6/2020
Magdalena Drab

Okolicznościowo

 

Pierwszy etap: dobrotliwość i optymizm. W społeczeństwie uchodzą za formę wsparcia. Dobrotliwość uzyskujemy przez odpowiednią intonację i oprawę mimiczną (trochę politowania, trochę egzaltacji). Na pierwszym etapie dobrotliwość przykrywa dobroć i trudno dostrzec tę drugą, nawet jeśli jej przejawów jest sporo. Dobroć jako zjawisko naturalne jest wręcz niezauważalna w kontekście sztucznej dobrotliwości, która pełni przede wszystkim funkcje rozrywkowe i dydaktyczne: staje się źródłem katartycznego wzruszenia, pozwala odnaleźć wspólnotę, schlebiać czy wychowywać. Osoba dobrotliwa jest tak poruszona swoją dobrocią, że nie może się wręcz pozbierać i ma poważne trudności z prowadzeniem dialogu, co owocuje tokowaniem w osamotnieniu. Dlatego osoby dobrotliwe nie sprawdzają się podczas wypadków komunikacyjnych czy innych nagłych sytuacji wymagających szybkiego działania i empatii. Jeśli jednak osoba dobrotliwa znajdzie przyjaciół o podobnych tendencjach, mogą one w ramach lekkiej rywalizacji dawać sobie wzajemnie przyjemność podczas prezentowania swojej dobrotliwości. Jeśli nie jest to zjawisko długotrwałe, wszyscy powinni wyjść ze spotkania zadowoleni, kiwając głowami i ocierając łzy, bo „są jeszcze dobrzy ludzie na świecie”. Po drugie optymizm. Nie jako pogląd, ale jako aktywna działalność. Uśmiech i pogoda ducha stają się formą nacisku, instrukcji obsługi trudnych sytuacji. Z uśmiechem i pogodą ducha oraz pozytywnym nastawieniem witamy śmierć, dramat, chorobę czy kataklizmy. Uchodzi to za dobre rozwiązanie w sytuacji bez rozwiązania i wyraz taktu. Optymizm również chroni nas przed empatią i koniecznością reagowania. Mówimy: „Wszystko będzie dobrze”, i temat uważa się za zamknięty. Dobrotliwość oraz optymizm często uzyskują wsparcie odpowiednich podkładów muzycznych opartych na brzmieniu gitary klasycznej, pianina i smyczków, tworząc ogólny sos, zwany patosem pozytywnym.

Kiedy jednak mięsień śmiechowy zaczyna męczyć się całodziennym powtarzaniem choreografii dobrotliwości i optymizmu, a dźwięki wyżej wspomnianych instrumentów budzą w nas żądzę rękoczynu, powoli przechodzimy do etapu drugiego. W etapie drugim na pierwszy plan wysuwają się podejrzliwość i pragnienie odwetu. Bo wszystko sympatycznie, ale bez przesady, można z uśmiechem i tanecznym krokiem, ale są granice, ktoś musi być winien całemu złu, ktoś powinien za nie odpowiedzieć, i dobrze, żeby konsekwencje bolały. A ktoś musi na tym wszystkim zarabiać, bo, jak wiadomo, ludzie są chciwi i źli z natury, a stonki nie rodzą się same z siebie. W ogóle nic się tak samo z siebie nie robi, drzewa same z siebie nie rosną, a i kura zdechnie bez pana, więc za wszystkim stoją ludzie. Źli i potężni, z wielkimi portfelami, i śmieją się nam w twarz, bo tacy są chytrzy i bezkarni. Mięsień obniżacza kąta ust zaczyna przewodzić naszym codziennym występom mimicznym. Kończy się miłosierdzie, a zaczyna poważna rozmowa. Uderzamy pięścią w stół! Bo chcemy sprawiedliwości, albo przynajmniej jakichś winnych i ofiar. Sam proces nie odgrywa większej roli. Liczy się wyrok i kara. Straszna, bolesna kara.

Kiedy giniemy już w gąszczu podejrzeń i wyrzutów, sami nie wiemy już co i jak, ani kto nas oszukał i ograbił, powoli przychodzi etap trzeci. Jest to tak zwana faza mędrca. Mędrzec ten marzy już tylko o tym, by przy podwieczorku mruknąć sobie: „Wiedziałem”. Wcześniejszą bezsilność leczy bezczynnością, naiwne rozgorączkowanie obojętnością. Uzyskuje spokój i gotów jest umierać. Nic go już nie zaskoczy, nie zdziwi. Nawet jeśli wcześniej nie przeczuwał, że wszystko potoczy się tak, a nie inaczej, to utrzymuje, że przeczuwał. Brak emocji, równowaga, lekko zmrużone powieki i powściągliwość ruchu to nowa kreacja przywdziewana w etapie trzecim. Dialog również na tym etapie może być utrudniony, ponieważ mędrzec nie rzuca słów na wiatr. Głównie zagadkowo mruczy, macha ręką, kiwa głową lub unosi powieki. Nici porozumienia, które przędzie mędrzec na etapie trzecim, to coś na kształt tajemniczych podrygów, opartych na przekonaniach i przekonująco odtańczonych. Nie trzeba ich w żaden sposób argumentować, bo jak mawiają mędrcy: „Nie warto”.

Etap czwarty przychodzi często ze smutkiem. Zazwyczaj wtedy, gdy znudzą nas przemądrzałe pomruki i sapnięcia. Gdy pod prysznicem, patrząc na etykietę kosmetyku, widzimy napis „żal do życia” zamiast „żel do mycia”, kiedy przeżuwamy chleb smutku bez sił na choreografię i śpiewy. Przez chwilę prawdziwi, nieudani, zanim dotknie nas kolejny straszny grzech: rozpacz. Chorować będziemy dłużej lub krócej. Pewnie znajdą się chętni, by podleczyć niegodne objawy dobrotliwością i optymizmem. Może zarazimy się nimi i przyjdzie nam powtarzać etap pierwszy, jak na nieuważnych uczniów przystało.

„Bo niczym innym nie jest chód ludzkości tylko przemianą zła wieczyście trwałą” – napisał Tetmajer w Credo, trochę może naiwnym, a z drugiej strony wszystko wokół wciąż bardziej się toczy, niż zmienia.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.