5/2020
Marek Kochan

Karnawałowo

 

Stoję w kolejce do drogerii, po higieniczne utensylia. Sklep niewielki, wpuszczają najwyżej dziesięć osób. Obok kolejka do spożywczego, dłuższa. Kolejki prawie sklejają się, z góry musi to wyglądać zabawnie, ludzie w dużych odstępach, rozstrzelonym drukiem, jakby tworzyli razem jakiś dziurawy łańcuch czystych serc, albo flash mob, zwołany, by pomierzyć długość chodników. Kolejka jak za socjalizmu, albo pod sklepem w Nowym Jorku, gdzie mają rzucić nowe iPhone’y. Tylko za socjalizmu i po iPhone’y ludzie stali blisko, rozmawiali. Kolejka była okazją do spotkania, wymiany doświadczeń i głasków społecznych. A te kolejki pandemiczne jakieś takie niesympatyczne, gburowate. Nikt nie podchodzi bliżej i nie zagaduje, a nawet nie patrzy, jakby spojrzenie mogło zarażać, i to przez maseczki.

Właśnie, maseczki. Symbol czasu. Tak jak maska Dottore Della Peste, z czasów Czarnej Zarazy. Ta z długim nosem i namalowanymi czarnymi okularami. Myślałem, że to alegoria śmierci, ten Dottore z ryciny, w czarnym kapeluszu, z kijkiem-wskaźnikiem, którym wskazywał kolejne ofiary, żeby je kostucha skosiła. Biała maska z okrągłymi otworami na oczy, zupełnie jak trupia czaszka. Zastanawiałem się: czemu ten Dottore ma taki nos, czy chodzi o to, że udaje ptaka? Ptaka dżumy? Sprawdzam. Otóż wtedy wierzono, że choroba pochodzi od złego powietrza. I aby się przed tym chronić, medycy w czasie dżumy chodzili ubrani w takie maski, oddychając przez dziób wypchany leczniczymi ziołami, suszonymi kwiatami i innymi wonnościami. A patyk był po to, żeby nie dotykać chorych, których się badało.

Maski trafiły do Wenecji po zdobyciu Konstantynopola. Weneckim kobietom spodobało się ponoć, że muzłumanki zasłaniają twarze. Potem to zasłanianie spodobało się też innym. Dzięki maskom mogli ukryć swoją tożsamość, wmieszać się w tłum, chodzić tam, gdzie bez przykrycia by im nie wypadało. Ale anonimowość okazała się niebezpieczna. Kryła bezeceństwa. Po pewnym czasie wprowadzono obostrzenia. W maskach nie można było wchodzić do kościołów, mężczyźni nie mogli pod nimi udawać kobiet i na odwrót. A kiedy Napoleon zdobył Wenecję, całkowicie zakazał masek. Teraz też zakazują, na manifestacjach, bo policja musi mieć możliwość identyfikacji uczestników. Ale podczas karnawału ciągle można, nie tylko w Wenecji.

I nagle taki ciąg skojarzeń: dżuma, Dottore, symbol dżumy, maska, karnawał. Te maseczki współczesne: też karnawał, choć przymusowy i wiosną. Kto ma jaką: czarną gangsterską, markową Louis Vuitton, ludową w łowickie wzory, białą apteczną czy samoróbkę ze starej halki. Każdy się autoprezentuje przez maseczkę. Patrzę teraz na przebierańców w kolejce jak na uczestników jakiegoś dziwnego koronabalu. Czekają, żeby wejść do środka, gdzie muzyka i wirujące w tańcu pary. Kobiety w maseczkach stają się nagle tajemnicze, uwodzicielskie; mężczyźni też. Zerkając na kogoś, nie patrzy się na całość oblicza, tylko w oczy, zgadując po nich rysy twarzy ukrytej za chirurgiczną fizeliną lub kolorową bawełną. Maska daje anonimowość, a zarazem tworzy wspólnotę ukrywających się, idących na bal. Trochę mi wstyd, że sam nie mam takiej zasłony. Jestem goły jakiś, pokazuję twarz innym ludziom, gdy oni ukryci. Jeszcze mandat dostanę. Trzeba będzie coś kupić albo uszyć. Jak karnawał, to karnawał.

W tym karnawale nowe zachowania, gesty. Najbardziej chyba zapamiętam ten, utrwalony na setkach zdjęć, przypominający egzekucję. Dwie postacie: jedna wyższa, w ochronnym kombinezonie, masce, goglach, rękawicach, reprezentuje władzę; druga mniejsza, w normalnym ubraniu – to Każdy. Ta pierwsza wyciąga rękę i stanowczym ruchem przykłada tej drugiej do głowy coś, co wygląda jak pistolet, choć jest tylko, a może aż, termometrem. Z daleka wygląda to na brutalne zabójstwo, strzał z przodu, w środek czoła. Ta druga postać jest bezradna, zrezygnowana, poddaje się. To tylko pomiar temperatury, ale od niego może dużo zależeć. Przepuszczą, czy nie przepuszczą? Przez granicę, do pracy, samolotu, gdziekolwiek. A jeśli urządzenie wykryje niewłaściwą temperaturę, czy dla tego mniejszego nie będzie to jak wyrok śmierci, choćby i odłożony w czasie?

Inny gest: pracuję online, rozmawiam z kimś kilka godzin przez komputer. Nie znamy się, pierwszy raz się widzimy dziś, w monitorach. A zarazem patrzymy na siebie z bliska, tak jakbyśmy siedzieli przy wąskim kawiarnianym stoliku i jeszcze byli nachyleni ku sobie. Ta odległa i długotrwała bliskość przez komputerowe łącza wytwarza napięcie. Dlatego na koniec spontaniczny gest: żegnając się, machamy sobie rękami, pokazujemy dłonie z rozczapierzonymi palcami, machamy nimi jak wycieraczkami w aucie. Albo jak marynarze na statkach: płyniemy daleko od siebie, ale widzimy się. Ahoj! Może się już nigdy nie spotkamy, ani tu, ani w realu. Trzeba się solidnie pożegnać po tych kilku godzinach razem-nierazem.

I jeszcze jeden gest. Stacja benzynowa, z budynku wychodzi mężczyzna. W obu dłoniach dzierży butelki czystej wódki, takie większe, zero siedem litra. Trzyma je za szyjki, a po chwili, idąc, tryumfalnie pokazuje komuś siedzącemu w aucie, potrząsa. Mam! Zaraz odjadą i gdzieś wypiją te półtora litra, we dwójkę, albo w większym gronie. Będą się leczyć po swojemu, zdezynfekują się. Będzie się działo. Karnawał.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).