7-8/2020

Zderzenie racji?

Paweł Woldan kolejny raz zmierzył się z postacią polskiego papieża, tym razem przyglądając się początkom jego powołania.

Obrazek ilustrujący tekst Zderzenie racji?

Agata Ciołek / TVP

Karol Wojtyła czuł i rozumiał teatr. Wynikało to zarówno z jego własnych pasji i predyspozycji, jak i z atmosfery przedwojennych Wadowic. Działało tu Międzyszkolne Koło Dramatyczne, w którym Wojtyła gimnazjalista zaczął grać ważne role (Hajmona w Antygonie, Gucia w Ślubach panieńskich), organizowano konkursy recytatorskie, w których pierwsze nagrody zdobywali Halina Królikiewiczówna i Karol Wojtyła. W Wadowicach Karol zaprzyjaźnił się też ze starszym od siebie polonistą i zarazem założycielem Amatorskiego Teatru Powszechnego Mieczysławem Kotlarczykiem. Przyjaźń tę ugruntowały długie rozmowy o sztuce, literaturze, ale także o filozofii i teologii. Obu ukształtowały romantyczna poezja i idea mesjanizmu. Obaj też byli zaangażowanymi chrześcijanami. Na tym podglebiu budowali swój – najpierw wyobrażony, a potem już bardzo realny – teatr słowa, będący „romantyczną tęczą: od ziemi i od serca człowieka ku Nieskończonemu”.

Do tej pory Karol Wojtyła był głównie bohaterem filmów. Jako wielki nieobecny pojawił się w dramacie Jerzego Pilcha Narty Ojca Świętego. Była to jednak przede wszystkim opowieść o wspólnocie i jej stosunku do papieża emeryta. W ostatnich sezonach teatralnych Wojtyła nie raz stawał się postacią spektakli – zdecydowanie częściej negatywną, krytycznie ocenianą. Teatr pytał przede wszystkim o Jana Pawła II i jego decyzje jako papieża, nie zaś o młodego chłopaka w okresie formowania się życiowej drogi. Wybór Pawła Woldana, twórcy spektaklu Powołanie, który postawił na przedstawienie w telewizyjnej formie młodzieńczych lat Wojtyły, wydaje się ciekawy, o dużym potencjale dramatycznym.

Spektakl koncentruje się na kilku latach – zaczyna się w roku 1938, kiedy osiemnastoletni Lolek wraz z ojcem przyjeżdża do Krakowa, by podjąć na Uniwersytecie Jagiellońskim studia polonistyczne, a kończy na wyświęceniu młodego kleryka w roku 1946. Czas ten daje możliwość na stworzenie dobrego, niejednowymiarowego i trzymającego w napięciu scenariusza. Wybucha wojna, zaczynają się tajne wykłady, umiera ojciec Karola, do Krakowa przyjeżdża Kotlarczyk, od listopada 1941 roku zaczyna działalność wymarzony Teatr Rapsodyczny. Ale rodzi się też coraz więcej pytań o własną przyszłość, coraz częściej pojawiają się wątpliwości, czy to teatr jest miejscem powołania, czy może jednak kościół. Walka słowem, a nie bronią, wiara w Polskę cierpiącą i przeświadczenie o wyższych zamysłach Boga znajdowały ujście zarówno na scenie, jak i w theatrum dei. Dramatyzm wydarzeń, ich spiętrzenie w jednym czasie spowodowało, że Wojtyła musiał nie tylko szybko dojrzeć, ale i zadecydować o swoim całym życiu, dokonać niemal tragicznego wyboru. Takie decyzje bolą.

Tych wewnętrznych napięć i ważnych pytań zabrakło w spektaklu Pawła Woldana. Grany przez Józefa Pawłowskiego Karol Wojtyła jest ułożonym studentem, prymusem z jasno wytyczoną życiową drogą – skończy polonistykę i będzie aktorem. Ma się wrażenie, że już jest świętym, ale nie takim, co przeżywa ciemne noce. Widzimy Wojtyłę aktora i Wojtyłę kleryka – ale dlaczego młody mężczyzna podjął taką decyzję, jak rodziło się jego powołanie, co o nim ostatecznie przesądziło, a przede wszystkim ile kosztowała go całkowita zmiana planów? Na te pytania trudno znaleźć odpowiedź w telewizyjnej opowieści.

Scenarzysta sięgnął do listów Kotlarczyka i Wojtyły, odwołał się do wspomnień rapsodyczki Danuty Michałowskiej. Wykorzystał jej przypuszczenie, że duchowa metamorfoza Wojtyły nastąpiła w roku 1941 między premierą Króla-Ducha a następnym pokazem. Młody aktor nieoczekiwanie zmienił wówczas interpretację wiersza. Lolek kreował postać króla Bolesława. Początkowo pełna pasji, żaru, dramatyzmu i energii wypowiedź w ciągu dwóch tygodni zamieniła się w wewnętrzną spowiedź, cichy, nieefektowny monolog. Choć doceniam aktorstwo Pawłowskiego, to nie czuję tej gigantycznej różnicy interpretacyjnej, a przede wszystkim intelektualnej i emocjonalnej. W pozostałych rapsodykach nie rodzi się też wspominana przez Michałowską złość, a nawet oburzenie na Wojtyłę, że samowolnie zmienił wyraz wiersza. Jedną z rapsodycznych zasad był przecież zakaz zmieniania jakiegokolwiek elementu w ustalonej na próbach interpretacji roli.

Mam wrażenie, że u Pawła Woldana wszystko jest okiełznane przez znajomość późniejszych faktów, ubrane w ramy taktu i szacunku, a przecież nie wyklucza to pokazania na ekranie prawdziwych ludzi. Droga Wojtyły do świętości wiodła też przez młodzieńczą beztroskę. Michałowska wspominała, że aktora-studenta charakteryzowały entuzjazm i poczucie humoru, dla żartu wydawał dziwne odgłosy, korzystając z niezwykłych właściwości swego barytonu, był towarzyski i przyjacielski. Chodził na rękach i stawał na głowie. Scenarzysta pokazał tę umiejętność, ale w mało prawdopodobnym momencie – kiedy do krakowskiego mieszkania przyjeżdżają Kotlarczykowie.

Karol był oddanym synem, miał bardzo dobre relacje z ojcem. Nie musi to jednak oznaczać, że nigdy nie dyskutował, nie spierał się. Dialogi między mężczyznami (ojca gra Adam Woronowicz) są nazbyt uładzone, czasem sztuczne. Choć wycięte z dokumentów i świadectw, to pozbawione życiowego żaru, przeładowane funkcją informacyjną. Wielokrotnie brak w nich prawdziwych emocji. Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata ojciec jest ostatnim bliskim Karola. Czy wyjątkowo mocno związany z nim syn, nawet jako osoba bezgranicznie ufająca Bogu, umiał ze spokojem przyjąć jego śmierć, powściągnąć rozpacz, stłumić żałobę? Przecież zostaje zupełnie sam. Znalezienie ukochanego ojca w śmiertelnej pozie w każdym młodym człowieku wywołałoby silne emocje. A jednak reżyser nie pokazuje nam rozpaczy, portretu cierpiącego chłopaka, który pyta dlaczego, dlaczego znowu on, lecz idealną figurę powściągającą emocje. Karolowi jest przykro, że nie było go przy ojcu w ostatnich chwilach, ale nie pozwala sobie na ujawnienie silnych uczuć.

Ciekawą postać, która przeczuwa przemianę Lolka, stworzyła Adrianna Chlebicka grająca Halinę Królikiewiczównę. Ceni ona Karola jako aktora i poetę, chyba podoba jej się jako mężczyzna, na pewno się z nim przyjaźni, jednak czuje, że powoli oddalają się od siebie. Na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim Piotr Głowacki wcielający się w Jana Tyranowskiego. Dostrzegłszy głębię i duchowy świat Wojtyły, niespiesznie i nienachalnie, ale jednak konsekwentnie, przybliża studentowi wizję świata chrześcijańskich mistyków. Tym samym mocno formuje jego postawę i wprowadza na drogę, która stanie się jego przeznaczeniem. Krakowski krawiec przekonuje swoją wewnętrzną siłą, charyzmą i wiarą. Mimo kruchości i pewnej nieporadności ciała jest silną osobowością. W spektaklu Woldana ma niewątpliwą przewagę nad Kotlarczykiem Przemysława Stippy. Choć wiemy ze świadectw rapsodyków, że dyrektor teatru był osobą pewną siebie, nieraz apodyktyczną, decydującą o każdym elemencie spektaklu, to w Powołaniu jawi się raczej jako człowiek delikatny. Nawet kiedy dowiaduje się, że traci swego najlepszego wykonawcę, który wstępuje do seminarium, przyjmuje to z żalem, ale bez sprzeciwu. A przecież Kotlarczyk był wściekły na Wojtyłę, uważał, że jako aktor ma szansę przejść do historii teatru polskiego, gdy zaś wybierze seminarium, skończy jako „klecha” w biednej wiejskiej parafii (taka zresztą była Niegowić – pierwsze miejsce, gdzie skierowano wyświęconego kapłana). Kotlarczyk śledził późniejszą drogę przyjaciela, był świadkiem jego rozwoju i nominacji w hierarchii. Wojtyła zaś pisał o rapsodycznych premierach w „Tygodniku Powszechnym”, udzielał ślubów rapsodykom, odprawiał jubileuszowe msze. Kotlarczyk zmarł w lutym 1978 roku. Nie doczekał wyboru Wojtyły na papieża. Choć, jak wspominali aktorzy, miał i takie przeczucia. Więź, która łączyła tych mężczyzn, była wyjątkowa. Wojtyła był godnym partnerem nie tylko na scenie, ale i w intelektualnych dysputach, więc informacja o odejściu z zespołu musiała wywołać olbrzymie niezrozumienie u Kotlarczyka. Zdaję sobie sprawę, że telewizyjny spektakl nie musi być wiernym oddaniem faktów. Jednak sięgnięcie do tych szczegółów i epizodów niesie większy potencjał artystyczny, stawia przed aktorami bardziej skomplikowane zadania, a widzowi pozwala dostrzec wagę zachodzących wewnętrznych konfliktów.

O ile uważam, że pomysł przygotowania spektaklu o wyborze życiowej drogi Karola Wojtyły jest zasadny, a dla młodego pokolenia spełniać może też funkcję edukacyjną, o tyle nie zgadzam się z jego realizacją i prowadzeniem aktora. Ciekawe, co przyniosłaby – pewnie ryzykowna – decyzja, by zamiast środków filmowych, wychodzenia w plener, postawić na oszczędność rapsodyczną i także poprzez teatralną formę powiedzieć coś widzom o świecie młodości i niełatwych wyborach Karola Wojtyły.

 

Teatr Telewizji
Powołanie Pawła Woldana
reżyseria Paweł Woldan
scenografia Małgorzata Grabowska
kostiumy Beata Dąbska
zdjęcia Piotr Wojtowicz PSC
muzyka Andrzej Krauze
montaż Sławomir Filip
premiera 18 maja 2020


teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).