5/2020

Za ścianą

Krakowskie przedstawienie Pawła Miśkiewicza pokazuje, że jeśli zmniejszy się trochę obroty pędzącego rytmu, można usłyszeć w „Innych ludziach” Doroty Masłowskiej nowe brzmienie.

Obrazek ilustrujący tekst Za ścianą

Monika Stolarska

Antoni Czechow, Elfriede Jelinek, Tadeusz Różewicz, Fiodor Dostojewski, William Szekspir – to kilkoro spośród autorów, którymi zajmował się w ostatniej dekadzie Paweł Miśkiewicz. Poważne towarzystwo, można powiedzieć. Często, jak w przypadku Nauki chodzenia we Wrocławiu czy warszawskiego Idioty, nie ograniczał się do inscenizacji pojedynczego utworu, ale tworzył autorski, kolażowy scenariusz. Pocierając o siebie teksty, szukał nowej interpretacji – oświetlenia z innego niż zwykle punktu. Nie stronił przy tym od adaptacji prozy. Wyłania się z tego – dla niektórych pewnie anachroniczny – wizerunek reżysera przywiązującego wagę do słowa. Od niego zaczyna formułowanie swojej wypowiedzi i dokoła niego pracuje.

Z tej perspektywy sięgnięcie po Dorotę Masłowską może nieco dziwić, ale po chwili namysłu nie powinno jakoś szczególnie. Jej język jest jednym z najbardziej wyrazistych w naszej współczesnej literaturze i wielokrotnie już kusił twórców teatralnych, którzy sięgali nie tylko po, jak dotychczas, dwa dramaty w dorobku pisarki. Lecz jeśli cofniemy się pamięcią do maja 2018 roku, to zobaczymy, że przyjęcie Innych ludzi nie należało do najcieplejszych w jej karierze – większość opinii była stonowana w swoim entuzjazmie. Jakby książka, imitująca (ale tylko pozornie!) zarówno w formie, jak i w treści hip-hopowy album muzyczny (z etykietą „Parental Advisory Explicit Lyrics” ostrzegającą przed treściami potencjalnie nieodpowiednimi dla dzieci), nie była do końca tym, czego się spodziewano. Jakby liczono, że w miejsce wszędobylskich, błyskotliwych gier słownych pojawi się poważna odpowiedź na „palące problemy współczesności”… Tymczasem Masłowska po raz kolejny zajęła się lingwistycznymi zawijasami i – to już wręcz bezczelność – zamknęła je w dziwaczny poemat. Nawet w notce od wydawcy na tylnej stronie okładki można przeczytać, że „to gatunkowa hybryda, polifoniczny utwór-potwór, którego komiksowo uproszczone postacie […] znowu są tylko bohaterami posiłkowymi”. Czyli znowu w centrum język, ponadto flirtujący z twórczością raperów. Hip-hop z blokowisk? To tak jakoś nie przystoi… Czy aby jest tak na pewno?

To, jak to ujęto, „komiksowe uproszczenie” zainteresowało w prapremierowej inscenizacji Grzegorza Jarzynę (TR Warszawa, marzec 2019). Dla niego jednak Inni ludzie to nie coś przypominającego serię rysunków z dialogami w dymkach, ale gonitwa filmików internetowych, które wylewają się nieprzerwanym strumieniem z mediów społecznościowych. Stąd na scenie trzy ustawione w pionie ogromne ekrany, za którymi aktorki i aktorzy mogą grać „na żywo” i którym jedynie dolepiano wygenerowane cyfrowo tło. Jak gdyby patrzyło się na Warszawę przez niepokojąco wyolbrzymione smartfony.

Być może musiało minąć trochę czasu, żeby spod tak migotliwego, zarazem brutalnego i fascynującego języka wydobyć coś więcej. Żeby nie zobaczyć w nim głównego bohatera utworu, ale zwrócić uwagę, że dialoguje tam ze sobą przecież cały kalejdoskop postaci, które może są czymś więcej niż tylko – jak u Jarzyny – figurkami z kilkusekundowych nagrań. Masłowska nie raz pokazała (chociażby w pisanych dla portalu „Dwutygodnik” felietonach z cyklu Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu), że jest przenikliwą obserwatorką ludzkich zachowań. Pod płaszczykiem ironii potrafi zajmująco i trafnie interpretować dziwactwa codzienności, rozwijając przy tym swoją własną antropologię. Myślę, że właśnie w tym punkcie spotkali się z Miśkiewiczem. Jeśli teraz wrócimy do wspomnianych na wstępie pisarzy i dopiszemy do nich autorkę Innych ludzi, to zobaczymy szereg artystów, którzy w różnych epokach przyglądali się z zaciekawieniem, czasem w historycznym kostiumie, otaczającej ich społeczności. Z tej perspektywy ostatni utwór Masłowskiej musiałby być czymś większego kalibru, niż się początkowo wydawało. Krakowskie przedstawienie pokazuje, że jeśli zmniejszy się trochę obroty pędzącego rytmu, można usłyszeć w nim nowe brzmienie.

Zwracam uwagę na kwestię tempa, bo wydaje mi się ona kluczowa. Grany w niewielkiej sali Akademii Sztuk Teatralnych spektakl rozkręca się bardzo powoli. Przez długie minuty, a właściwie do końca pierwszej części ponadtrzygodzinnej inscenizacji, można odnosić wrażenie, że gdzieś zaciągnięto hamulec ręczny. Jakby Miśkiewicz wręcz nadgorliwie nie pozwalał młodym aktorkom i aktorom dać się uwieść i ponieść tak na pierwszy rzut oka chwytliwemu, łatwemu w mówieniu językowi. Jak pokazał wcześniej Grzegorz Jarzyna, można pójść w tym kierunku i ugrać całkiem sporo. Tymczasem dzięki determinacji reżysera w poskramianiu wodzy krakowskich studentów udało się uchwycić coś, co w ostatnich miesiącach zdarzało mi się widzieć bardzo rzadko. Inni ludzie to przedstawienie, które staje się na oczach widzów. Postaci rozwijają się i zmieniają w przebiegu fabuły, opowieść powstaje przez pojawianie się kolejnych elementów, a to wszystko mimo tego, że teatralność sytuacji jest odsłonięta niemal w pełni. Aktorki i aktorzy wymieniają się trochę jak na hokejowym lodowisku (oczywiście wolniej) i podczas gdy nie są na scenie, obserwują z widowni pozostałych w akcji.

Wynika to z przygotowanej przez reżysera adaptacji. Miśkiewicz skupia się głównie na trzyosobowej relacji, czyli romansie (zauroczeniu? prawie miłości?) Kamila z Iwoną i jej małżeńskim kryzysie z Maciejem (Aleksander Kurzak i Szymon Majchrzak). Pojawiają się także inni ważni bohaterowie, jak Aneta (Alicja Wojnowska) i jej współlokatorka, matka i siostra Kamila czy dzieci Macieja (z obecną i poprzednią żoną). Zarazem dzięki rezygnacji z licznych postaci epizodycznych historia staje się czytelniejsza, czemu sprzyjają także pewne przesunięcia wobec literackiego pierwowzoru. Udaje się tym samym uniknąć błędnego myślenia o tym, że tekst Masłowskiej jest właściwie niemal gotowym scenariuszem, który wystarczy po prostu przenieść na scenę.

Podstawowe napięcie jest zarysowane między Kamilem i Iwoną, a właściwie… między Kamilami i Iwonami. Jak różni są Michał Balicki, Paweł Charyton, Jakub Suwiński i Kamil Piotrowski, tak wielobarwny staje się w ich wspólnym wykonaniu „Janik Kamil (32 lat), niekarany”. Od jednego dostajemy trochę skłonności do melancholii, u drugiego uwagę zwraca prostolinijność, inny pozwala wyjść na pierwszy plan przecież także wpisanej w tę postać wulgarności i brutalności. W takiej mieszance przestaje dziwić nawet freejazzowe solo na saksofonie, wieńczące jedną z pierwszych scen. Ale który odpowiada za co? To tylko pewne odcienie. Wymieniają się albo brzmią wspólnie, kiedy na scenie są razem i przerzucają się krótkimi frazami Masłowskiej (zwłaszcza w drugiej części), jakby przygotowując się do wymarzonej płyty, do której cały czas nie ma beatów, i udowadniając wszystkim dokoła, „że na tych skrzydłach obciętych permanentnie / on poleci wysoko jeszcze”.
Podobnie różne kolory zostają odkryte w Iwonie granej przez Monikę Pawlicką, Monikę Rachwalak i Weronikę Malik. Jest w niej desperacja, niezaspokojone pożądanie, ale też samotność i wynikający z niej głęboki smutek. I znowu, chociaż każda z młodych kobiet reprezentuje inny typ urody, razem tworzą obraz zagubionej burżujki, której w sferze materialnej może niczego nie brakuje, ale okazuje się, że ubytki są gdzie indziej. Tysiąc pięćset złotych, o które prosi ją Kamil po pierwszej schadzce, to z jego punktu widzenia fortuna, z jej – drobiazg, który choć na chwilę pozwala poczuć się kobietą i odstawić Xanax. Cokolwiek, byleby odzyskać panowanie nad własnym życiem: „Nieraz w kłótniach jej mówił, że to i tak wszystko jest jego, / ale ona wciąż należy do siebie. To jedno wciąż jest jej! JEST JEJ / jej ciało, będzie robić z nim, co chce. Albo czego wcale nie chce”.

Choć akcja toczy się w Warszawie, co jest podpowiedziane narysowaną na rozwiniętej w rogu sali dużej rolce papieru panoramą z Rotundą i Pałacem Kultury, to nie ma w tym przedstawieniu nieznośnego posmaku „Warszawki”. Skórzane kurtki, bluzy z kapturem, dresy czy elegancki dwuczęściowy kostium Iwony składają się w zestaw, który nie drażni ani stwarzaniem modnego ostatnio wrażenia „lumpeksowatości”, ani snobowaniem się na jakiś sztuczny, hermetyczny światek. Ci Inni ludzie są podobni do innych ludzi, którzy mieszkają za ścianą albo po drugiej stronie ulicy. Miejsc jak Wrzeciono, do którego nie chce się jechać Kamilowi, jest wiele. Rozwarstwienie klasowe wcale nie zniknęło i nadal dużo zależy od tego, czy ktoś urodził się w ciasnym mieszkaniu w bloku, czy w luksusowym apartamencie. Żeby pokazać to na scenie, wystarczy dziesiątka aktorów, duży materac i robiona na padach muzyka.

 

Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie
Inni ludzie Doroty Masłowskiej
dyplom studentów IV roku Wydziału Aktorskiego
reżyseria, opieka pedagogiczna Paweł Miśkiewicz
kostiumy Hanka Podraza
muzyka Mateusz Bieryt
konsultacja choreograficzna Magdalena Fejdasz
rysunki Marcel Urban
zdjęcia Janusz Lorent
premiera 7 marca 2020

 

krytyk teatralny, kulturoznawca. Pracuje w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Publikuje m.in. na łamach „Teatru” i Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Był członkiem Komisji Artystycznej 26. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.