7-8/2020

Olsztyńskie Studium Reportażu

„Centrum dyktuje opowieści, nawet te o Mazurach i mieszkańcach Warmii, ale ta opowieść jest z zewnątrz, nie pochodzi od nich. Studium Reportażu ma przede wszystkim służyć temu, by tę nieopowiedzianą historię wydobyć” – mówi Włodzimierz Nowak w rozmowie z Kaliną Zalewską.

Obrazek ilustrujący tekst Olsztyńskie Studium Reportażu

Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta

KALINA ZALEWSKA W Teatrze Jaracza w Olsztynie powstało rok temu Studium Reportażu, które Pan prowadzi. Skąd taki pomysł i dlaczego to studium powstało w teatrze?

WŁODZIMIERZ NOWAK To pomysł Zbigniewa Brzozy, obecnego dyrektora olsztyńskiego teatru. Spotkaliśmy się kilka lat temu, kiedy Brzoza reżyserował w Teatrze Nowym w Poznaniu spektakl na podstawie mojego reportażu. Obwód głowy to historia germanizacji polskich dzieci podczas II wojny światowej. Reżysera i mnie poruszyło w tej historii to samo, paradoks, bo dziewczynka odebrana Polce i oddana Niemce czuje się po latach córką dwóch matek. Uznaje Niemkę za swoją drugą matkę. Brzoza oparł na tym paradoksie swój spektakl. To jakoś nas połączyło i wtedy pojawił się pomysł, żeby przy teatrze, który kiedyś Brzoza poprowadzi, powołać grupę reporterów, którzy będą zbierać lokalne historie i uczyć opowiadać. Teraz wcieliliśmy ten projekt w życie.

ZALEWSKA Na czym polega Wasza koncepcja?

NOWAK Reportaż jest sztuką opowiadania dla wszystkich, nie wymaga specjalnych kompetencji. Wystarczy dobra historia, ciekawy bohater i umiejętność uważnego słuchania, tak by móc wejść w świat bohatera, dać się po nim oprowadzić. Reportaż to nie uczona analiza ani ekspercka opinia. Reporterzy eksperckich ról raczej unikają. Są opowiadaczami historii. W tym sensie reportaż to technika opowieści dla każdego. Wymaga wrażliwości i słuchu na symboliczne szczegóły, fragmenty rzeczywistości – takie duże i małe metafory faktu. To można w sobie wytrenować. I przyda się każdemu, kto chce opowiedzieć o sobie, swojej rodzinie, środowisku, regionie. A myślę, że Polska jest ciągle krajem nieopowiedzianym, pełnym historii, które trzeba koniecznie opowiadać.

Kiedy przyjechałem na Warmię i Mazury, to już w pierwszych opowieściach usłyszałem żal. Żal nieopowiedzianego, pominięcia przez główny nurt, i idące za tym poczucie niedocenienia, nierozumienia. Myślę, że znam dość dobrze historie zachodniej Polski, tzw. Ziem Odzyskanych, przez lata opisywałem je w reportażach wcale nie historycznych. Te same opowieści usłyszałem tutaj. Dramatyczne komplikacje losu, bo ktoś miał ojca Polaka, ale matkę Niemkę. Bo zbyt twardo wymawiał polskie zgłoski albo kupując w sklepie, rachował jeszcze po niemiecku, bo choć przez pokolenia jego rodzina mówiła po polsku, to on chodził do niemieckiej szkoły. Ten żal przebija się także w opowieściach tych, których na Warmię i Mazury przymusowo przesiedlono w ramach akcji „Wisła”. Czują się wykorzenieni, mają syndrom utraty miejsca. Ci wszyscy ludzie mają żal do głównej opowieści, że ich w niej nie ma. Z jednej strony ciągle ktoś próbuje te losy opisać, opowiadał o nich Wańkowicz…, ale ludzie stąd, ci dawni i nowi, powtarzają, że to za mało, że to nie tak.

ZALEWSKA Tak jest do dzisiaj?

NOWAK Tak. Na przykład historia Mazura Herberta Sobottki, którą usłyszałem po przyjeździe do Olsztyna. Zaraz po wojnie Sobottka pozbył się jednego „t” z nazwiska, bo poszła plotka wśród Mazurów, że tych z podwójną literą Ruscy biorą za arystokrację i tępią. Potem władza ludowa nie pozwoliła dopisać „t”, mimo że Herbertowi bardzo na tym zależało. I był Sobotką aż do dzisiaj. Aż syn, olsztyński prawnik, po latach starań przywrócił ojcu drugie „t”. Ciekawe, dlaczego musiał toczyć o to batalie w sądach? Co dzisiejsze urzędy miały przeciw literce, prawda? Syn, co też ciekawe, pozostał przy jednym „t”.

Studium Reportażu ma te historie znaleźć i opowiedzieć. Chcieliśmy zaprosić doń autorów z różnych miejsc, środowisk, w różnym wieku, by opowiadali lokalne historie.

ZALEWSKA O tożsamości mieszkańców Warmii i Mazur?

NOWAK To główny warunek, jaki postawiliśmy – możesz pochodzić nawet z drugiego końca Polski, skądkolwiek, ale reportaż, który napiszesz w studium, musi dziać się tu, na Warmii i Mazurach. Bo to świat skolonizowany przez narrację centrum. Centrum dyktuje tu opowieści, nawet te o Mazurach i mieszkańcach Warmii, ale ta opowieść jest z zewnątrz, nie pochodzi od nich.

ZALEWSKA Jakie było zainteresowanie Waszym pomysłem?

NOWAK W październiku zgłosiło się prawie sześćdziesięcioro chętnych, byliśmy zaskoczeni, że aż tylu. Najlepiej pracuje się z grupą ośmiu-dziesięciu osób, ale przyjęliśmy kilkanaście, trudno było odmówić. Są tu studenci dziennikarstwa, dziennikarze lokalnych gazet, którzy chcą pisać większe formy, nie tylko newsy. Jest bibliotekarka zaangażowana w ruch ochrony zwierząt, jest pani z firmy Michelin, która zajmuje się tam komunikacją wewnętrzną. Pewnie opisze historię swojej rodziny, która została przesiedlona w olsztyńskie. Są młodzi ludzie, są trochę starsi. Młody fotograf z dużym stażem w gazecie chciałby teraz opowiadać nie tylko zdjęciami, więc uczy się reportażu. Podobnie autor olsztyńskiego artzinu i podróżnik, który niedawno debiutował w „Tygodniku Powszechnym”.

ZALEWSKA Raz w miesiącu gościcie na scenie Jaracza znanego reportażystę, a na to spotkanie przychodzi szeroka publiczność, nie tylko Wasi studenci.

NOWAK Tak, najpierw zaprosiliśmy Małgorzatę Szejnert, wielką reporterkę, która zgodziła się patronować naszemu studium. Bo właściwie od niej się zaczęło. W 1976 roku napisała bardzo istotny reportaż o Mazurach Wieś jak ziarenko. Dziesięć lat wcześniej przejeżdżała przez Olsztyn, zatrzymała się na nocleg i wybrała się do teatru. Grali utwór oparty na pamiętnikach miejscowej nauczycielki, Hejdy Stank-Macoch, ze wsi Wejsuny (Moja droga do Polski Bohdana Kurowskiego w reżyserii Krystyny Tyszarskiej, premiera XII 1964). Typowa mazurska opowieść kogoś uważanego za Niemca, kto zaczyna uczyć dzieci polskiego. Teatr, którym kierował wtedy Aleksander Sewruk, wystawił to, z Haliną Słojewską w głównej roli. Szejnert poszła za tymi bohaterami. Odnalazła Hejdę i jej ojczyma. Nawet Wańkowicz pojawił się przez chwilę w jej reportażu, przejeżdżał mercedesem przez wioskę, nie rozpoznając już swoich bohaterów. Tekst ukazał się chyba w „Literaturze”. I teraz po latach Szejnert przyjechała do Jaracza, żeby opowiedzieć o tamtej pracy. Udało się zaprosić panią Hejdę i jej dorosłe już dzieci. Spotkanie odbyło się przy pełnej widowni. Najpierw było inscenizowane czytanie reportażu Wieś jak ziarenko, a potem rozmowa z Małgorzatą Szejnert. Taka pierwsza otwarta lekcja reportażu dla wszystkich.

ZALEWSKA Jaka jest zasada tych spotkań?

NOWAK Reporter najpierw ma warsztaty ze studentami, a wieczorem spotkanie z publicznością. Studentów uczulam zawsze, żeby pytali o sprawy warsztatowe: jak zbiera materiał, jak pracuje z bohaterem, jak przekonuje do długiej rozmowy. Byli u nas m.in. Ewa Winnicka, Katarzyna Surmiak-Domańska, Cezary Łazarewicz, Filip Springer, Jacek Hugo-Bader. Surmiak-Domańska mówiła studentom, że dobry temat na reportaż jest jak port, z którego wypływasz w nieznanym kierunku. Nie wiadomo, dokąd nas zaprowadzi, bo reportaż nie ma tezy. Oczywiście pisząc, zbierając materiał, cały czas myślimy, o czym to jest, co nam mówią fakty, ale tak naprawdę wybieramy się w nieznane. Kasia dobrze to ujęła, mówiąc o swojej metodzie pracy ze studentami: najpierw muszą opowiedzieć historię, nad którą pracują, potem powiedzieć, co ona znaczy, co mówi na głębszym poziomie. To zresztą było nasze podstawowe doświadczenie, kiedy sami uczyliśmy się reportażu w tym wielkim dziale „Gazety Wyborczej”, który prowadziła Szejnert. Uważam się za jej ucznia. To były właśnie takie rozmowy. Jedź, zobacz, zbierz materiał, a wtedy porozmawiamy, o czym to jest. Małgosia nieraz mi te wyobrażenia wywracała. Jechałem gdzieś nad Odrę, do Słubic, przekonany, że będę pisał o wielkiej przygranicznej miłości, a ona pytała, czy to raczej nie jest opowieść o szczęściu à rebours. Bo „zabójczy” kurs marki do złotówki niszczy tym ludziom życie, miłość i szczęście. Uczyliśmy się reportażu w biegu, ale najważniejszą kwestią było: o czym jest ta historia, co właściwie opowiada. Ćwiczenie się w odpowiedzi na to pytanie jest główną nauką w pisaniu reportaży. Im reporter dojrzalszy, tym lepiej umie na nie odpowiedzieć.

ZALEWSKA Czy zapraszając swoich kolegów, kierował się Pan tym, by pokazać studentom rozmaite odmiany warsztatu, czy raczej chwytliwym tematem reportażu?

NOWAK Jednym i drugim. Cezary Łazarewicz mówił studentom, że zbiera materiał szeroko: „Jestem jak ta syrenka 104, która jedzie przez wieś i szeroko otwartymi drzwiami zagarnia wszystko do środka, gęsi, kury. Dopiero jak piszę, robię selekcję”. Zaprosiłem go z reportażem o Przemyku, bo chciałem, żeby opowiedział, jak się bierze na warsztat historię dobrze znaną, o której wszyscy wszystko wiedzą. Okazało się, że nie wszystko. Czarek opowiedział historię o zakłamywaniu, o tym, jak prawdę o zabójstwie maturzysty państwo stara się zagmatwać, ukryć, oszukać. Nawet naukowcy zostali wciągnięci w tworzenie zastępczej fikcji. Jest wiele takich historii, które wydają się dobrze znane, a czasem okazuje się, że istota nie została opowiedziana. Trzeba mieć odwagę, by sięgnąć po taki temat.

ZALEWSKA Jak to powiedział Łazarewicz, autor Żeby nie było śladów: dla morderców księdza Popiełuszki na przykład sprawa Przemyka była sygnałem, że zbrodnie nie będą rozliczane.

NOWAK Kasia Surmiak-Domańska napisała przed laty Mokradełko, opowieść o molestowaniu w rodzinie. Ojciec molestował córkę. Po latach dorosła ofiara pisze o tym książkę. Oskarża matkę, że o wszystkim wiedziała. Przynosiła mężowi dziecko po kąpieli owinięte w ręcznik i dyskretnie wycofywała się. Matka zaprzecza. Nie chce rozmawiać o tym z córką. A całe miasteczko czyta książkę ofiary, jest hitem miejscowej biblioteki. Między matką i córką staje reporterka. Słucha, pomaga rozmawiać. Pyta bliskich, czy wiedzieli, sąsiadów, dlaczego nie reagowali. Słyszy, że facet był sympatyczny, żona chciała mieć rodzinę i męża. Kasia pyta i wchodzi w środek sprawy, jest jednocześnie delikatna i stanowcza.

Z kolei Ewa Winnicka opisała zniknięcie kilkuletniego chłopca. (Był sobie chłopczyk, 2017). Nikt go nie szukał. Zamordowali go rodzice, ale książka jest pytaniem, jak można było tego nie zauważyć, i to przez rok, jeśli dobrze pamiętam. Studenci pytali Winnicką, jak pracowała. Chodziła codziennie do archiwum czytać akta sprawy. Panie z archiwum mówiły na dzień dobry: „Pani Ewo, chusteczki są na parapecie”. Bo Winnicka siedziała nad tymi aktami i płakała. A policyjne zdjęcia ciała chłopca ominęła. Nie była w stanie ich oglądać. Ale w książce nie ma emocji autorki. Ewa powtarzała studentom, że nie chce pisać o swoich łzach. Płakać ma czytelnik, a nie autor. Jej tekst jest bardzo precyzyjny. Emocje mają wybuchnąć w czytelniku. Ale są też autorzy, którzy próbują wpisać swoje emocje w tekst. Takie dylematy dają do myślenia studentom.

ZALEWSKA Czy na przykład można przekroczyć pewne granice, żeby dowiedzieć się więcej?

NOWAK Właśnie. Paweł Piotr Reszka opowiadał, jak pracował nad historią dzieciobójczyni. Chciała dać mu gryps, żeby wyniósł z więzienia i przekazał jej córkom. Nie zgodził się, bo złamałby prawo. Potem była rozmowa, czy dobrze zrobił, co by zrobili studenci na jego miejscu, bo być może stracił okazję do ważnej rozmowy z córkami. Ja też powiedziałem, że nie przeniósłbym grypsu. Chyba że zapomniałbym się, dałbym się ponieść zdarzeniom. Bo pracując nad reportażem, jesteśmy w akcji, dajemy się prowadzić bohaterom, czasem przekracza się jakieś granice.

ZALEWSKA Odsłuchałam rozmowę Pana studentów z Marcinem Kąckim, która odbyła się w studium podczas pandemii i została nagrana. Autor opowiadał, jak podczas rozmowy z arcybiskupem Paetzem starał się być w typie swojego rozmówcy.

NOWAK Jeszcze dalej idzie Jacek Hugo-Bader, który uprawia reportaż wcieleniowy. Staje się jednym z aktorów opisywanych zdarzeń. Dwa lata temu pomalował twarz na czarno, stając naprzeciw Marszu Niepodległości, chciał sprawdzić na własnej, choć pomalowanej, skórze, jaka będzie reakcja uczestników. Ktoś próbował go pobić, obronili go przechodnie. Potem ktoś go przeprosił w imieniu organizatorów. Reporter ma prawo do takiego testowania rzeczywistości. Hugo-Bader bada świat przez siebie, także kiedy jeździ po Rosji, jest jednym z bohaterów swojej opowieści. Jeszcze dalej idzie Günter Wallraff, niemiecki reporter, który wręcz podszywa się pod kogoś, by spenetrować jakieś środowisko.

Tak, Kącki, żeby porozmawiać z Juliuszem Paetzem, molestantem kleryków, zapuszcza lekki zarost, bo wie, że arcybiskup ma słabość do takich twarzy. Jakby uwodził swojego rozmówcę. Umierającego Kroloppa, dyrygenta, który przez lata molestował poznańskich chórzystów, też udało mu się przekonać do wstrząsającej rozmowy. Kącki często przekracza granice. Powiedziałem mu nawet, że w książkach Marcina Kąckiego najbardziej przeszkadza mi Marcin Kącki, ale ta jego reporterska bezczelność przynosi efekty. Metod na reporterską opowieść jest więc dużo. I chciałem to studentom pokazać. Reportaż przechodzi przez różne ręce, stosuje różne techniki. Każdy dopasowuje metodę do siebie, do własnej wrażliwości, charakteru. Nasza studentka, która zajmuje się komunikacją wewnętrzną, może wykorzysta technikę reportażu do lepszej komunikacji w firmie – albo napisze historię babci. Ważne, że przez jednostkową historię reportaż opowiada mnóstwo innych historii, z którymi identyfikują się czytelnicy.

ZALEWSKA W Pana opowieści widać wiele punktów wspólnych teatru i reportażu, poczynając od tego, że Małgorzata Szejnert miała pierwszy kontakt z bohaterką swego reportażu w teatrze, bo tam usłyszała jej opowieść, aż po reportaż wcieleniowy, w którym reporter staje się jednym z aktorów zdarzeń, być może performerem. Reportaż często gości w teatrze. Historie opowiedziane przez Ziemowita Szczerka wystawia Remigiusz Brzyk; Piotr Ratajczak reżyserował zarówno Białą siłę, czarną pamięć Kąckiego w Białymstoku, jak i Żeby nie było śladów Łazarewicza w stołecznym Teatrze Polonia; Joanna Zdrada wystawiła w chorzowskim Teatrze Rozrywki Gottland Mariusza Szczygła, a Jiří Havelka we Wrocławskim Teatrze Lalek Pomnik według jednego z reportaży tego tomu. Głośny był spektakl Aleksandry Jakubczak według książki Maestro. Historia milczenia Kąckiego. Obwód głowy Nowaka i Brzozy został zarejestrowany przez TVP Kultura.

NOWAK Tak, marzy mi się, żeby te reporterskie spektakle pokazać razem w jednym miejscu, taki festiwal teatru reportażowego. Może właśnie w olsztyńskim Jaraczu. Teatr jest wpisany w nasze studium. Każde spotkanie z reporterem zaczynamy czytaniem fragmentu jego reportażu. W Jaraczu jest świetny zespół, który potrafi zrobić z tego przeżycie. Pamiętam, że czytanie Mokradełka było osobnym przedstawieniem. Dzięki aktorom naprawdę wchodziliśmy w ten świat.

ZALEWSKA A w jaki sposób odkrył Pan swój temat, czyli Lebensborn i germanizację?

NOWAK To też jeden z tych tematów, o których wszyscy wszystko wiedzą. Do nazistowskiego programu Lebensborn, któremu patronował Himmler, kwalifikowano dzieci z okupowanych terenów, u których doszukano się cech czysto aryjskich. Tak do zniemczenia trafiły dzieci Witaszków. Rozmawiałem do reportażu z Alodią Witaszek. Spytałem: „Jak długo Pani była u tej Niemki?”, na co Alodia zareagowała irytacją: „Więcej szacunku, to moja Mutti”. Byłem zaskoczony, straciłem język w gębie. Zrozumiałem, że to wszystko jest bardziej skomplikowane. Alodia przez wiele lat odwiedzała Mutti, doprowadziła do spotkania obu matek, które się nawet zaprzyjaźniły. Najsilniejsza zapewne relacja – między matką a dzieckiem – odsłaniała nagle nieznane pokłady. Historia Alodii mówi w ogóle coś nowego o człowieku. Moje reportaże polsko-niemieckie zostały wydane także w Niemczech. Dzięki tej książce mogłem poznać świat za Odrą, lepiej zrozumieć sąsiada. Bo wcześniej zajmowała mnie sama granica, różne przypadki odradzającego się sąsiedztwa, ale nie zapędzałem się w głąb Niemiec. Więc nie wiedziałem na przykład o milczeniu niemieckich rodzin. Żona milczała o sowieckich gwałtach, sądziła, że tak pomoże mężowi pobitemu pod Stalingradem wrócić do roli głowy domu. Ojciec milczał o tym, co robił na Wschodzie. Syn zbywany był półsłówkami. Więc milczeli nawet kilkadziesiąt lat. Takie milczenie okaleczało. Mówili mi o tym, kiedy jeździłem po Niemczech na spotkania autorskie. Zawsze czytaliśmy duże fragmenty reportaży, widziałem, jakie emocję budzą. Potem poruszeni czytelnicy opowiadali mi swoje niemieckie historie. O tym, jak ojciec dopiero w agonii, tracąc świadomość, wyrzucił z siebie to, co robił na wojnie. I nie synowi, który pytał o to przed laty, ale obcej pielęgniarce. Dopiero ta przekazała prawdę rodzinie.

ZALEWSKA Szedł Pan podobnym tropem co Martin Pollack, który zresztą komplementował Obwód głowy.

NOWAK O, Martin to wielki reporter. Chciałbym go zaprosić do Olsztyna, nie wiem tylko, czy zdrowie mu na to pozwoli. To taki autor, który potrafił zaprzeczyć swojej rodzinie, pokazać jej brunatną historię. Odkryć w swoim ukochanym dziadku – nazistę. Niesamowita odwaga i robota reporterska. To też jest przykład dla moich studentów, by wydobywać z historii rodzinnych kolejne pokłady i znaczenia. Nie poprzestawać na tym, co na powierzchni, co łatwe do opowiedzenia. To mi zresztą przypomniało, że wśród naszych studentek są autorki dwóch książek o Warmii i Mazurach. Fotografka Anna Liminowicz jeszcze książkę pisze, opublikuje ją w Dowodach na Istnienie, wydawnictwie Mariusza Szczygła. A Czarne wydało w maju Wieczny początek Beaty Szady. Dla obu autorek studium oznaczało doskonalenie warsztatu.

ZALEWSKA A jak przebiegało spotkanie z Filipem Springerem? Czy dotyczyło słynnej Miedzianki?

NOWAK Wybraliśmy opowieść o Elblągu z Archipelagu miast. U Springera bohaterem jest miejska przestrzeń, architektura, blok. Pokazuje on, jakie ślady zostawiamy w przestrzeni, dobre i złe. Jak jedną decyzją można zniszczyć krajobraz. Springer potrafi to czytać. Pokazał, jak znikała Miedzianka. A teraz w miejscu po tym mieście w każdy ostatni weekend sierpnia Springer organizuje wyjątkowy festiwal reportażu. Na trzy dni reporterzy i fani non-fiction dostają we władanie ocalały kościół, ksiądz zabiera tylko monstrancję. Autor siedzi przy ołtarzu, a publiczność w ławach kościelnych. Filip prowadzi też specjalne spacery po Miedziance, a reporterzy czytają w plenerze swoje książki.

W ramach studium mieliśmy też spotkanie z Wojciechem Tochmanem, uczniem Hanny Krall, na temat reportażu Bracia i siostry. Brzoza planuje reżyserię spektaklu według tego tekstu. Wszyscy też mamy nadzieję, że wystawione zostaną reportaże, które napiszą nasi studenci.

ZALEWSKA Jakie będzie najbliższe spotkanie?

NOWAK 21 sierpnia będzie w naszym teatrze Adam Wajrak, reporter, który oddaje głos przyrodzie i zwierzętom. Potrafi poruszyć opowieścią o mrówce, wilku czy umierającym drzewie. Na spotkania z Wajrakiem przychodzą tłumy. U nas aktorki z Jaracza wystawią jego Wilki. Zapytamy Wajraka, jak to się robi. Jak dać głos światu, którego języka nie rozumiemy. Jak pisać tekst zaangażowany, walczący.

ZALEWSKA Studium zatem jest pomysłem nie tylko na rok, ale na dłużej?

NOWAK Z naszej strony zdecydowanie tak, zwłaszcza że czekają następni chętni, którzy zgłosili się rok temu, a zapewne pojawią się także nowi. To projekt wieloletni.

krytyk teatralna, w latach 2009-2020 zastępczyni redaktora naczelnego „Teatru”. Szefowa Teatru Telewizji od VI 2020 do IV 2021.