9/2020

Jeszcze o Puzynie

Dziś są czasy krytyki programowej, i humanistyki programowej – programowej historii teatru i teorii teatru. Istnieje jakoby tylko „prawicowa” i „lewicowa” historia teatru, a kto się nie podporządkuje – kto wierzy w pozapolityczne, towarzyszące obowiązki humanistyki – zostanie zdyscyplinowany.

Redaktor naczelny miesięcznika „Dialog” pochylił się nad moim tekstem Lata chude, ale bardzo ciekawe („Teatr” nr 4/2020). Swoją polemikę, złowieszczo zatytułowaną Smuta („Dialog” nr 6/2020), rozpoczyna jednak od miłego redakcyjnego komentarza do artykułu Joanny Królikowskiej, poświęconego różnicom strategii „Dialogu” i „Teatru” w latach osiemdziesiątych. „Nie ma co ukrywać, że tekst z podtytułem „Dialogu” ucieczka od PRL-u czytało się nam w redakcji przyjemnie” – konstatuje. Wnoszę, że już mniej przyjemnie, a właściwie zupełnie nieprzyjemnie czytało się Jackowi Sieradzkiemu tekst mój, poświęcony osobie i działalności krytycznej Konstantego Puzyny w latach powojennych i w socrealizmie, a więc w czasach „przeddialogowych”. Skutkiem tego dyskomfortu – tyrada przeciwko demagogii, która jest doskonałym tejże demagogii wykwitem. Redaktor przypisuje mi poglądy w tekście niewypowiedziane, zarzuca nierzetelność i motywowany politycznie atak, nie tylko na „Dialog” ale i, bagatelka, na całe środowisko z „Dialogiem” związane. Utożsamia reedycję poprawionych przez autora tekstów (umownie określanych przeze mnie jako „retusz”) z „fałszerstwem i kłamstwem”, i przypisuje mi opinię, że edytorzy Puzyny kłamią i fałszują.

Pal sześć ton, jakim się mnie uświadamia o istocie rzeczy: o tym, kto najlepiej wie, jak należy Puzynę czytać i interpretować, oraz kto i na jakich łamach ma do tego prawo. Ogólna wymowa tej połajanki jest jasna – żeby wypowiadać się o Puzynie, potrzebny jest certyfikat redaktora Sieradzkiego, a najlepszym do tego miejscem jest oczywiście miesięcznik „Dialog”, a kto tego nie rozumie, no cóż… (tu następuje jedno z westchnień, podobne tym, którymi autor umaił Smutę). Zasadniczy problem ujawniony w tej polemice polega jednak na zabawie w ustawienia, w lepienie ideologicznych golemów, aby przypisać im własne nadużycia. Tekst oparty na źródłach, podejmujący próbę interpretacji Sieradzki określa mianem „zarzutów”, „ataku”, wreszcie – „lustracji ideologicznej”. Rzeczywiście – wielka smuta.

Zacznę od zarzutu powtarzanego kilkakrotnie, który ma w istocie unieważnić całość mojego wywodu. Sieradzki co i rusz twierdzi, że piszę o socrealistycznych tekstach Puzyny bez podawania przykładów i uzasadnień, że jest to tylko nieuargumentowany – a więc demagogiczny – zbiór tez. A jak jest naprawdę? Rozpoczynam od przywołania kanonicznego dla teatrologii artykułu Bardzo dużo postulatów, wskazując na istnienie jego równoległej, publicystycznej wersji pt. Przypowieść o sześciu panach. Potem w kilku zdaniach parafrazuję marksistowską puentę artykułu. Całość jest opatrzona przypisem. A zatem – podawałem przykład czy nie podawałem? „Grzegorz Kondrasiuk, rzuciwszy swoje »Oskarżam«, nie zrobił czegoś, co zdawałoby się oczywiste. Nie podał żadnego przykładu” – pisze Sieradzki, wzmiankując, że Zbigniew Raszewski zajął się porównaniem pierwodruków z wersjami książkowymi w swojej recenzji z „wyretuszowanego” zbioru To, co teatralne. Redaktorze! Właśnie dlatego przywołuję (w przypisie, w cytacie) recenzję Raszewskiego, żeby nie musieć za nim przepisywać, nie jesteśmy przecież w naukowym przedszkolu. To właśnie lektura tej recenzji skłoniła mnie do przejrzenia pierwodruków Puzyny, także tych nieprzedrukowanych w zbiorze – a tytuł tekstu, przetwarzający zacytowaną przez mnie frazę Raszewskiego, niedwuznacznie na tę inspirację wskazuje. „Owe zmiany były głównie komiczne” – pisze Sieradzki. Ale Profesor nie ograniczył się tu tylko do wesołych środowiskowych przytyków czy wyliczeń autopoprawek Keta. Wydaje się, że Raszewskiego one nie całkiem śmieszyły, a kontekstem, nie do końca ujawnionym w tym tekście (pt. Teatr wystraszony), było zjawisko zbiorowej popaździernikowej amnezji.

Chcąc się zmieścić w formacie zaproponowanym przez „Teatr”, swój tekst skróciłem o jedną trzecią, wyrzucając część cytatów i przypisów. Mimo to zostało ich w tekście sporo, głównie w formie wskazówek bibliograficznych. Wykreślone szczegóły zastąpiłem jednym zbiorczym przypisem, zawierającym tytuły, w których Puzyna zamieszczał swoje teksty w latach 1947–1956. Może od lektury tych, wcale nietrudnych do odnalezienia, a mało znanych recenzji, należałoby w przypadku Puzyny zacząć, zamiast w nabożnym podziwie po raz setny kartkować Burzliwą pogodę i Półmrok? Może, skoro banałem stała się niewątpliwa prawda powtarzana od lat, że Puzyna najwybitniejszym polskim krytykiem teatralnym XX wieku był, to zasługuje on na edycję krytyczną i obiektywną biografię, a nie tylko na rocznicowy, uładzony tom? Punktem wyjścia do tej edycji byłyby właśnie pierwodruki z pierwszej dekady pisarskiej kariery Puzyny, w tym – teksty zamieszczane w programach teatralnych. Pisał o nich w „Dialogu” Janusz Legoń, pisał Jan Ciechowicz, odwołuję się do nich w przypisach. Z innej strony – polemicznie w stosunku do Deglera jako wydawcy pośmiertnej antologii tekstów Keta o Witkacym – pisał Tomasz Bocheński w „Tekstach Drugich” (nr 5/2000). Nie odkrywam zatem tajemnic ukrywanych w kazamatach IPN-u. (A jednak! O szkole Wyki pisał Andrzej Horubała, w szkicu Tropami Andrzeja Kijowskiego…) Wielkie odkrycie – że serce Puzyny biło raczej po lewej stronie – nie należy więc do mnie. Najpełniej opisał je Tadeusz Nyczek w „Dialogu”. Nie chcę się powtarzać, ale jasno z powyższych źródeł wynika to, co napisałem w Chudych latach – że Puzyna bywał ideologiem. A to właśnie najbardziej wkurzyło Sieradzkiego, i na tyle, by w naciągany sposób udowadniać mi brak warsztatu badacza, aby palnąć bez ogródek: „[…] trzeba by jednoznacznie odrzucić ów wniosek końcowy, demagogiczny, gołosłowny, kompletnie nieuzasadniony w artykule – a przy tym jadowity.” Imponująca wyliczanka! W kolejnych akapitach czytam natomiast: „[…] wykłada na stół przykłady mogące w samej rzeczy świadczyć, że marksistowskie kalki [u Puzyny] nie miały jedynie instrumentalnego charakteru. Nie raz i nie dwa używane były z pełną, niechby i naiwną wiarą. […] Zapewne wszyscy, których badacz ryczałtem mieni »uczniami mistrza«, powinni te świadectwa poważnie i spokojnie rozważyć”.

Pomińmy (z westchnieniem) to „za, a nawet przeciw” mojemu „gołosłownemu, demagogicznemu etc.” końcowemu wnioskowi. Martwi coś innego, te „zapewne…”, „powinni rozważyć…”. Skąd ta modalność? Powinni, ale nie rozważą – ponieważ „rzeczowy dyskurs utrudnia jednak w znacznym stopniu forma publikacji w „Teatrze” i wpisana w nią na nowo odwieczna »polityka kulturalna«” – wyjaśnia Sieradzki. Tłumacząc z języka środowiskowej aluzji: może by i rozważyli, ale gdyby nie fakt, że o Puzynie napisał wraży „Teatr”, w dodatku opatrując tekst leadem sugerującym, że w Puzynie część środowiska teatralnego chce widzieć swojego patrona. Tymczasem patron ów, w mniemaniu Sieradzkiego, został właśnie nikczemnie zlustrowany przez reżimowy „Teatr”. Od momentu tej publikacji – demaskuje Sieradzki na użytek grupy czytelników żyjących w błogiej nieświadomości co do warszawskich teatralnych wojenek – „mamy kłamliwie skonstruowany pomnik fałszywego bohatera, mającego za uszami głęboko zakamuflowane przewiny z epoki Stalina, których nie ma co udowadniać, wystarczy zainsynuować, zgodnie z rozwiniętą odgórnie w epoce nowej smuty techniką ideowych polemik”.

W tym miejscu kończy się moje poczucie humoru. Ponieważ najwidoczniej w świecie Jacka Sieradzkiego pisze się w imieniu „my”, a teksty, z którymi się Redaktor nie zgadza, powstają na ideologiczne zamówienie (a może po prostu są przysyłane faksem z Nowogrodzkiej?), na użytek swojej polemiki ulepił on figurę lustratora, lubelskiego eseisty publikującego donosy i insynuacje w „Teatrze”. Zastrzegając, „gdyby chodziło o normalny naukowy dyskurs…”, sugeruje, że tu kończy się rola badacza, a zaczyna – polityka kulturalnego: „[…] co odpowiedzieć politykowi kulturalnemu nowych czasów, tak zatroskanemu, że część środowiska teatralnego wybiera sobie na patrona krytyka utytłanego w stalinizm, fałszując przy tym i wybielając jego dorobek?”.

Może powtórzę raz jeszcze, bez większego entuzjazmu i wiary, że zostanę zrozumiany: jednak chodzi tu o naukowy dyskurs: „Przeczytanie tekstów Puzyny z lat czterdziestych i pięćdziesiątych – bynajmniej nie […] dla wątpliwej przyjemności lustrowania – pokazuje kształtowanie postawy krytyka i wypracowywanie wyrazistego i wpływowego modelu krytyki”. Sieradzki imputuje mi niewypowiedziane oskarżenia, tworzy jakiś dziwaczny konstrukt „Puzyny-ideologa, projektanta rzeczywistości”, przypisując mi, że się nim posłużyłem, aby opluć ukochanego mistrza. Pisze, broniąc go przed niepostawionym zarzutem: „Nie był ideologiem, przynajmniej we wszystkim najważniejszym, co zdziałał, nie projektował rzeczywistości, tylko wyciągał esencję z czegoś, co go fascynowało, kodyfikował ją swoim analitycznym talentem, podsycał entuzjazmem energię zjawiska, gasł, gdy się wyczerpywała”. Trudno oczywiście się z tym nie zgodzić. Problem w tym, że nie oskarżałem Puzyny o bycie polskim Łunaczarskim. Cytując list do Jana Błońskiego, pisałem o młodzieńczej fascynacji marksizmem, a później przypominałem o tym, że jako kierownik literacki w zakresie swoich obowiązków miał transmitowanie ideologii, egzegezę teatralnych emanacji dramatu. I to jest właśnie dla mnie najciekawsze: moment, w którym młody inteligent, niezrealizowany artysta, inicjujący się do zawodu krytyk pojmuje, że człowiek piszący i myślący wyposażony został przez aktualną ideologię w sprawczość, i musi sobie z tym radzić. A później – w atmosferze odwilżowej, kiedy ideologia stępiła ostrza, a jej wyznawcy stali się hipokrytami – kontynuował to doświadczenie sprawczości. Tak przecież można wytłumaczyć zaangażowanie Puzyny w tworzenie Teatru Domu Wojska Polskiego pod koniec 1954 roku, a później – w teatr studencki, w Grotowskiego, w kulturę czynną. Zaangażowanie, w którym nie było jednak istotnego składnika światopoglądu socrealistycznego – cynizmu (sięgając do eseju Michała Głowińskiego O mówieniu cynicznym).

Sieradzki zarzuca mi, że w prezentowaniu biografii Puzyny posługuję się mętnymi aluzjami, z ledwie skrywaną chęcią skompromitowania bohatera. Oburza się, że nie opuściłem epizodu próby pozyskania młodego krytyka przez „Nową Kulturę” (należałoby wyretuszować?), że stosuję „miękkie insynuacje”, ponieważ stwierdziłem, że nie skorzystał z otwierającej się w Warszawie kariery decydenta, „funkcji powiązanej z pozycją krytyka rzuconego na pierwszą linię frontu ideologicznego”. Mam oczywiście prawo do pomyłki, ale tak te punkty w biografii można właśnie połączyć. Czyż tak to się właśnie nie odbywało? – pytam (podczas gdy w tle sączy się znana skądinąd, dziś już obciachowa fraza „gdyby nas lepiej i piękniej kuszono”). „Nie skorzystał [z kariery], ale ją miał na skinienie palcem” – lekko ironizuje Sieradzki. Tak mogło być. („Reżim liczył na debiutantów. Szczęśliwie, żaden z nas nie spełnił pokładanych w nim nadziei” – jak wspomina Ludwik Flaszen). Potem z przekąsem Redaktor rzuca – „pupilek reżymu”, i to już jest za dużo. Zamiast nadinterpretacji – proponuję interpretację faktu odrzucania prominentnych propozycji. Czy przypadkiem nie świadczy to na korzyść naszego bohatera?

Po przeczytaniu tej smutnej Smuty zadałem sobie pytanie: kiedy i gdzie miałbym opublikować cokolwiek na temat Puzyny i krytyki socrealistycznej, uprawiać zasygnalizowany powyżej sposób myślenia? Bo zawsze jest przecież po wyborach, przed wyborami, zawsze ktoś sobie coś skojarzy z polityką kulturalną i kadrową, a komuś może być przykro, bo ma sentyment i szacunek do swojego mistrza. Czy połajanka Sieradzkiego nie jest po prostu zachętą do narzucenia sobie cenzury, sformułowaną przez zakładnika poglądu o tzw. wojnie kulturowej? Na wojnie jak to na wojnie – niczego już nie badamy, tylko oskarżamy, insynuujemy, atakujemy i bronimy się. A może, kiedy już przestalibyśmy okładać się po głowach (czy to jest w ogóle możliwe?), to przyszłoby nam do tychże głów pytanie – dlaczego właśnie Puzyna miałby obejmować patronat nad współczesną krytyką? Czemu on, a nie na przykład Marta Fik? No cóż, smuta, dziś są czasy krytyki programowej, i humanistyki programowej – programowej historii teatru i teorii teatru. Istnieje jakoby tylko „prawicowa” i „lewicowa” historia teatru, a kto się nie podporządkuje – kto wierzy w pozapolityczne, towarzyszące obowiązki humanistyki – zostanie zdyscyplinowany. Zresztą, nie ma o czym mówić i pisać: szersze, systemowe, oparte o ośrodki badania krytyki teatralnej zostały zarzucone. A przecież właśnie wtedy zaczyna się prawdziwy dyskurs naukowy, kiedy powstaje edycja krytyczna zamiast rocznicowych antologii, laurek i nagród pod imieniem.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.