was już nie będzie?”, zaś w Smacznego… mamy Wilka, który odchodzi, a raczej „rozsypuje się” ze starości. Marvin z kolei to opowieść o trójce przyjaciół trapionych egzystencjalnymi problemami: dinozaur drży z obawy przed wyginięciem, żółwia przeraża długowieczność w samotności, a motyl żyje tylko jeden dzień, więc nigdy nie udaje mu się zobaczyć wschodu i zachodu słońca. W końcu tytułowa Pani eŚ, która ociepla swój wizerunek w uzdrowisku Cieplice, udowadniając jednocześnie, że alternatywny świat, w którym ludzie przestaliby umierać, daleki byłby od arkadyjskiej idylli. Trzeba od razu zaznaczyć, że autorka mówi o śmierci z niezawodnym poczuciem humoru, które nierzadko zabarwia na czarno. Przytoczmy jeszcze kapitalny przykład ze sztuki Wielkie mi Coś – mieszkająca na cmentarzu Hiena zabija czas zabawą w chowanego, przy czym tylko ona może wołać „szuuukam!”, bo wszyscy inni są już pochowani na amen.

Mimo nietuzinkowej osobowości, to nie Hiena jest główną bohaterką najnowszej prapremiery Marty Guśniowskiej. Pierwsze skrzypce grają w niej Słoń Pistacjusz, który niechcący połknął księżyc, oraz Wilczek Esa, pragnący wyć do tegoż księżyca, ponieważ są tam jego zmarli, a raczej „wymyśleni przez myśliwego”, rodzice. Słoń i Wilk tworzą parę niecodziennych przyjaciół, którzy dokonują różnych zabiegów, aby księżyc wrócił na swoje miejsce, na przykład Słoń próbuje pęknąć (ze śmiechu, z dumy, z przejedzenia) lub wy-kichnąć księżyc z pomocą pieprzu (w tym celu planuje ucieczkę tam, gdzie pieprz rośnie). Na trasie wędrowców – mamy bowiem do czynienia z teatrem drogi – pojawia się Ziarenko Piasku imieniem Edgar, które pragnie dokonać w życiu czegoś wielkiego. Zakończenie jest słodko-gorzkie. Księżyc wraca na swoje miejsce, a Słoń zakochuje się w ślicznej Słoniczce, jednak Guśniowska po raz kolejny wkomponowuje w swój tekst motyw odchodzenia jako naturalnego elementu cyklu natury. Stary Żółw umiera, ale dosłownie kilka chwil przedtem udaje mu się poznać swego prapra… wnuka, o czym marzył. W spełnieniu tego marzenia pomaga Edgar – zaklinowuje się w klepsydrze życia Żółwia – i to właśnie okazuje się być jego najdonioślejszą misją. Czymś wielkim.

Inscenizacja Marty Guśniowskiej to teatr staroświecki, elegancki i liryczny, w znaczeniu, jakie przypisalibyśmy tym słowom, opisując Kabaret Starszych Panów. Plan lalkowy został w nim połączony z planem żywym. Pierwszym z aktorów żywoplanowych jest Narrator, w przepojonej ciepłem interpretacji Andrzeja Mikoszy. Miejscem akcji jest jego zegarmistrzowski warsztat, nic więc dziwnego, że wiodącym motywem inscenizacji są zegary – podświetlone i wiszące nad sceną, stojące w rozmaitych odmianach na scenie (w jednej z nich inspirowane słynnym obrazem Dalego), stanowiące elementy kostiumów aktorów, a nawet nagrobki na cmentarzu! Narrator siedzi w fotelu, otoczony książkami –równie dobrze można by sądzić, że jest bajkopisarzem – i przedstawia nam opowieść o względności wielkości czynu. Postacie są świadome obecności Narratora, a nawet wchodzą z nim w dialog. Celuje w tym zwłaszcza Esa, który bardzo chciałby być już dużym wilkiem i jest wyczulony na punkcie wszelkich zdrobnień. Wilczek, przepraszam, Wilk, jest animowany przez Krzysztofa Jarotę we wspaniale zawadiacki sposób. Gesty tej niewyrośniętej lalki są zdecydowane i energiczne. Bardzo udanie współtworzy wizerunek odważnego malca jego fryzura – sierść postawiona na cukier.

Aktorzy w trakcie całego spektaklu są widoczni dla publiczności, choć ich czarne stroje jasno sygnalizują, kto w parze animator – lalka jest protagonistą. Każdy z wykonawców ma także oryginalny element kostiumu w postaci nakrycia głowy. Czarne cylindry (vide: Kabaret Starszych Panów!) i meloniki zostały obszyte dekoracyjnymi elementami: łańcuszkami, lornetkami, zegarami. Bibelotomania w rozkwicie. Lalki stolikowe, które zaprojektował Pavel Hubička, są niezwykle urodziwe i prowadzone z dużą precyzją. Zachwyciły mnie szczególnie animanty Wilków o rozczochranych futerkach, ubranych z włóczęgowskim sznytem w szmatki, sweterki i kubraczki. Ponieważ ich szyje i kończyny były giętkie, aktorzy mogli wykonywać antropomorficzne gesty – ruchy głowy, chodzenie na dwóch łapach, siedzenie na zadniej części ciała. Z kolei Słoń Pistacjusz przypominał dużą maskotkę odzianą, zgodnie z imieniem, w zieloniutką kamizelkę i czapkę. Tomasz Szczygielski poruszał jego pluszowym ciałem, biorąc jego łapy w swoje dłonie i wykonując na przykład gesty wyrażające przygnębienie lub zawstydzenie (podpieranie brody, naciąganie czapki na oczy). Dzięki obecności na prapremierze poznałam tajemnicę, którą dzielę się tutaj w zaufanym gronie: lalki Zajączka i Kur, występujące w epizodach, uszyła sama Marta Guśniowska! Mogę także zdradzić, że bardzo żywe reakcje widowni wywoływały sceny, w których zjawiało się Ziarenko Piasku z naiwnym wyrazem twarzy i szeroko otwartymi oczami. Aktor budował swoją postać wyłącznie w żywym planie, a że Łukaszowi Bugowskiemu bliżej do strongmana niż do chucherka, więc komizm sytuacyjny był oparty na mocnych podstawach. Cały zespół aktorski sprawdził się zresztą znakomicie. Nie od dziś wiadomo, że Opolski Teatr Lalki i Aktora to godne uwagi i polecenia miejsce, gdzie odbywa się wiele prapremier współczesnych tekstów.

Niech za przykład, obok opisywanego przedstawienia, posłuży pierwsze wystawienie Tchórzofretki Marty Guśniowskiej w reżyserii Marty Streker, z listopada 2019. Wspominam o tym, ponieważ ta kameralna inscenizacja jest bardzo udana i oryginalna, choć Streker przyjęła zupełnie inną strategię reżyserską niż sama autorka. Zaproponowała teatr in statu nascendi. Podział na scenę i widownię był umowny – dwie białe linie biegnące przez środek sali wyznaczały pole gry. Widzowie siedzieli po obu stronach, niezwykle blisko aktorek, które czasami zwracały się do nich personalnie. W braku kulis wszystkie aktorsko-lalkarskie metamorfozy odbywały się na oczach publiczności. Zmieniał się detal stroju (na przykład czapka) albo rekwizyt – i już mieliśmy do czynienia z nową postacią. Tę inscenizację, podobnie jak Wielkie mi Coś, można uznać za kanoniczne przykłady teatru familijnego. Dobry teatr tego rodzaju obfituje w elementy, które obejmuje zarówno percepcja dziecka, jak i dorosłego. W każdym umie dostrzec kogoś wyjątkowego. Mówi prosto, szczerze, a czasami ckliwie o uczuciach i wartościach. Mówi językiem dziecka, który dorosły dobrze zna, ale którego nie używa już na co dzień.

 

Opolski Teatr Lalki i Aktora
Wielkie mi Coś
tekst, reżyseria Marta Guśniowska
premiera 15 lutego 2020

 

recenzentka teatralna, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej AT.