7-8/2020
Marek Kochan

Tempo pandemico

 

Jaki jest dziś dzień tygodnia? Proste pytanie, a odpowiedź taka nieoczywista. Inny, kiedy piszę te słowa, a inny, kiedy Pani, Pan je czyta. Ale co to za dzień, czwartek czy sobota? Szczęśliwy, kto wie, czy szczęśliwy, kto nie wie?

Zapytano ludzi w czasie pandemii i 80% przyznało, że ma trudność z rozpoznaniem dni tygodnia, że zlewają im się one w jedno. Aż 59% badanych nie wiedziało, jaki jest dzień w momencie wypełniania ankiety.

Czas się rozjechał, skleił w płynną masę, stał się rozciągły i nieforemny. Praca zlała się z niepracą, zanikły przeciwieństwa, otium złączyło się z negotium.

Czas odkleił się od przestrzeni. Kiedyś się do pracy jechało, na przykład w poniedziałek na dziewiątą, i od dziewiątej się tam, w pracy, pracowało. A we wtorek, powiedzmy na osiemnastą, jechało się na korty tenisowe, grało się. A w środę o 13.45 miało się wykłady na uczelni, wykładało się. Było jakieś tam tam i wtedy. A teraz tam jest tu, a wtedy jest prawie cały czas. Jeśli biurem stał się stół w salonie, albo jakieś biurko w kącie, albo nawet kanapa, to jak odróżnić, jak wytyczyć granice w tej lejącej się pulpie minut i godzin.

Kiedyś mówiło się: przed wojną i po wojnie. Albo jak na Białostocczyźnie: za pierwszego Ruska, za Niemca i za drugiego Ruska. Albo: za komuny i po komunie. Joanna Szczepkowska nie miała racji, mówiąc, że 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm, który przecież trwał długo potem, może i dziś są miejsca, gdzie wciąż trwa, ale sam zamysł był szlachetny: wyznaczyć cezurę, wytyczyć granicę jakiegoś przed i jakiegoś po.

Pamiętam stan wojenny, on się kiedyś wyraźnie zaczął, przemówieniem o tym, że „trzeba rozwiać mgłę apatii”, i transporterami na ulicach Warszawy, i żołnierzami przy koksownikach. Ale już skończył się jakoś niewyraźnie, nie pamiętam, w 1982 czy w 1983? Dyskoteki szkolne kończyły się wcześniej, o 20.00 chyba, bo była godzina milicyjna. Ale w której to było klasie, w siódmej czy w ósmej?

Pandemia wyznaczyła własne osie, stała się centrum układu współrzędnych. Mówi się teraz: to było przed pandemią. Ale kiedy ta pandemia się właściwie zaczęła? Od początku samego, w Chinach, w grudniu albo styczniu? Czy po pierwszej setce zachorowań w Polsce? Czy jak zamknięto fabryki i ogłoszono kwarantannę? Nie ogłoszono tego jak stan wojenny, nie było koksowników ani transporterów. I kiedy to się stało, jakoś w marcu chyba. Sprawdzam. 7 marca miałem jeszcze zajęcia na uczelni, ale już te z 11 marca były odwołane. Więc jakoś wtedy. Była kwarantanna, zamrażanie i odmrażanie potem. Też stopniowe. Od kiedy były maseczki i do kiedy – chciałbym pamiętać. Kiedy nie można było wchodzić do lasu, a od kiedy znów można? I czy ta pandemia wreszcie jest, czy jej już nie ma?

Prezydent Macron jak Joanna Szczepkowska ogłosił, że koniec, i wszyscy zaraz naskoczyli: jaki koniec? Więc ona trwa chyba, ta pandemia. Ale gdzie to widać, gdzie słychać? Mówią, że jesienią ma być druga fala. Ale czy te fale są przeplatane odpływem, jak morskie, czy też pierwsza fala zamieni się od razu w drugą, bez żadnych interwałów.

Ludzie gubią się, chcieliby wiedzieć: chodzić w maseczkach – czy nie, jadać w restauracjach – czy nie, wyjeżdżać – czy nie. Podawać sobie ręce, czy przybijać żółwika?

Wchodzę do sklepu, na drzwiach napisane, żeby w maseczkach. Zaglądam, w środku sprzedawczyni rozmawia z kimś, bez maseczek. Mam założyć, pytam, a ona mówi: pan nie, ale ja muszę, zakłada plastikową osłonę. A znów w innym sklepie sprzedawcy bez maseczek, a klienci w maseczkach, zwariować można. Więc jak: lato czy nielato, wakacje czy niewakacje?

Eliade pisał, że są dwa czasy: świecki i święty. Pierwszy płynie w jednym kierunku, nie da się go cofnąć. Drugi jest odtworzeniem czasu początków, czasem mitycznym, zwrotnym i odwracalnym, krąży po kole. Co roku jest Wielkanoc. Dla człowieka religijnego ten czas jest poza zwykłym czasem, czas świecki wtedy nie płynie, zawiesza się.

A teraz mamy ten trzeci czas, pandemiczny, nałożony na to wszystko. Obok, ale i ponad tamtymi dwoma. Nie wiadomo, jak on płynie, kiedy się zaczął, ale na pewno jest ważniejszy od tamtych dwóch. Gdy przychodzi, w postaci kwarantanny, to nie można ani do kościoła, ani do centrum handlowego. Bo zakaz: pandemia.

Co robić? Mościć się w tym czasie, przyzwyczajać się, kupować na zapas maseczki, osłony plastikowe i lateksowe rękawiczki, instalować w piwnicy drugą, większą zamrażarkę? Czy też uznać, że to mija, jak moda z kolekcji wiosna-lato, jak trikini: co się kupiło, to się kupiło, znosi się to i wyrzuci, bo przyjdzie kolekcja jesień-zima za chwilę. Chciałoby się to wszystko wiedzieć, człowiek by się przygotował, nastawił, zaplanował sobie.

Czy nie mogłaby być ta pandemia jak Wielkanoc, nawet i co roku, ale przynajmniej wiadomo kiedy. Na przykład wiosną, astrologowie by wyznaczali daty, kiedy Wielka Sobota, a kiedy Lany Poniedziałek. Obchodziłoby się ją odpowiednio, z wszelkimi rytuałami, maseczkami, dystansami, z innym witaniem się, robieniem zapasów, dezynfekowaniem stołów i rąk. Do zobaczenia, mówiłoby się, zadzwonię już po pandemii, jak po wakacjach.

A kos za oknem gwiżdże na to wszystko, nie interesuje się, melorecytuje swoje zwrotki, kiedy zapragnie. Chciałoby się mieć własny czas, być jak ten kos.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).