7-8/2020
Artur Pałyga

Połącz kropki!

 

Wykonałem projekt, który sobie narzuciłem: przeczytać całego Platona. Wszystko. Razem z przypisami i komentarzami. Dlaczego? Dlatego, że zawsze jakoś chciałem to zrobić, pierwszy raz, jak miałem dziewiętnaście lat, ale nigdy się nie udawało. Znalazłem stare książki z zakładkami na samym początku i postanowiłem je doczytać. Oraz uzupełnić innymi. W czasie pandemicznym sprowadzałem z różnych zakątków Polski, z antykwariatów i od handlarzy z Allegro kolejne dialogi. Chodziłem z nimi w góry, te najbliższe, które mam pod nosem. Każdy szczyt to inny dialog. Zaplatoniłem cały Beskid Śląski. Ludzi było mało, więc bez wstydu czytałem sobie na głos, żeby lepiej wchodziło. To działa w dwie strony. Po pierwsze, potem, kiedy się idzie znów tym szlakiem, wracają te zdania i myśli, które się czytało, idąc tędy poprzednio. Po drugie, kiedy czytam jakiś fragment ponownie, przypominam sobie miejsce, drzewa, kamienie, zapachy, błoto z miejsca, przez które z nim szedłem. W górach zapisuje się Platon, a w Platonie góry. A obie te ścieżki odtwarzają się jedynie w mojej głowie. Spoufaliłem się. Zaskakująco figlarny styl pierwszych dialogów zachęcał do tego. Kiedy coś bardzo przeżywałem, pisałem esemesy do przyjaciela, na przykład: „On pisze, że rozmawianie o tym, co się przeczytało, jest dużo ważniejsze od tego, co się przeczytało! A zatem to, że z tobą o tym gadam, jest według niego ważniejsze niż to, że go przeczytałem”, albo: „Uczta to wielka, radosna pochwała homoseksualizmu! Ciekawe, jak sobie z tym radzili ci mnisi przepisywacze!”, albo: „On nigdzie nie pisze, że idee istnieją jakoś materialnie. Skąd to się w ogóle wzięło?”, albo: „O całej tej słynnej jaskini pisze raptem dwa akapity, i jest to krótka scena wizyjna, mało, moim zdaniem, istotna dla całości, w której skupia się na sprawiedliwej wspólnocie ludzkiej”.

Jedną z rzeczy, które mnie zdumiały, była sprawa kobiet i poświęciłem na nią sporo esemesów, schodząc z Baraniej Góry do Kamesznicy Górnej. „Jak to jest możliwe, że tak dużo się mówi o jaskini, a prawie w ogóle o sprawie kobiet u Platona?!” – pisałem i wstukiwałem, maszerując, uproszczone nieco na potrzeby esemesa cytaty z Praw. „Kobiety muszą w pełni uczestniczyć w życiu społecznym tak samo jak mężczyźni, nawet jeśli nie chcą. Należy je przymusić. Powszechna, bezpłatna edukacja musi, dla dobra polis, bez żadnej różnicy objąć tak kobiety, jak mężczyzn. On to pisze tak dobitnie, z taką siłą. Jak można było przez ponad 2 000 lat to olewać i nawet nie podjąć dyskusji!”.

W Państwie pisał, że nie ma żadnych powodów, żeby kobiety nie pełniły tych samych funkcji, tych samych urzędów, co mężczyźni. Że natura kobiety od natury mężczyzny różni się jak natura łysego od natury owłosionego. Witwicki w przypisach skomentował, że to prawdopodobnie ironia! Że sobie autor jaja robi, no bo jak! Ale Witwicki albo nie czytał Praw, albo przeoczył te ich fragmenty, w których trudno doszukać się ironii.

„Polis, która pozbawia pełnych praw połowę swojej ludności, czyli wszystkie kobiety, w barbarzyński sposób się okalecza. Kurde! 400 lat p.n.e.!” – stukam energicznie esemesa, w drugiej dłoni trzymając otwartą książkę.

W dalszej wymianie esemesów kombinujemy, że to może jego kobieta pisała. On był już stary i ślepy – i dyktował. Więc dopisywała. Anonimowa platońska miłość.

I ten ogromny nacisk na wychowanie! Urzędnik do spraw nauczania i wychowania ma być najważniejszym urzędnikiem w polis. Bezpłatna, obowiązkowa, powszechna edukacja od malucha po starucha. Bo dokształcać się mają nieustannie wszyscy.

Oraz równość! Cały komunizm jest z Platona, wydaje mi się. Na pewno go czytali! A wcześniej – klasztory i cała organizacja życia mniszego. Sprawiedliwa społeczność to tylko ta, w której panuje najdalej posunięta równość. I nie ma tu nic do rzeczy to obecne tłumaczenie, że albo po równo, albo sprawiedliwie. Nie. Jemu chodzi o równość wobec prawa i o to, że nieszczęściem i zgubą polis są zbyt bogaci i zbyt biedni.

Zaskoczyło mnie, jak bardzo jest zabawny. Ile w tym jest dowcipu! Tak słownego, jak sytuacyjnego. Jak w przekomicznej scenie, gdy dwaj generałowie w Lizysie za pieniądze mają doradzić biznesmenowi, czy warto syna zapisać na nową sztukę walki do modnego mistrza. Najbardziej lubię ten dowcip zmieszany z tragedią. W końcówce Uczty niezmordowany Sokrates o świcie, po wypiciu morza alkoholu, gdy prawie wszyscy leżą spici, zamroczeni, dyskutuje, czy ten sam człowiek może napisać tragedię i komedię, i w zasadzie czemu nie. A potem w Kritonie, kiedy jego uczeń czuwa przy Sokratesie w celi, tuż przed egzekucją, i nie może się nadziwić, że Sokrates tak spokojnie śpi. – Cholera, myślałem, że tej ostatniej nocy się wyśpię – mówi obudzony Sokrates. – Fajny sen miałem.

Albo kiedy spotyka Eutyfrona, idąc na rozprawę, podczas której zostanie skazany na śmierć za bezbożność i psucie młodzieży, i wdaje się z nim w rozmowę o religii i o pobożności, i pyta przekornie, czy bóg, jeśli jest doskonały, to potrzebuje ofiar, nabożeństw i modlitw.

Albo kiedy w Prawach trzej starcy idą przez słoneczną Kretę i piją wino. Nogi im się plączą, a kiedy odpoczywają, pijani układają prawa dla nowej kolonii.

Komedia i tragedia w jednym, przez jednego pisane. Przez jednego, który zwodzi, myli tropy, wkłada wszystko w dialogi wypowiadane przez wymyślone postaci, wzorowane jakoś na prawdziwych. Czy to są poglądy jego, czy jego scenicznego bohatera, bosonogiego kpiarza o imieniu Sokrates, który jak giez kąsa tych, którym się wydaje, że coś wiedzą? Najpierw połącz kropki – mówi – i zobacz, czy to się układa w jakąś całość.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).