11/2020
Obrazek ilustrujący tekst Błędne dusze

Bogna Podbielska

Błędne dusze

Sto lat temu zmarł An-ski. Sto lat temu, trzydzieści dni po jego pogrzebie, odbyła się prapremiera Dybuka. Na pograniczu dwóch światów. Spektakl obejrzało sto pięćdziesiąt tysięcy widzów trzystutysięcznej w owym czasie Warszawy.

 

MALCHUT – KRÓLESTWO – ZIEMIA

W 2020 przypomniała mi o tym Rachel Moss, amerykańska badaczka teatru współpracująca z Instytutem Teatralnym w Warszawie. Zawstydziła mnie pytaniem, czy w Polsce zamierzamy to jakoś uczcić. Nie liczymy pisarzy jidysz w poczet „naszych” noblistów. Dlaczego mielibyśmy pochylać się nad An-skim, który jakiejkolwiek recepcji swoich prac doczekał się dopiero po śmierci? Uwagę przykuwa fakt, że rzecz dzieje się w samym sercu Warszawy, a Teatr Elizeum, który odegrał ponad trzysta wyprzedanych spektakli Dybuka, mieścił się w bezpośrednim sąsiedztwie dzisiejszego Pałacu Prezydenckiego, na ulicy Karowej, gdzie po przeciwnej stronie znajdował się budynek „Kuriera”, do którego rysował między innymi Walt Disney. Zmierzam do tego, że wstyd mi było nie tylko jako Żydowi, ale także jako warszawiakowi. Niewątpliwie fakt, iż mauzoleum Szlojme Zajnwela Rapoporta znajduje się na tym samym cmentarzu, co grób mojej Prababki, czyni mnie o wiele mniej obiektywnym.

Dość powiedzieć, że wspólnie z Rachel postanowiliśmy według starej tradycji uczcić jorcajt An-skiego. Nawiązując do przyrzeczenia złożonego na jego pogrzebie przez reżysera prapremiery Dawida Hermana – w trzydzieści dni postawimy naszego pandemicznego Dybuka. Dopomóc zgodził się Instytut Teatralny, a wesprzeć – Ambasada Amerykańska w Warszawie. Zrealizowane w technice kamery 360º wideo immersyjne ma być próbą udzielenia artystycznej odpowiedzi na ekspedycję An-skiego, owocem której był tekst Dybuka. Pomyślałem, że podobnie jak on wybrał się w podróż do świata sztetli, z którego się wywodził, a może chciał się wywodzić, a może nie chciał, ale się wywodził – tak ja mogę udać się do źródeł mojego żydostwa. W obecnej chwili opustoszałe – mogą stać się dla mnie przestrzenią eksploracji: Synagoga Nożyków, cmentarz na Okopowej, Jesziwa Mędrców Lublina, synagoga w Tykocinie z ruinami cmentarza, BWA w Rzeszowie, synagoga we Włodawie, ale również Majdanek, Bełżec, Sobibór. Nie da się ukryć, że podobnie jak w centrum świata bohaterów An-skiego, tak również w centrum mojego świata znajduje się mogiłka. Tyle że tamten ich Hitler nazywał się Chmielnicki.

JESOD – PODSTAWA – KSIĘŻYC

Być może to właśnie owa mogiłka kochanków umieszczona centralnie w scenografii Dybuka sprawia, że historię Chanana i Lei dosyć powszechnie i łatwo nazywa się „żydowskim Romeo i Julią”. I pewnie nie bez wpływu na tę obiegową opinię pozostaje fakt, że w obu przypadkach śmierć par bohaterów stanowi istotną część akcji. Chociaż tu można ułożyć jeszcze inną kabałkę. O ile klucz szekspirowski wydaje się być uzasadniony aspiracjami An-skiego, to Chanan wraz ze swoim najbliższym przyjacielem Henochem bardziej przypominają Hamleta i Horacja, a domostwu reb Sendera znacznie bliżej do Elsynoru niż Werony. Przesądzająca sprawę wydaje się być kwestia udziału duchów, a konkretnie – duchów ojców. Oprócz tego – mamy i w Hamlecie śmierć kochanków na scenie, o czym często zapominamy, bo mało kto traktuje oszalałą Ofelię poważnie, włącznie z samym Szekspirem. Zrobił to Wyspiański w Śmierci Ofelii, i może dlatego Lea zapraszająca zmarłych na wesele zawsze wydawała mi się dalekim echem Panny Młodej otwierającej drzwi przed Chochołem. I w ten sposób już same uchylają się wrota znajomej kaplicy na białoruskiej wsi, w której jest ciemno i głucho, a może celi Gustawa, a może chaty Pustelnika. Bo przecież Dybuk to przede wszystkim żydowskie Dziady.

W każdym przypadku sprawiedliwe załatwienie spraw ze swoimi zmarłymi jest absolutnie niezbędne dla przetrwania wspólnoty. Uciążliwa obecność zmarłych w świecie żywych wiąże się z pamięcią, zarówno tą jawną, świadomą, jak i ukrytą, która z pozoru tylko oddzielona zasłoną – cały czas daje znać o sobie. Im mocniej tutaj próbujemy o czymś zapomnieć, tym większy niepokój i napór z tamtej strony.

HOD – ODBICIE – MERKURY

2020 miał być rokiem szczególnym. Razem z grupą artystów, z którymi współtworzę neTTheatre – Teatr w Sieci Powiązań, planowaliśmy uruchomić Laboratorium Lublin. Chcieliśmy w ten sposób dać jakąś sensowną odpowiedź na paskudną sytuację, w jakiej znalazł się „podwójny rocznik” licealistów: przepełnionymi klasami i poczuciem porażki, że nie udało im się dostać do wymarzonej szkoły, mieli zapłacić za toczony w Polsce spór polityczny. Sam ciężko wspominam protesty nauczycieli w latach dziewięćdziesiątych i wrażenie, że jako uczniowie jesteśmy na szarym końcu w kalkulacjach decydujących o ich podjęciu. Powszechne wśród moich rówieśników odczucie bycia „odpadem atomowym” w moim przypadku łagodziła nieco możliwość obcowania z wybitnymi humanistami, których miałem szczęście spotkać w warszawskim Kołłątaju. Ale nawet z ich wsparciem, obraz przyszłości mojego pokolenia jawił mi się jako toksyczne wysypisko śmieci, które w najlepszym razie zdążymy nieco uprzątnąć, zanim ewentualnie coś zdrowego będzie mogło na nim wyrosnąć. Ale to już pewnie nie za naszego życia, bo wcześniej wykończy nas promieniowanie. Wszystko już się wydarzyło i wszystko zdążyło się skompromitować. Nikt i nic na nas nie czeka. Na gruzach dawnych osiągnięć możemy jedynie sami sobie zadać z niedowierzaniem pytanie: jak długo jeszcze Ziemia zechce nas dźwigać na swoich barkach?

Z „podwójnym rocznikiem”, powracającym w bólach do modelu, w którym sam się kształciłem, czuję rodzaj powinowactwa. Tak jak on jestem zażenowany hipokryzją „dorosłych” uporczywie uczących reguł, według których sami nie zamierzają postępować. Postapokaliptyczna zona, w której – w moim odczuciu – miało się rozegrać moje przyszłe życie, nie przypominała żadnej znajomej scenografii ze szkolnych lektur. Można było w niej może zagrać Becketta, ale na pewno nie Szekspira. Na szczęście z opustoszałej przestrzeni zrujnowanej kaplicy, czy może synagogi, jak ta z Salta Konwickiego, zawsze wychodził mi naprzeciw jakiś Władzio. Jeśli każde pokolenie ma swojego Hamleta czy Dybuka – to naszym zdecydowanie był Ślub Gombrowicza.

Ale i sam Dybuk to historia pokoleniowa: opowiada o tym, że „my”, rówieśnicy, jesteśmy drastycznie inni niż „oni”, jakby z innej gliny. I jesteśmy sobie potrzebni, żeby nawzajem upewniać się, że jeszcze nie zwariowaliśmy. Jesteśmy dla siebie nawzajem źródłem wolności i siły, wyznaczamy sobie granice i dajemy siłę, żeby je przekraczać. Chanan jest lustrem, w którym przegląda się Henoch, i na odwrót. Więzy łączące go z Leą, mimo tak krótkiej wspólnej historii, okażą się silniejsze niż Sąd Tory, silniejsze nawet od śmierci. Dlatego zawsze kiedy mówimy błogosławieństwo, to najpierw Bóg jest nasz, a dopiero potem naszych ojców.

CHANAN cicho, ale pewnie
Nie należy walczyć z grzechem. Trzeba go przetworzyć, zamienić w dobro. Tak jak złotnik uszlachetnia w ogniu złoto, tak jak rolnik odsiewa ziarno od plew, tak należy oczyścić grzech z jego nieczystości, by została tylko świętość.
HENOCH
Świętość w grzechu? Jak to możliwe?
CHANAN
Wszystko, co Bóg stworzył, ma w sobie iskrę świętości.
HENOCH
Nie Bóg stworzył grzech, jeno Szatan!
CHANAN
A kto stworzył Szatana? Także Bóg. Szatan – to odwrotna strona Boga, a skoro jest stroną Boga, musi zawierać w sobie świętość.
HENOCH wstrząśnięty
Świętość w Szatanie! Nie! Nie mogę! Nie pojmuję! Daj mi pomyśleć! chwyta się za głowę i opiera ją o pulpit
CHANAN podchodzi, nachyla się nad nim, drżącym głosem
Jaki grzech jest najcięższy? Jaki grzech najtrudniej pokonać? Żądzę – pożądanie kobiety. Czyż nie tak?
HENOCH nie podnosząc głowy
Tak…
CHANAN
A gdy grzech ten przepalić w wielkim ogniu, największa nieczystość zamienia się w największą świętość. Powstaje wtedy Pieśń nad Pieśniami – Szir Haszirim.
Wyprostowuje się i głosem pełnym ekstazy i zachwytu zaczyna śpiewać.

NECACH – ZWYCIĘSTWO – WENUS

O, jakże piękna jesteś,
przyjaciółko moja,
jakżeś ty piękna!

Miłość Chanana i Lei nie potrzebuje cielesności, żeby się spełnić. Nie obcy jest jej płomień pożądania. Tyle że jego źródłem nie jest ciało, a rozpoznanie, poczucie, że nareszcie Cię znalazłem, że to przecież Ty, że znam Cię lepiej niż kogokolwiek innego na świecie, że prawie przypominam nas sobie z jakiegoś bardzo odległego czasu, kiedy byliśmy tu jeszcze sami, bez tych wszystkich innych, zaraz po tym, jak stworzeni dla siebie, jeszcze bez wstydu – biegliśmy przez Eden.

W świecie żydowskim najgłębszym rodzajem miłości jest tęsknota, marzenie o powrocie do czasów, kiedy byliśmy bezgrzeszni, kiedy byliśmy przy Bogu, wiele pogromów temu. Modlimy się o to, żeby nam wreszcie wybaczył, w skrytości marząc, żebyśmy mogli wreszcie wybaczyć Jemu. Nasza wzajemna tęsknota jest starsza od nas – jesteśmy dziećmi naszej miłości. Pewnie dlatego również dzisiejsi żydowscy kochankowie obdarowują się pasującymi do siebie połówkami amuletów z fragmentem Pieśni nad Pieśniami: „Ani l’Dodi v’Dodi li” – „Jestem mego Ukochanego, i Ukochany jest mój”. Nareszcie razem, na swoim miejscu. Nawet jeśli to nasze miejsce wypada po tamtej stronie.

HENOCH łagodnie
W imię czego to robisz? Co chcesz przez to osiągnąć?
CHANAN jakby do siebie
Chcę… Pragnę posiąść jasny, klarowny i skrzący się diament… Roztopić go we łzach i wchłonąć w duszę… Chcę dotrzeć do płomieni trzeciej sfery niebiańskiej, osiągnąć trzeci szczebel, któremu na imię Tiferet, Blask…

TIFERET – PIĘKNO – SŁOŃCE

Ale oczywiście – nigdy nie jesteśmy tak naprawdę sami: przecież jesteśmy w teatrze. I to takim szczególnym, w którym jego Twórca lubi wciąż o sobie przypominać. Meszułach jest Guślarzem, jest Kantorem, jest Demiurgiem, który zdecydował się zstąpić na scenę, aby swoimi interwencjami jeszcze raz utwierdzić nas w przekonaniu, że pociąga za wszystkie sznurki. Sam raz po raz zdradza się z namiętnością do teatru. Z rozmysłem pointuje, a jeszcze chętniej uprzedza rozwój akcji. A równocześnie zachowuje się tak, jakby wszystko działo się wbrew niemu. Pozornie próbuje powstrzymywać inne postaci od pochopnych sądów, naprowadzać na słuszne rozwiązanie. W rzeczywistości jednak manipuluje osobami dramatu, co osiąga szczyt w scenie z Leą, która bardziej niż cokolwiek innego przypomina… kuszenie. Chwilę potem poprzez ciało córki reb Sendera zacznie przemawiać tytułowy Dybuk. Egzorcyzm à rebours – opętanie?

MESZUŁACH podchodzi bliżej
Oblubienico!
LEA drży i odwraca się
Czego pan chce?
Uważnie mu się przygląda.
MESZUŁACH
Dusze zmarłych wracają na ziemię, ale nie jako duchy bez ciała. Są takie dusze, które nim osiągną oczyszczenie, muszą przejść przez kilka ciał. Lea coraz uważniej go słucha Grzeszne dusze w swojej wędrówce wstępują często w ciała zwierząt, ptaków, ryb, a nawet roślin. Same nie mogą się oczyścić. Muszą czekać, aż zjawi się mąż sprawiedliwy – prawdziwy cadyk, który je wyzwoli i oczyści. I są również takie dusze, które wstępują w nowo narodzone ciało i same poprzez własne czyny oczyszczają się.
LEA drżąc
Mówcie! Mówcie dalej!
MESZUŁACH
I są również błędne dusze, które, nie mogąc znaleźć odpoczynku, wstępują w obce, żywe ciało jako dybuk i w ten sposób osiągają swoje oczyszczenie.
Znika. Lea pozostaje pod silnym wrażeniem.

I kiedy w finale zbolała dusza Lei przekroczy próg śmierci, by wreszcie wyruszyć na spotkanie z ukochanym Chananem – ostatnie słowo będzie oczywiście musiało należeć do Meszułacha: „Baruch Dajan ha-Emes” – błogosławieństwo, które wypowiadamy na wieść o czyjejś śmierci. „Niech będzie pochwalony Sędzia Prawdy!” A mnie echem pobrzmiewa tu ostatnia kwestia Klątwy Wyspiańskiego: „Bóg mówi słowo!”, wykrzykiwana przez Pustelnika. Inne echo: „Poszli i dymów snują się obręcze”, w Akropolis. Albo: RABINEK – Maria Stangret wyprowadzający KSIĘDZA spod stołu, żeby już sam Kantor mógł własnoręcznie złożyć obrus-całun, kończąc swoje Wielopole, Wielopole.

GEWURA – SIŁA – MARS

Chanan krzyczący do nas jako Dybuk z wnętrza Lei brzmi jak Jim Morrison balansujący na krawędzi sceny.

LEA (DYBUK) z krzykiem
Nie boję się waszych zaklęć i waszych klątw. Nie ufam waszym obietnicom. Nie ma na świecie takiej siły, która mogłaby mi pomóc. Nie ma też nigdzie takiej świetlanej wyżyny, jak obecne moje miejsce odpocznienia. I nie ma ciemniejszej otchłani od tej, która na mnie czeka. Nie wyjdę!

Krzyczy do nas w imieniu swoim i swoich zmarłych. Tych samych, których Lea wbrew woli ojca zaprosiła na wesele. Przedtem nie wiedzieliśmy, że zmarli mogą krzyczeć. W całej Torze trudno znaleźć choćby jeden fragment, który opisywałby jakąkolwiek „pośmiertną” aktywność. Rodzi się nowe pokolenie, które największych dzieł dokona po śmierci. Nie wystarczy im nasza pamięć. Od tej pory – zmarli wchodzą na scenę.

CHESED – ŁASKA – JOWISZ

Nic dziwnego, że sztuka An-skiego w 1937 roku stała się scenariuszem pierwszego pełnometrażowego filmu w jidysz. Nic też dziwnego, że nakręcono go w Polsce. I nic dziwnego, że jedynym polski słowem, jakie się w nim pojawia, jest „koniec”. Nie potrafię sobie natomiast zupełnie wyobrazić, jak to było oglądać Dybuka w Nowym Azazelu w getcie warszawskim, mijając po drodze do teatru niepogrzebane ciała zmarłych, często – dzieci. I nie rozumiem też, dlaczego i – przede wszystkim – dla kogo te nasze rocznicowe starania. Siła tkwi jednak nie w rozumieniu, ale właśnie w podejmowaniu wciąż na nowo prób sprawiedliwego załatwienia spraw, albo „uhonorowania” – jak w ustawieniach – naszych zmarłych.

DAAT – WIEDZA – URAN (pseudo-sefira)

Wyżej już nie pójdziemy, nie tym razem. Pozostałe trzy sefiry Drzewa Życia – BINA, CHOCHMA i KETER – są poza naszym zasięgiem. Dalej każdy z nas – jeśli się zdecyduje – musi podążać sam. „Czterech weszło do Pardesu – Ogrodu Pańskiego: Ben Azaj, Ben Zoma, Acher i rabi Akiba. Ben Azaj wejrzał i skonał. Ben Zoma wejrzał i zmysły postradał. Acher wejrzał i podciął w sobie kwiat wiary. Jeden tylko rabi Akiba wszedł i wyszedł bez szwanku”.

reżyser teatralny, dramatopisarz, kompozytor, aktor, twórca lubelskiego neTTheatre.