5/2020
Artur Pałyga

Agnieszka Dróżdż

Kraina fałszywych luster

 

Okazało się – przynajmniej taki jest stan na teraz – że jesteśmy, my Polacy, nadzwyczaj zdyscyplinowani i posłuszni państwowym zarządzeniom. Wszystkie obostrzenia, wszystkie nakazy, zakazy przyjmujemy bez sprzeciwu, bez zbiorowych aktów niesubordynacji, czasami tylko troszeczkę marudząc w gronie znajomych oraz, wiadomo, na Fejsie. Nawet nagłaśniane w mediach społecznościowych, tłumiące swobody akcje policji wywołały jedynie falę, czasem bardzo pięknych i pomysłowych, internetowych żartów. Tradycyjnie, od lat, pewne buntownicze poruszenie wzbudziły, i to jedynie przez chwilę, tematy aborcyjne. Żadnych rozruchów, żadnych demonstracji (choćby, jak w Izraelu, z zachowaniem dwumetrowych odstępów pomiędzy manifestantami), żadnych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa. Nawet odwieczne kpiny i oburzenie na rząd – nie jakieś straszne i wielkie, ale takie zwykłe. W porównaniu na przykład z oburzeniem i hejtem dużej części Francuzów na rząd Francji, Hiszpanów na rząd Hiszpanii, Izraelczyków na rząd Izraela, nie mówiąc o oburzeniu i hejcie Amerykanów na rząd Stanów Zjednoczonych, to u nas nie ma nic. Spokój i zrównoważenie. Jak dotychczas. Piszę ten tekst przed wyborami, więc jeszcze się zobaczy. Spokój i zwykłe, codzienne bicie piany, ale w granicach normy. W sytuacji narastającego strachu przed kryzysem, przed zwolnieniem z pracy, przed bezdomnością lub koniecznością oddania na licytację niespłaconego mieszkania, w sytuacji powszechnych prywatnych ataków paniki to jest naprawdę dziwne. Dziwne w zestawieniu z wiedzą powszechną Polaków o tym, jacy Polacy są.

I przypomniałem sobie, że ja już miałem takie spostrzeżenia podczas kolejnego pobytu we Włoszech, u teatralnych przyjaciół, a także we Francji, a także w Hiszpanii. Mianowicie, że Polacy są bardzo porządni, bardzo zdyscyplinowani, rozsądni i zrównoważeni. I że, kompletnie na przekór naszym wyobrażeniom na ten temat, jest u nas bardzo czysto. Co zapewne wiąże się ze społecznym zdyscyplinowaniem. Ale wtedy to wyparłem, jako zbyt stojące w sprzeczności z Wiedzą Oczywistą.

Do kościołów nikt się u nas w czas izolacji nie cisnął. Nawet w Wielkanoc stały grzecznie pustkami i zero protestów. Nie wolno, to nie wolno. Pewnie były jakieś wyjątki, ale wiadomo, co robi wyjątek. Okazało się, że słynna polska ludowa religijność potrafi się znakomicie bez Kościoła obejść i dramatu z tego powodu nie robi. Nawet z tych, co bywają o te sprawy najbardziej zażarci, nikt nie podjął walki. „Po pierwsze odpowiedzialność” wygrało walkowerem z „Jak trwoga, to do Boga”. I tu też mi się przypomniało, że jak tak porównać, to ta polska pobożność nie jest wcale ani tak wielka, ani tak spektakularna. Na przykład Amerykanie są dużo bardziej religijni od Polaków i znacznie chętniej się do tego przyznają publicznie.

Również polska rodzinność, jak dotąd, przechodzi próbę nierodzinności bez szemrania. Święta bez rodzinnego spotkania, jak również całe tygodnie niewidywania się – nie okazały się jak dotychczas widocznym społecznym problemem. Ale to może łatwiejsze spostrzeżenie, że w porównaniu z taką na przykład rodzinnością włoską to my jesteśmy znacznie bliżej Skandynawii.

Podsumowując, wychodziłoby, że nie jesteśmy, my Polacy, ani anarchiczni, ani zbuntowani, ani broniący za wszelką cenę swojej osobistej wolności, ani tak bardzo religijni i niemogący żyć bez Kościoła i jego wskazań, ani specjalnie rodzinni. I wizerunek przepoconego, kościółkowego, w bylejakości żyjącego warchoła, z mottem życiowym: „Jakoś to będzie!”, jest nieaktualny. Jest całkowicie fałszywy. To, w czym się przeglądamy, i co bierzemy za zwierciadła, to gabinet nawet nie krzywych luster, tylko malowanych straszydeł.

I znów pamięć pracuje i podsuwa pomoc. Amerykanie po polskiej dyskusji, w której razem z Polakami brali udział, podchodzą i się uśmiechają, że lata mijają, systemy się zmieniają, a Polaków poznasz po tym, że mówią źle o Polakach – i że jak zrobić polską dyskusję w Stanach, to to zawsze wyjdzie. Prosta taka wypowiedź, skwitowana uśmiechem, a została w głowie i czasem pracuje.

Że się wpatrujemy w namalowane straszydła i myślimy, że to lustro, i niektórzy się do tego modlą, inni się odsuwają na bok, że to nie nasze odbicie, to ich, a my tutaj przypadkiem, jeszcze inni, wiadomo, odreagowują. To wszystko jeszcze nic. To jeszcze byłoby do ogarnięcia. Ale najdziwniejsze jest, że nie ma żadnego prawdziwego lustra. Choćby i wykrzywionego, ale prawdziwego. Same malowane. Wszędzie te same straszydła, w różnych odmianach. Albo ich odreagowanie, że właśnie najlepsi, że wieczna husaria. A to też straszydło. Straszydło Postępowego Idioty, wprawdzie Niestety Polskiego, ale się Nieutożsamiającego – oraz straszydło Podrabianego Szlachciury, a w istocie Durnego, Brudnego i Parafiańskiego Chłopka. No jest trochę tych odmian, ale to chyba dwa podstawowe, za króla Ćwieka Poniatowskiego namalowane jakoś, ciągle odświeżane i ciągle z połyskiem.

Żeby się odnaleźć w tym nowym świecie, będziemy potrzebować lustra.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).